środa, 28 sierpnia 2013

14.

Mam jakiś napad weny czy co? o:  Przepraszam że tak szybko dodawałam rozdziały ale nie mogłam się tego doczekać i mam nadzieję, ze mi się uda napisać i przekazać wam to co chciałam. Pozdrawiam Laurę, która  od wczoraj jest moją "fanką" XD Pozdrawiam też dziewczynę, z którą odbyłam wczoraj wspaniałą rozmowę i która nie czuje już uczuć...Stąd wzięłam inspirację. Zmieniłam nazwę historii bo ta bardziej pasuje niż tamta.. Ten tytuł pochodzi z piosenki Gunsów i tu się zdziwicie (może) z Rocket Queen. Jak nie wierzycie to sprawdźcie. Muszę dorzucić wam piosenkę do czytania... i chyba zdecyduje się na Kiss ;3
http://www.youtube.com/watch?v=QAvEVrMiEzs  Zapraszam.
___________________________________________________________________________________
 
                                                 People tell me I should win at any cost
                                                But now I see as the smoke clears away,
                                                             the battle has been lost.

Vic.
Obudziłam się.
Nie nic w stylu " otwieram oczy a wschodzące słońce pieści mnie w twarz" już bardziej " moja cholerna szyja..". Ale widok przed oczami też miałam piękny. Mianowicie spoglądały na mnie oczy Izziego. Był już całkiem rozbudzony i palcami przeczesywał moje skołtunione włosy. Opierałam się głową o jego uda.
-Cześć.- przywitał mnie speszony starając się wyplątać swoje długie palce z moich włosów.
-Nie.- powiedziałam zatrzymując jego ręce. Popatrzył się na mnie i kontynuował swoje wcześniejsze zajęcie.
-Jak się spało?
-Nie najgorzej.- poinformowałam go zgodnie z prawdą, jednak sen snem ale poranek był cholernie udany. Jego spojrzenie dawało mi siłę na cały dzień. Kto by pomyślał, że będę potrafiła trafić do tak zamkniętego w sobie człowieka. Kto by pomyślał że...
Że..?
Nie wiem co dokładnie czuję do niego. Zlepek różnych uczuć w sercu. Jednak nie umiałam rozpoznać żadnego. Pewne było to, że bardzo dobrze czułam się w jego towarzystwie. I on chyba w moim też. Miałam przynajmniej taką nadzieję. Obserwował mnie czujnie. Po chwili zwrócił się do mnie szeptem i ostrożnie.
-Powiesz mi co się wydarzyło po koncercie?
Spojrzałam na niego próbując ukryć ból, który zawładnął mną na samo wspomnienie tamtych chwil. Skinęłam tylko głową, próbując połknąć gulę w gardle. Jednak za żadne skarby nie chciała zniknąć.
-Nie śpiesz się. Mamy czas...
Po dłuższej chwili...Pięciu minutach? Dziesięciu? Nie to nieistotne. Drżącym głosem zaczęłam wyrzucać z siebie, mam nadzieję że nie pozbawione sensu, zdania. I wszystko co czułam tamtej nocy.
Wszystko..
W jego oczach widziałam wzrastający gniew. Jego dłonie w gąszczu moich włosów zwinęły się w pięści. Oddychał jak po jakimś długim biegu - szybko i nieregularnie.
-I boję się..boję się Izzy. Tak cholernie się boje...- wypowiedziałam na koniec. On wytarł mi policzki, które były mokre od cichych łez... I z matczyną troską usadził na kolanach i przytulił do siebie. I nie musiał nic więcej mówić. Nie potrzebne mi było już żadne pocieszenie. Wiedziałam że go to obchodzi.  Że znowu niepotrzebnie się mną przejmuję. Ale nic nie mogłam w związku z tym zrobić. Taki już był.
I znowu zasnęłam.

