piątek, 2 maja 2014

3.-"We're the flowers in the dustbin..."

POWRÓT.
Już wyjaśniam. Nie było mnie baaaaaardzo długo. Powody: zwątpienie w to co pisze i czy to nie jest przypadkiem całkowicie bezużyteczne i brak czasu. Nauka zawaliła mnie kompletnie i ledwo się odkopałam. Ale jako przeprosiny postaram się coś sklecić. Pozdrawiam tych co czekali c': I bardzo dziękuje za wszystko co miłego napisano mi pod rozdziałami. Wsparło mnie to bardzo i udało się... c:
No i trójeczka c: Mam nadzieję, że spodoba się tak samo jak poprzedni rozdział zwłaszcza, że pisana jest po przerwie. Znalazłam u mamy kasetę Elvisa i wpadłam  na tę piosenkę. Wybaczcie...nie mogłam się przemóc. Działajcie więc wyobraźnią. + Wiem, że Rocket Queen miała scenę "z Elvisem". Może  się nie obrazisz... Dedykuję ją więc Tobie c:

_________________________________________________________
______________________

  Michael-ciota, dostał pierwszy w swoim życiu szlaban (nie nie okres. Mimo wszystko jest facetem...). Podobno wyrzygał swój żołądek na nowy dywan matki, walnął się na łóżko i zasnął. Po tym nastąpiła awantura w domu McKaganów, która polegała na tym, że pani domu stała nad swoim nieprzytomnym synem i darła mu się nad głową. A kiedy skacowany obudził się przed kolacją dowiedział się, że ma szlaban. Powinien się w końcu nauczyć pić...
  Pociągnęłam łyk swojej dosyć słynnej w Seattle (czytaj: dziurze) herbaty i przerzucając kartki gazety zastanawiałam się co mogłabym zrobić w sobotę. Pogoda była całkiem całkiem ale...Ten debil dostał szlaban... 
- Nad czym tak medytujesz?- usłyszałam głos mojej mamy w drzwiach kuchni. Po chwili już stała nad blatem i robiła kawę. 
- Na pewno nie nad nauką.- odpowiedziałam składając gazetę i odwracając się w jej stronę.
- A szkoda.- mruknął ojciec.
 Czy on właśnie coś zasugerował? Dzięki tato. Jesteś taki kochany.
- Mówiłeś coś?- spytałam zwracając się w jego stronę.
- Może. - zaśmiał się.- Masz jakieś plany na dzisiaj? 
- Może. 
- Zastanawialiśmy się z matką, że może wpadniemy do cioci Margareth.
- Co? - obruszyłam się. Jeżeli można było zorganizować konkurs na najgorszą ciotkę, to ona zdecydowanie miałaby pierwsze miejsce z palcem w nosie.- Dlaczego?
- No cóż.- mruknął tato odwracając się w stronę szafki.- Ehh..
- Dobra prawda jest taka.- inicjatywę przejęła mama- Nowy pomysł twojego ojca nie wypalił i nie mamy kasy.
- Taa..- potwierdził ojciec.
- I chcecie poprosić o to ciotkę? Dobre, ale raczej wątpie czy się uda. Powodzenia. - krzyknęłam i podążyłam w stronę drzwi.
- Zaraz gdzie ty się wybierasz..? Nie idziesz z nami?
- Kurwa  Ozzy zrób coś...
- Ale co..?
- Ozzy jasna cholera! Margareth zawsze nabierała się na jej maślane oczy...
Zamknęłam za sobą drzwi ucinając tym samym nerwowe szepty rodziców. Czasami zachowywali się gorzej, niż małe dzieci.
 Trudno mi było uwierzyć, że to mimo wszystko moi rodzice...