Obudziłam się niewiele później. Izzy łagodnie kołysał mnie w ramionach. Widocznie mu trochę przeszło bo powitał mnie uśmiechem. Odwzajemniłam.
-Może pójdziemy obudzić tamtych?
-Dobra- odpowiedziałam gramoląc się z łóżka. Pod stopami poczułam miękki dywan, na którym zawsze siedziałyśmy i gadałyśmy z Ag..
A teraz?
Nawet się do siebie nie odzywamy. Tak strasznie chciałam się komuś wyżalić. No tak Izzy ci nie wystarczy? Chcesz zniszczyć życie jeszcze jej? I taka oto blokada utworzyła się we mnie. I za nic nie mogłam wydusić swojej tajemnicy.
Zna ją tylko Izzy.
I niech tak pozostanie. Dopóki Mark jeszcze żyje. Do czasu...
Stopy wbiłam w swoje nieodłączne i zniszczone trampki i zeszłam z Izzym na dół po krętych drewnianych schodach. Pokój wyglądał jak po jakimś tornadzie. Zdemolowany doszczętnie. Na porwanej kanapie leżał pies.
Pies? A co tu robi ten zwierzak?
Na fotelu leżał Slash a na nim uśmiechnięta od ucha do ucha Ag. O dziwo ubrani. Nie żebym sie czegoś po nich spodziewała. Ale z Saulem nigdy nic nie wiadomo. Odwróciłam od nich wzrok i kontynuowałam oględziny.  Axla i Stevena gdzieś nie było. Ale sądząc po hałasach na górze, wczoraj mogli się udać właśnie tam. Skierowałam swój wzrok na drugą część pokoju.
I oniemiałam.
Duff i Michelle.
Razem.
I kurwa nago.
Od razu podbiegł do mnie Izzy i mocno przycisnął do siebie zasłaniając mi oczy ręką. Wyrwałam się. Tym razem nie krzyczałam. Nie płakałam. Stałam.
Uczucia przygwoździły mnie do podłogi.
Rozerwały mi serce.
I chciałam umrzeć.
Pierwszy raz..Tak mocno. Ale wpierw zabije ją za to że udawała przyjaciółkę.
I jego.
Za puste słowa.
Kocham cie? Wiedziałam, że w jego ustach to tylko nic nieznaczące dwa wyrazy. Mówiłam żeby poczekać te jebane kilka dni... Wiedziałam.
-Kocham cie?- spytałam wybudzając Duffa ze snu. Spojrzał na mnie zdezorientowany. -Kocham cie? - powtórzyłam głośniej. Od razu zakrył się jakąś zerwaną z okna zasłonką i z przerażeniem oderwał się od błogo śpiącej jeszcze Michelle.
-Ja wszystko wytłumaczę...
-Kocham cię!?- wydarłam się nie przejmując się tym, że obudzę wszystkich. Teraz było mi wszystko obojętne. Skupiałam się na tym, żeby nie rzucić się z wściekłością na Michelle.
-Ale..Ja naprawdę..
-Co kurwa? Co masz mi do powiedzenia? Znowu puste słowa? Znowu te jebane i nieszczere Kocham Cie?- wyrzucałam z siebie słowa z szybkością wystrzałów z karabinu zaciskając coraz mocniej palce na przegubie mojej prawej ręki.
-A-ale Ja cie na prawde Kocham..- jąkał się z przerażeniem.
-Zamknij sie! Nie wierzę ci!- krzyczałam przyciskając dłonie do uszu. Tak bardzo chciałam zniknąć..
Tak bardzo nie czuć uczuć...
Ból.
Smutek.
Żal.
Wściekłość.
Wypełniały mnie..
-Ale ja naprawdę- powtarzał.
-Wiesz co...wiesz.. JESTEŚ JEBANYM ZAWSZONYM DUPKIEM.
No i dałam mu w pysk.
Stał zaskoczony. Axl bił brawo wychylając się zza futryny, widocznie dopiero przyszedł. Pokazałam mu.. chyba wiadomo co.
I wybiegłam.
Na schodkach przed domem siedział spokojnie Steven. Usiadłam obok niego.
I kurwa nie uwierzycie.
Rozpłakałam się.
-Ej mała nie płacz.- i obdarzył mnie jednym ze słynnych wyszczerzy Adlera.
Nie komentowałam tego byłam zaskoczona, że byłam tak do Duffa przywiązana i mimo wszystko był gdzieś tam w moim sercu.
-Moja droga. Proszę się natychmiast uspokoić.- uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego. Dywan dywanem, ale przyznam, że jest całkiem wygodny.
-Wiesz co. To jest niesprawiedliwe.- wymruczałam do jego koszulki.
-Nic nie jest. W końcu na tym polega życie.
-Rady z serii "Wujek Adler"?- spytałam nawet się śmiejąc.
-Jak ktoś cie jeszcze zrani to już ja z nim pogadam..
-Dobrze wiedzieć. Chętnie skorzystam.
-Do usług. Chodź przejdziemy się. Tylko będziesz musiała mnie przytrzymywać.
-Szanowna pani Brownstone?
-Jak ty mnie dobrze znasz..- odpowiedział.
-Widzisz.
Wstaliśmy i odeszliśmy w stronę sklepu muzycznego.
W świetle wschodzącego słońca.
Wspierając się nawzajem.

 And when I think of all the things you'll never know
There's so much left to say
'Cos girl, now I see the price of losing you
will be my half to pay
My half to pay, each and every day, hear what I say
I still love you, I still love you
I really, I really love you, I still love you
Baby, baby, I love you, I, I really, I really love you


___________________________
POZDRAWIAM XD

wtorek, 27 sierpnia 2013

13.

Trzynasty. Powinno być nieszczęśliwie. Urodziny Slasha ;3 Mam nadzieje, ze podołam i napiszę coś co wam się spodoba ;3
___________________________________________________________________________________
21.07.1985r. 
Duff.
Czy jest lepiej? No nie wiem... Niby już się nie unikamy ale  bajką tego nie można nazwać. Może trochę rozmawiamy ale nic poza tym. Jest mi smutno, że nie mogę do niej trafić. Chciałbym...o cholera tak mocno chciałbym ją zrozumieć.. Za to Michelle...Jest spoko i lubie z nią rozmawiać. I jest ładna.. Niewysoka blondynka. Ja pierdole.. weź się w garść. Veronica jest o wiele ładniejsza. I jest twoją dziewczyną.. Czyżby? Chyba woli towarzystwo Izziego.. Zastanawia mnie to, co ona w nim widzi. Czarny, mały jak mrówka i do tego ma takie dziwne spojrzenie. I nie da się z nim dogadać. A ja? A ja to już co innego.  Wysoka samoocena? Nie. Wyniki obserwacji. Moja wina, ze dziewczyny mają mokro jak na nie spojrzę?

-Duff? - przerwał mi głos Ag.
-Tak słucham.- zwróciłem głowe w jej kierunku. Slash to miał jebane szczęście...
-Bo wiesz. - powiedziała siadając obok mnie po turecku.- Slash ma niedługo urodziny...I chciałabym mu zrobić niespodziankę.. i wiesz.
-On zawsze zapomina o kondomach, to racja.
-Co?- zmarszczyła czoło.- Duff ty świntuchu. Nie o to mi chodzi.
-A o co? - zaśmiałem się.
-Chodzi mi o to, że chciałabym mu zrobić imprezę-niespodziankę. No wiesz tak jak dla Vic. - tu zamilkła na chwilę.- A właśnie. Vic będzie? Slash by się ucieszył.
To pytanie do mnie? A skąd ja kurwa mam to wiedzieć? Niech się Izziego zapyta.
-Wyciągnę ją jak coś - mówię.- A gdzie to będzie?
-U mnie w domu. Wiesz gdzie to jest.
-Tak. - mówie uśmiechając się na wspomnienie siedzenia z Slashem w jej krzakach.
-Ok. Ide szukać innych.- zaszczyciła mnie tylko uśmiechem i wyszła.
No popatrz jak czas szybko leci. Ukośnikowi już przybija dwudziestka. Sam ją niedawno kończyłem..

Vic.
Siedziałam w ogrodzie.
Sama.
Nagle usłyszałam stłumione przez trawę kroki.
-Vic?- To Agnes. Bardzo mi jej brakowało. Chciałam wszystko z siebie wyrzucić. Wszystkie podejrzenia, i to że moge...że mogę być w ciąży..I że chcę zabić tego skurwiela. Ale nie dałabym rady.
Jestem taka słaba..
-Tak.- odwracam się. Ale uprzednio nasuwam dokładnie dłońmi ciepły materiał bluzy Axla na moje zabandażowane ręce. Ona nie może tego widzieć.
-Hej.- uśmiecha się blado. - Jak się czujesz?- pyta ostrożnie siadając obok mnie.
-Bywało lepiej.-odwzajemniam uśmiech.
-Mam sprawę.- mówi poważnie i patrzy się na mnie czujnie.
-Słucham?
-Niedługo urodziny Slasha. Chciałabyś pójść ze mną jutro po prezent?
-Dobra nie ma sprawy. - moje słowa spotykają się z napadem szczęścia. Agnes przytula mnie mocno i szepcze do ucha.
-Brakowało mi ciebie.
-Mi ciebie też.

22.07.1985r
Axl.
Jak ktoś mógł coś takiego zrobić dziewczynie?
Jak ktoś mógł coś takiego zrobić jej..?
Jak mogę ja pocieszyć?
-Chrr..-poradził mi śpiący obok Slash.
-Tak masz rację. Po prostu podejść i porozmawiać.- Gadam ze śpiącym człowiekiem? Coś mnie popierdoliło..
-No to idziemy w końcu? - usłyszałem głos wysokiej blondynki "zdobyczy" Slasha.
-Tylko wezmę jeszcze kurtkę.- tu odezwała sie Veronica. Po chwili pojawiła sie w pokoju. Szła powoli, jakby na palcach. Wzrok miała zmęczony powieki wpół przymknięte. Ręce zwisały swobodnie po bokach.
Przystanęła i popatrzyła się na mnie. Dosłownie kurwa utonąłem w jej oczach..
-Idziesz czy nie?- krzyknęła Ag z zewnątrz.
-Już..Już.-wymamrotała Veronica i poszła do drugiego pokoju po kurtkę. Po chwili pospiesznie udała się do wyjścia.
-Ykhym..- odchrząknąłem aby zwrócić na siebie jej uwagę.- Możemy chwilę porozmawiać?
-Ale tylko chwilę..bo się spieszę.-powiedziała. Wyszła i znów wróciła. Stała kilka metrów dalej... Te jebane kilka metrów.. Pamiętałem nasz pierwszy pocałunek..Jej wzrok..Jej usta..Kurwa.. Nieświadomie podszedłem bliżej. Cofnęła się przestraszona. Ale dlaczego? Przecież jej niczego złego nie zrobię.. Ja chciałem tylko...

Vic.
Jego oczy. Lustrowały mnie zachłannie. Jego oczy... Były jak oczy Marka tamtej nocy...
Tyle że Axl patrzył na mnie łagodniej. Ale i tak wystraszona cofnęłam sie do tyłu. Zaskoczenie na jego twarzy. Ból ?
Tak... Ból w jego pięknych zielonych oczach...
Otrząsnęłam sie szybko i głosem wypranym z wszelkich emocji zapytałam
-Co się stało?
-Wiesz...chciałem zapytać..Jak się czujesz.- wydusił z siebie w końcu.
-Bywało lepiej.- powiedziałam. I taka była prawda.. bywało o wiele lepiej..
-Aha..
No to tak wyglądała nasza wspaniała rozmowa..
-Bo wiesz jak coś to..- usłyszałam jego głęboki głos.
-To co..?
-To jestem.

Co to wszystko może  znaczyć? - Myślałam gdy zmierzałyśmy za rece z Ag do centrum handlowego. Czasami nie rozumiem ludzi i tego co do mnie mówią... "To jestem.."? Boże co to znaczy..? I to spojrzenie.. I zapach który mnie owionął gdy wyszedł..Magiczna chwila. Jedna z niewielu. Muszę zbierać te chwilę i kolekcjonować..Aby w dniu mojej śmierci wspomnienia mnie nie opuściły..