•••
Sznurując w podskokach glany, "wyskoczyłam" na ulicę. Słońce nawet przypiekało, niebo było nawet niebieskie a trawa nawet zielona. Dzieci bawiły się na ulicy w nawet odpowiedzialne zabawy. Samochód nawet nie przejechał żadnego z nich.
Idąc wzdłuż ulicy liczyłam kroki jak to czasami mam w zwyczaju i gapiłam się w niebo. Po około stu siedemdziesięciu dwóch krokach stałam już przed drzwiami McKaganów i pukałam w drzwi. Otworzyła mi Pani domu i od razu tłumacząc się podążyła do kuchni.
- Wybacz kochana, piekę szarlotkę. Wiesz Duffy ją lubi.. A właśnie jest w pokoju. Nie wiem czy wiesz ale ma szlaban i niestety nie może wyjść. Może kiedy indziej. Ale idź, idź posiedź z nim, może ty przemówisz mu do rozsądku. Ja to już kompletnie nie wiem co mam robić...
Wspięłam się, klnąc pod nosem, na schody. Wywrotki: łączna suma- cztery. 
Z pokoju Michaela wydobywała się muzyka. Zresztą jak zwykle. Tyle że.. Zazwyczaj były to ostre punkowe lub rockowe rytmy. Szarpiące bębenkami. A tym razem.. Aż przystanęłam. Kurwa.Nie miałam pojęcia co się działo.
- Hej An.
Obróciłam się. Bruce stał oparty o barierkę i patrzył wgapiał się we mnie.
- Aloha. Wiesz co z Duffem?
- A co ma być?
- Chodź i posłuchaj. I kurwa się tak na mnie nie gap. Ok?
Uśmiechnął się pod nosem. Stosując się do moich słów podszedł i przystanął zdziwiony.
- Co to kurwa.- wymamrotał.
- Jak myślisz, Mich nie obrazi się jak...? - I tu spojrzałam na drzwi.
- Zapraszam.
Otworzyłam drzwi i padłam.

Właściwie to nie mam pojęcia jak dokładnie ubrać w słowa to, co roztaczało się przed moimi oczyma. Pomyślałam halucynacja (hemoglobina, taka sytuacja..nie nic xd)więc zamknęłam drzwi i ponownie je otworzyłam. Tak samo z oczami. Ale wraz patrzyłam na to samo. A co to właściwie się działo? Otóż... Michael (chociaż nie jestem już tego do końca pewna) skakał po łóżku w ubraniach.. jakby swojej matki i trzymając w  rękach szczotkę z wielkim namaszczeniem śpiewał...Elvisa, kręcąc przy tym seksownie (?) tyłkiem. 
https://www.youtube.com/watch?v=-n4kcvGS_Lk 

Nic nie mam do Elvisa. Był/Jest jednym z moich wychowawców i go uwielbiam. Ale spróbujcie wyobrazić sobie Michaela w jego repertuarze. 
Po chwili piosenka się skończyła. Stałam jak dupa w futrynie i nie mogłam się na niego nie gapić. Z tyłu Bruce zaczął się rycholić. 
- Cześć Mich. Dobrze ci poszło.- rzuciłam.
- O jasna cholera.- odpowiedział z dziwnym uśmiechem.

- Przyszłam Cie odwiedzić ale widzę, że całkiem dobrze się bawisz. A tak btw, masz całkiem ciekawy głos. Dam cie na chórki, jeżeli jeszcze chcesz grać w zespole.
Zawstydzony Michael też wyglądał komicznie. Znowu nie mogę powstrzymać śmiechu. Patrzy się na mnie nieufnie.
- No nic będę się zbierać. Wpadłam tylko poinformować, że próbę mamy jutro koło piętnastej. Zaszczyć nas obecnością jeżeli będziesz mógł.
Powoli opuściłam jego pokój i spokojnie zeszłam ze schodów. Powiedziałam grzeczne "do widzenia" i nawet nie trzasnęłam drzwiami. 
- Co się właśnie kurwa stało?
Mój śmiech chyba jeszcze długo niósł się ulicami.