-No to masz jakiś pomysł?- spytała mnie nieśmiało Ag gdy przemierzałyśmy pasaż.
-Myślałam ze ty masz..-popatrzyłam na nią.
-Jakbym miała to bym cie o to nie pytała.
-No w sumie logiczne.- podsumowałam.
-Może wejdziemy do jakiejś kafejki?- spytała mnie Ag.
Zgodziłam się. Wybrałyśmy małą i nie uczęszczaną schowaną za wielkim sklepem muzycznym, który z trudem ominęłam. Idealna żeby się ukryć. Ciemny brąz ścian i kanap ładnie kontrastował ze stolikami z jasnego drewna. Ominęłyśmy te ustawione na środku i udałyśmy się w stronę rogu pomieszczenia. Usiadłyśmy i zgodnie kiwnęłyśmy na kelnera. Zamówiłyśmy po kawie i jakimś ciastku. I od razu zaczęło się "przesłuchanie"..
-Ej ja widzę, że coś jest nie tak..-zaczęła ostrożnie.
-Przyszłyśmy, żeby o tym rozmawiać?- uniosłam się. Nie chciałam..nie chcę..żeby się dowiedziała. Niech to pozostanie tylko w najczarniejszych wspomnieniach. Zaliczanych do tych najgorszych..
-Nie ale..Veronica zrozum chciałabym ci pom..
-Nie nie rozumiem! W ogóle jakim prawem mieszasz się do mojego życia?!- krzyknęłam. Chuj z tym, że kelner dziwnie się na mnie patrzy..
-Bo jestem twoją przyjaciółką. I taka jest moja rola.- podniosła głos.
-Ale jak ja nie chcę! Nie chcę rozumiesz?!- wykrzyczałam jej w twarz i przewracając krzesło wybiegłam z kafejki. Byłam zła. Tak bardzo zła... Zaciskając dłonie w pięści wstąpiłam tylko do muzycznego i kupiłam Slashowi jakiś zestaw kostek, nowe struny i czarny futerał. I z nim w dłoni a wściekłością malującą się na twarzy wróciłam do domu.

23.07.1985r
Slash.
Patrz kurwa już dwadzieścia lat.. Jestem starym bykiem. Ale wszyscy jakby o moich urodzinach zapomnieli. Od nikogo życzeń.. Nawet od Ag.. Obudziła się dziś normalnie, obdarzyła mnie promiennym uśmiechem i wróciła do domu. Smutno mi...Nawet trochę.. Chwyciłem więc za gitarę.
Bo nie ma nic lepszego jak gra..
I to właśnie na niej upłynął mi cały dzień.
Ściemniło się a ja usłyszałem jakieś stukanie do drzwi. W domu byłem sam bo reszta poszła się zabawić. Nawet Vic.. A oni jak gdzieś wychodzili to wracali najwcześniej następnego dnia. Więc kto to może być? Stukanie się nasiliło.
-Wejdź...- krzyknąłem ale nie poskutkowało. Wkurwiony odłożyłem gitarę i podążyłem do drzwi. Otworzyłem je, patrzę, a tam kto? Jakiś glina. Rudy, więc nie będzie łatwo.
-Słucham?
-Mam dla pana nakaz zatrzymania. Proszę ze mną.- powiedział spokojnie z dziwnym uśmieszkiem na twarzy. Miał jakiś dziwnie znajomy głos.
-A-ale jak to?- wyjąkałem zdziwiony. No bo dlaczego mieliby mnie aresztować? Nie widziałem powodów.
-No po prostu. Pójdzie pan sam, czy mam użyć siły.-spytał.
-Ale..
-Czyli siłą.- stwierdził i po chwili narzucił mi jakiś czarny worek na głowe. Ręce związał liną. A gdzie kajdanki? Wsadził mnie a właściwie wepchnął  do jakiegoś samochodu i pojechaliśmy. Porwanie.
No kurwa świetnie.

Długo to nie trwało. W zupełnej ciszy dojechaliśmy tam gdzie mieliśmy dojechać. Jednym szarpnięciem zostałem postawiony na ziemi i popchnięty w jakimś kierunku, w którym podążyłem. Skrzyp drzwi. Skrzyp podłogi pod butami. Znajomy skrzyp...
Nagle worek został mi zdjęty, a przede mną zapaliły się światła. Byli wszyscy. I Michelle..?
-Happy fucking birthday too youu!- darł się Steven.
-Ty rudy chuju.- rzuciłem do Axla kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki piosenki. On zaśmiał się tylko i od razu chwycił za butelkę wódki.
-Otwórz prezenty. - powiedział podniecony tajemniczymi pudełkami Steve.
Dostałem nowy futerał, kostki, struny, paczkę kondomów (pewnie od Axla..) Płytę Flogging a Dead Horse Pistolsów, I zgrzewkę Danielsa. Zajebiście.

W tle leciała moja nowa płyta, a ja nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Tak samo jak Vic. Siedziała po drugiej stronie salonu i tylko patrzyła sie na wszystkich. Zauważyła, że się jej przypatruje i uśmiechnęła się blado. Po chwili widok zasłoniła mi Ag.
-Witaj.- powiedziała nachylając się nade mną.
-Dzień dobry.- odpowiedziałem sadzając ją na swoich kolanach. Objęła mnie nogami w pasie. - To był twój pomysł?
-Tak..słaby?- spytała obserwując mnie uważnie i próbując zajrzeć mi w oczy.
-Weź kurwa..bardzo..- nie zdążyłem dokończyć, bo zamknęła mi usta pocałunkiem. Przyciągnąłem ją bliżej do siebie. Chciałem by była blisko. Najbliżej jak się da. Obsypywałem pocałunkami jej szyję i byłem tak strasznie cholernie podniecony, wyczuwając jej delikatną i miękką skórę pod palcami.
-N-nie..Slash..Nie teraz.- szepnęła i odwróciła głowę. Nie powiedziałem nic tylko ją przytuliłem.
Nic nie szkodzi. Mam nadzieję, ze zdążymy się jeszcze sobą nacieszyć.
Na pewno.

Vic.
Slash i Ag tulili się w najlepsze. Axl, Steven i Duff obracali miedzy sobą Michelle a ja siedziałam na podłodze i patrzyłam się na Izziego. I patrzyliśmy się tak na siebie...
Muzyka została podgłośniona mnie rozbolał łeb więc po chwili wewnętrznej konwersacji udałam się na górę do pokoju Agnes. Skulilłam się w pozycji embrionalnej i zapatrzyłam w zaklejoną plakatami ścianę.

Myśli były puste..

-Mogę?- zapytał szeptem Izzy uchylając drzwi.
-Tak. Proszę.
Cichy jęk łóżka gdy na nim siadał.
-Wszystko ok?- spytał kładąc mi rękę na plecach. Odwróciłam się w jego stronę.
-Nie, i nigdy nie będzie.-odpowiedziałam patrząc mu w oczy.- Przecież wiesz.
-Nie mów tak.
-Ale to prawda.- wyszeptałam podnosząc się z łóżka.
-Nie.
-Tak.
-Nigdy więcej tak nie mów. Nigdy.
I mnie pocałował.

Nikt nie potrzebuje smutku,
Nikt nie potrzebuje bólu 



____________________________________________
Nie wyszło ;_;
Zresztą oceńcie sami.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

12.

Nie wiem jak wyjdzie rozdział. A 13 napiszę jak będzie 1000 wyświetleń XD Żartuje.
Może..
____________________________________________________________________________________
Duff.
Próbowałem zająć się rozmową z gołąbeczkami- Slashem i Ag. Niezbyt mi się to udawało, jednak oni nie zwracali na mnie nawet uwagi. Gruchali sobie kurwa w najlepsze. Usiadłem więc na kanapie i z puszką piwa w ręce obserwowałem jak się droczą o jakieś pierdoły. "Kłótnia" trwała w najlepsze gdy nagle wpadł Izzy z Axlem.
-Vic zniknęła.- powiedział w miarę spokojnie czarnowłosy.
Że kurwa co? Na początku przyznam sam się trochę przestraszyłem, ale przecież jest wolnym człowiekiem, i może robić co jej sie podoba.
-Może wyszła na spacer.- powiedziałem udając, że mnie to nic nie obchodzi...Udając
-Sam mu to mówiłem. - rzekł Axl siadając obok mnie i wyrywając mi z rąk puszkę.
-Przecież by mi powiedziała, jakby poszła.- gorączkował się Iz.
-Człowieku. Byłeś na scenie..Miała wbiec i ci powiedzieć? Izzy gdzie twój mózg?- zakpił z przejętego Stradlina Rudzielec.
-A spierdalajcie. - i wyszedł.
Popatrzyliśmy na siebie zdziwieni.
-Czyżby Izz się zakochał? - wyszeptała Agnes.
Wzdrygnąłem się na te słowa... No tak, on nie udaje, że go to nic nie obchodzi.. Po chwili w drzwiach znowu pojawił się czarnowłosy.
-Ej..Stevena też gdzieś nie ma...

Vic.
Boże... Za jakie grzechy.. Ręce Marka wędrowały sobie swobodnie po moim ciele. Chciałam się wyrwać ale przydusił mnie ciężarem swojego ciała do ściany. Byliśmy za klubem. Obskurna uliczka z kilkoma powywracanymi koszami na śmieci. Ciemno jak w dupie.
-Puść. - szepnęłam.
Nie odpowiedział tylko wykręcił mi nadgarstek. Krzyknęłam z bólu. Uderzył mnie w twarz. Spojrzałam na niego ze złością i odepchnęłam z całej siły. Poleciał na powywalane resztki jedzenia. Rzuciłam się w stronę drzwi.
Zamknięte.
Panika...
Zaczęłam szarpać za klamkę i krzyczeć. Słyszałam jak on tam z tyłu podnosi się na nogi i otrzepuje.
-To nic nie da...
Uderzyłam ostatni raz w drzwi i złapałam się za głowę. Podszedł do mnie powoli i przytulił. Wyrwałam sie. Znowu ponowił próbę. Znów się wyrwałam.
-To nic nie da. - wycedził łapiąc mnie za rozpuszczone włosy i  szarpnięciem odchylając moją głowę do tyłu. -Nic..- powtórzył i wpił się w moje wargi. odpychałam go od siebie ale zablokował moje ręce za moimi plecami i nie miałam jak sie ruszyć. Ugryzłam go więc w natarczywie napierające na moje usta wargi. Przeklną..
I uderzył mocno w brzuch... Po chwili poczułam jak rozrywa mi koszulkę.. Trzęsącymi się rękami chwyciłam za zamek kurtki i próbowałam zakryć gołe ciało.. Uderzał mnie po rękach próbując mnie zniechęcić. Widząc że to nic nie daje zabrał się za spodnie i rozerwał mi nogawkę. Spojrzałam na niego z strachem. Przestał.
Cofnęłam sie do tyłu.
-Przepraszam.-wyjąkał i uderzył mnie jeszcze czymś w głowę
Nic..
I chcę umrzeć...