Kolejny przystanek: Dom Kügelgenów. Jakoś nie uśmiechało mi się spotkanie Klausa po mojej decyzji, której nie żałowałam, ale poinformowanie Karla... mus to mus. Jak dobrze pamiętam mieszkają na drugiej stronie świata. Czas się tam wybrać. Na szczęście moje szanowne obuwie znosiło dalekie wyprawy i nie śmiało nawet naruszyć stanu moich stóp. 
- Ale wpierw wpadnę coś zjeść. I musi to być coś niezdrowego.
Na drodze którą akurat dreptałam, magicznym sposobem pojawił się jakiś bar. Szyld nie wyglądał zachęcająco, a właściwie to go nawet nie było, mimo wszystko mój żołądek krzyczał o jedzenie jak Jimi Hendrix w ekstazie. 
Ściany budynku ledwo się trzymały i miały dosyć dziwny kolor. Śpiąca przy barze kelnerka aż zachęcała do rozgoszczenia się. Usiadłam więc Rozwaliłam się na popękanej, czerwonej kanapie i chrząknęłam znacząco. Wiecie chrząknięcia są takie eleganckie, że aż w chuj pasują do tego lokalu.
Chrząknięcie x2.
Nadal nic.
Kaszlnięcie.
Kelnerka poruszyła się znacząco, zmieniła pozycje i nadal kurwa nic. 
- Jasna cholera. Ma pani mnie zamiar obsłużyć?
Podniosła się gwałtownie jak oparzona. No wreszcie. Przy okazji niechcący spadła ze stołka, ale chyba nic jej się nie stało w te jej spasione dupsko. 
- Przepraszam.- wymamrotała.- Mogę przyjąć zamówienie?- poczłapała zza baru do mojego stolika.
- Macie tu jakieś zestawy obiadowe? Coś czym można się nażreć jak świnia?- spytałam. Może niezbyt grzecznie ale jakoś mi to powiewało.
- Tak, tak oczywiście. Może..hm..stek z frytkami.
Doprawdy ekskluzywny lokal.
- Dobrze poproszę. Ale podwójna porcja frytek.- zawołałam jeszcze za nią.

•••
Kiedy niezbyt zachęcająco wyglądający stek parował przed moim nosem, minęła trzynasta. Dowiedziałam się tego dzięki awangardowo wyglądającemu zegarowi na przeciwko mojego stolika. Przewróciłam stek widelcem i podłubałam w nim trochę. 
- Poproszę skalpel. Delikatne nacięcie i powinno być w porządku. Widzę powoli jelita i wątrobę pacjenta, postaram się nic nie uszkodzić. O Boże. Stan serca pacjenta się pogarsza proszę podać jakiś inny lek. O Kurwa tracimy go!
- Ykhm...Smacznego.- wyjąkała kelnerka.
Podziękowałam z uśmiechem. 

Wychodząc z baru zabrałam ze sobą chyba siedemdziesiąt sztuk frytek, śmierdzący zapach oleju i kilka drobnych reszty. 
Dochodziła czternasta, a ja dochodziłam do ich domu. Po pożywnym obiedzie chciało mi się rzygać a nogi właziły mi w dupsko. Byle tylko dowlec się do nich. I niech się dzieje co chce. 
Wyszczerbiając sobie zęby o schody zapukałam do ich drzwi. 
- Angie? A co ty tu robisz?- wyjąkał zdziwiony Klaus.
- Po pierwsze: Dla ciebie PANI Angie, a po drugie Karla szukam.
KARL CHUJU...- zawołałam Klausowi przez ramię.
Po chwili pojawił sie i sam Mr Karl.
- Słucham.
- Jutro. Piętnasta zero, zero próba. Pan- wskazałam na Klausa- nie jest tam mile widziany. Zrozumiano? No. Arivederczi. 
I podążyłam z powrotem. 

- Ej. Przez przebywanie z Michaelem, mój mózg doznał częściowego roztopienia pod wpływem wódki. Przecież mogłam przejechać się autobusem a nie zapierdalać kilka kilometrów na piechotę. Jasna cholerka.- mruknęłam wsiadając do autobusu.
__________________________________________________________________________
Nadrobię wszystko obiecuje.
Rozdział wyszedł dupnie... Dziękuje wszystkim za wsparcie ;-; ♥