-O kurwa...-usłyszałam krzyk jakiejś dziewczyny. Otworzyłam z trudem oczy. Zaatakował mnie ból...
Było ciemno a chłodny wiatr smagał mnie po brzuchu. Zerknęłam w tamtą stronę. Koszulkę miałam rozerwaną, a czerwone i bolesne plamy rozkwitały na moich żebrach na lewym biodrze miałam jakieś zadrapania. Spodnie były porozrywane, nogi pobite... w prawej łydce miałam wbite szkło...
Ciemność.
Ręce..
Mark..
Zaczęłam płakać.
-Ej...Nie płacz.- usłyszałam głos tamtej dziewczyny. Po chwili pomogła mi wstać. Ledwo stanęłam na nogi, więc mnie przytrzymywała. Złapałam się za głowę.
-Uważaj.- powiedziała tylko.
Zerknęłam na dłoń. Cała we krwi. Wstrząsnął mną szloch. Popłynęły łzy bezsilności..
-Pamiętasz co się stało?- zapytała mnie prowadząc w stronę tylnego wejścia do klubu.
Chwyciła za klamkę, którą niedawno tak rozpaczliwie szarpałam.
-Nie..-wyjąkałam wiedząc, że to nie prawda. Ale co miałam powiedzieć? Przecież on mógłby mi coś zrobić..
Mogę skończyć jak Lu..
Posadziła mnie na kanapie i przykryła jakimś kocem. Wyszła i wróciła ze szklanką wody..
-Jestem Michelle. Michelle Young. Jestem kelnerką a ty?
-Veronica. -wyszeptałam i upiłam kilka łyków wody. - Ja...Ja tu tańczę.- wyjąkałam ze wstydem spuszczając głowę.
-Nie jesteś za młoda?
-Może..
-Poczekaj tu chwilę pójdę porozmawiać z szefem.
-Nie!.- krzyknęłam i pomimo protestów mojej bolącej głowy zerwałam sie z kanapy zrzucając koc na podłogę -Nie trzeba.
-Jak chcesz. - powiedziała otwierając drzwi.- ale przecież ktoś musi cie odprowadzić. - i wyszła.
Musiałam się nad tym wszystkim poważnie zastanowić...
A jak on mnie.. Boże..Nie docierało to do mnie.
On przecież mógł mnie zgwałcić.. Nie... Jak..O Boże..
Schowałam głowę w dłoniach. Próbowałam coś sobie przypomnieć ale pamiętałam tylko jak mnie czymś uderzył.. I nic.
-Już możemy iść. - powiedziała po powrocie Michelle.- To powiesz mi gdzie mam cie odstawić? - spytała kiedy wyszłyśmy z klubu. Była już noc.
Było już ciemno.
Tak bardzo chciałabym się schować...
-Sunset strip.
-A dokładniej?
-Taka rudera obok muzycznego.

-Vic! Ej chłopaki Vic wróciła. - Usłyszałam głos, który wypowiedział niedawno tak bardzo raniące mnie słowa..
Duff.
Po chwili podbiegł i mnie wyściskał. I powiedział, że przeprasza. I że mnie kocha..
I jest okej?
Czekaj? A z czego on się cieszy? Z tego że wróciłam? No to niech mnie jeszcze zobaczy.
-Vic. - usłyszałam Izziego i po chwili dosłownie tonęłam w jego objęciach.
-No to jedną zgubę mamy już z głowy. - powiedział Slash tuląc zapłakaną Ag. Uśmiechnęłam się w środku na ten widok.
I nastał czas jebanego tulenia się.
Tak, nie lubie czułości. Nie są mi do niczego potrzebne.
Ja chcę kurwa trochę szczęścia.

Zaginął Steven.
Wyruszyli na poszukiwania od razu po moim przyjściu. Oczywiście z nową koleżanką-Michelle. Zostałam opatrzona ochuchana i chuj wie co jeszcze i sama z Izzym, który w naszym "salonie" przyjmował klienta.
Siedziałam więc cicho w drugim pokoju.

Mark.
Jak mógł...
To boli. Kurwa, czemu to wszystko tak cholernie boli...?
Wszystko we mnie krzyczało. Ja chcę zniknąć.
W końcu.
Niech to się wszystko skończy.
Ja..ja nie chcę już dłużej żyć.
Wsunęłam dłoń do kieszeni moich porwanych spodni. Tam owinięta w białą chusteczkę.
Czeka...
Nie.. Nie mogę..
Mogę.
I to zrobie, przecież dobrze o tym wiem.
I znowu na nowo odwijam swoje bandaże.
I znowu na nowo rozdrapuje stare rany.
Stare ale nadal aktualne...
Krew...
Słabnę.
-Vic..Obiecałaś.- słyszę gdzieś Izziego.
-Nie zawsze gra się czysto.
Nie zawsze dotrzymuje obietnic...- odpowiadam tylko...

 W głowie czujesz zamęt, lecz nie pozbędziesz się go, jakbyś nie wiedziała.
__________________


Słabo wyszło. Wiem.


piątek, 23 sierpnia 2013

11.

Już piąteczek i tylko tydzień do szkoły :c. Wiadomo, że w roku szkolnym będę dodawała...mniej XD i może zacznę dawać One Shoty. No a dziś zostawiam was z obiecywaną wczoraj 11 miało jej nie być, ale wena zbudziła o 5 ;__;. Zostawiam was z weselszym? Nie i tak naplącze ;3
O BOŻE SŁUCHAM NA OKRĄGŁO :OO http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=cLfzu0CeyMQ  
+dodałam zdjęcie tego Marka, wreszcie możecie zobaczyć tego zajebiście przystojnego skurwiela ;3
___________________________________________________________________________________
Izzy.
Starałem się jak mogłem, by jej pomóc. Nie było tak łatwo... Zauważyłem jednak, że lubiła moje towarzystwo. Najbardziej lubiła ze mną milczeć albo śpiewać- w zależności od jej nastroju. Próbowała trochę gotować ale nóż "sam jej uciekał" w stronę bladej i jeszcze nie poranionej skóry kiedy Duff przybywał do domu albo chociaż stawał w drzwiach. Tak więc na powrót żywiliśmy się gulaszem lub herbatnikami. Mi osobiście wystarczała sama woda.  W każdym bądź razie jakoś sobie radziliśmy. Te kilkanaście już wspólnych miesięcy z chłopakami  i byliśmy bliscy sobie niemalże jak rodzina. Veronica wiele razy chciała mi dać duże sumy pieniędzy "na jedzenie, czy tam na co chcę". Nie tylko ze względu na to, że chciała ich się zwyczajnie pozbyć, chciała nam też pomóc. Myślała o nas. Jako prawdziwy dżentelmen jej odmówiłem, tak więc dawała "potajemnie" Slashowi jakąś kasę, a ten zamiast zaopatrzyć nas w jedzenie, kupował alkohol i fajki. I to trzeba przyznać. Tego akurat nam nie brakowało.
Całe dnie spędzała "z dala" (jeżeli tak się dało w tym garażu..) od nas leżąc zwyczajnie na podłodze i wpatrując się w przyznam sam- niezbyt czysty sufit.  19 zrobiliśmy "małą" imprezę i obrobiliśmy kilka naiwnych lasek i z cnoty i z kasy. Ale wracając na chwilę do Slasha, nie można było na nim polegać w kwestii zakupów. Procenty procentami ale samym alkoholem człowiek nie żyje ( no ok tylko Slash..) Wracając do tematu. Żal było na nią patrzeć. Duff omijał ją szerokim łukiem ale w oczach też miał taką samą jakby pustkę.. Czyżby go to nie obeszło? Nie wiem. Trudno jest się dogadać z najebanym Stevenem, a to on spędzał najwięcej czasu z Michaelem. Chciałem jej pomóc, albo chociaż częściej z nią przebywać. Nie mogłem. "Interesy". Axl nie pomagał z tymi swoimi głupimi docinkami i żartami "jaka to długa jest jego trzecia noga" A Vic? Mizerniała z dnia na dzień. Chyba nie powinna iść na koncert. Koncert? Będą z dwie góra trzy osoby. Wiele nie zarobimy to pewne, a trochę by się przydało.  Struny nie są samoodnawialne.. Mogę poprosić Veronicę. Ale uważam, że to głupio przyznać się do tego, że piątka fizycznie ( nie, nie psychicznie) dorosłych facetów nie umie się utrzymać...

Slash.
Wreszcie jakieś zajęcie. No zgadnijcie, czy mieliśmy próby. No kurwa tak. Jakieś były. Ale panu idealnemu (czytaj Pieprzonemu Panu Rose) nic nie pasowało.  Uparł się na nasze dwie nowe piosenki. A my kurwa mamy się podporządkować bez gadania. Szczęście, że była Ag. Siedziała na wszystkich próbach ( była tylko kurwa jedna czy dwie) a raz nawet zabrałem ją kurwa na spacer. Rozmawialiśmy o Vic. Ja w sumie coś podejrzewam, ale te podejrzenia nie są zbytnio miłe, więc nie poinformowałem o nich mojej rozmówczyni. Ale Vic jest dobra. Lubiłem ją. To dzięki niej miałem na fajki i Danielsa. Lubiła jak jej gram. Bez zbędnych rozmów. I tego mi brakowało. Zwykłego grania. Ale w sumie można powiedzieć, że rozmawialiśmy. Muzyką.
Chwytaliśmy za gitary i porozumiewaliśmy się dźwiękami.
I było zajebiście.
Aż do koncertu.

-Slash?- usłyszałem za sobą szept. Zbieraliśmy się właśnie z chłopakami do wyjścia. Godzina dwudziesta piętnaście. Wiadomo chcieliśmy być "wcześniej"..  Odwróciłem się. Stała tam opierając się o ścianę. Miała podkrążone oczy, zmęczone spojrzenie. Długie włosy były rozpuszczone i po kołtunione. Ubrana była w bluzę z długim rękawem, którą sam na jej prośbę jej kupiłem i długie spodnie. Przytrzymywała się za głowę.
-Słucham?
-Mogę mieć do ciebie prośbę? - spytała z nadzieją.
-Oczywiście.-odparłem.
-Wróciłbyś po mnie..?
Popatrzyłem na nią jak na nienormalną. W tym stanie? No chyba nie..
-Proszę..-spojrzała na mnie z nadzieją.
-Veronica, czy ty widziałaś..
-Tak. - zacisnęła wargi w jedną kreskę. - Po prostu chciałabym tam być, to dla mnie ważne.
-Slaaash idziesz? - darli się jak debile chłopaki.
-Proszę..
-No dobra będe za pięć minut.- i poleciałem do samochodu.
Pięć minut później, to my byliśmy dopiero pod klubem. Ku ogólnemu zdumieniu wsiadłem jeszcze raz do samochodu i się wróciłem. Czekała na mnie przed Hell Housem. Uczesała się i pomalowała, jednak zmęczenia nie ukryła. Ubrała bluzkę z Stonesami i czarną skórzaną ramoneskę i czarne spodnie. Na nogach  miała czerwone conversy.
-Wsiadaj. - krzyknąłem tylko i bez wyłączania silnika czekałem, aż wsiądzie. I od razu ruszyłem.
Jak można się było domyśleć byłem tylko kilka minut przed rozpoczęciem. Kiedy zaparkowałem i wysiedliśmy od razu popędziłem do środka rzucając tylko przelotnie okiem na wiszące na słupach plakaty
Na zapleczu Axl zwracał ostatnie uwagi i sam był nieźle zestresowany. Ludzi pod sceną była zaledwie garstka ale cud, że w ogóle ktoś przyszedł. Jakieś gostki rozkładały nasz sprzęt. Chwyciłem i swoją gitarę i zacząłem pogrywać jakieś siedzące mi w głowie piosenki.
-Ok już możecie wejść chłopaki.- poinformował nas miły facet. Mark- właściciel.

Duff.
Weszliśmy po tym jak Mark nas zaprezentował. Zaczęliśmy od Reckless Life - oczywiście durnowaty pomysł Axla, by grać nasze piosenki...
-Walę wszystko i nie czuję bólu
Wiesz, że nie muszę się kontrolować
Żyję wśród niebezpieczeństw,
Teraz już zawsze na ostrzu
We łbie kłębią się wizje milionów dolców

Taki sposób na życie
Nigdy mnie nie pogrążył
Wiem jak przetrwać
Ty wiesz, że znam swoja rolę

Skrzeczał nasz  wokalista. Grałem całą duszą i sercem jak zawsze, ale myśli o czym innym zajmowały moją głowę. W uszach brzmiał krzyk Veroniki po moim wyjściu. Słyszałem go za zamkniętymi za sobą drzwiami... Zresztą Steven mi potem wszystko opowiedział...Boże co ja zrobiłem...Jestem strasznym skurwysynem. Izzy potem ze mną rozmawiał i wyjaśniał, że ona po prostu się źle czuła i musiał jej pomóc.. A ja nazwałem ją dziwką... No cóż przecież mogę podejść i przeprosić. Nie. To nie jest takie proste, jak się wydaje. Ja może nie powiedziałem tych słów na głos ale tak o niej pomyślałem. Nie wiem czy to nie jest gorsze. Zresztą jak ona się mogła czuć... I co ? Mam teraz tak powiedzieć "przepraszam" i oczekiwać, że tak po prostu wpadnie mi w ramiona? nie... To chyba tak nie działa..
Gładko przeszliśmy do piosenki Shadow of your love.

I nie stoję tam, gdzie nigdy nie stałem
W cieniu twojej miłości
Cieniu twojej miłości
Cieniu twojej miłości
Cieniu twojej miłości

Nagle ją zauważyłem.  Stała opierając się o stolik. Miała zamknięte oczy a po policzku spływała jej łza... Lekko kołysała się w takt muzyki. Była taka strasznie krucha.. Tak bardzo chciałbym ją teraz przytulić. Poczuć zapach jej długich włosów...
Duże, czarne chmury wiszą nad twoją głową
Mam nadzieję, że słyszałaś, to co ci powiedziałem kochanie
Opowiesz, to co ci powiedziałem
Nie warto płakać, jesteś prawie martwa
...



Steven.
Różowe hasając jednorożce wokół mnie nanannananana. Zatańczmy razem nannanan.
-Kiedy wreszcie ruszysz do miasta?
Do miasta, gdzie to wszystko się zaczęło.

Wydarł się Axl, i spłoszył moje jednorożce.
Zajebie go jak wrócimy..

Axl.
Szło gładko. Ludzie dobrze się bawili a mój lekki stresik już się ulotnił. Na scenie dobrze sie czułem.  Niestety nasz kameralny koncert miał się za chwilę skończyć i trzeba będzie wrócić do domu. Do problemów. W szczególności do Duffa i Vic. Nie. Juz nie Duffa i Vic. Już nie byli razem. Chyba. Ale krzyczała strasznie... A teraz stała sobie przy jednym ze stolików i słuchała nas z zamkniętymi oczami. I wyglądała pięknie mimo malującego się na jej twarzy zmęczenia. Tak bardzo chciałbym aby nie była smutna, tak bardzo chciałbym jej wytrzeć łzy..ale no cóż nie jestem dobry w pocieszaniu kobiet. To nie tutaj.. W Los Angeles nie pociesza się kobiet w taki sposób..
Tak bardzo chciałbym..
Sprawiasz, że czuję się taki samotny
robię się taki samotny
robię się taki samotny, że mógłbym umrzeć.


Vic.
Ich muzyka... Mnie otacza...
Cieszę się, że Slash dał się namówić. Izzy co raz zerka w moją stronę jakbym miała się za chwilę rozpaść.
Znowu się martwi...
Nie może...
Nie chcę...
Nagle ktoś ciągnie mnie za rękę. Tracę chłopaków z oczu. Krzyczę, ale mój głos tonie w ostatnich taktach Hartbreak Hotel.
Ciemność.
-Myślisz, że to tak za darmo...- słyszę cichy głos Marka obok mojej głowy..
Czuję jego natarczywe ręce na sobie.
I chcę umrzeć...  
___________________________________________

więc jeżeli twoje kochanie cię zostawiło
i masz historię do opowiedzenia
po prostu przejdź się samotną ulicą
do hotelu złamanych serc.

 

czwartek, 22 sierpnia 2013

10.

Dziesiąty. Krótki. Dzięki za 551 wyświetleń ♥. Tak tak zmieniłam to zdjątko tam wyżej. Wiem..dupne ;3 No to tak zapraszam do czytania. A za oknem u mnie pada taki deszcz...Chciało by się powiedzieć: I write in a cold November Rain...
Proszę tak do czytania..https://www.youtube.com/watch?v=wFFQXPFC9ag
____________________________________________________________________________________
Vic.
To koniec..?
To wszystko się skończyło?
Tak.. po prostu?
Ciężar tych myśli mnie przytłacza..
Upadam na kolana.
Krzyczę.
Przyciskając dłoń zduszoną w pięść do piersi.
Chcę wykrzyczeć z siebie cały ból. Ten który zagnieździł się głęboko we mnie. Ułożył sobie posłanie w moim sercu. Z drutu kolczastego uwił sobie kołyskę. Krwawe śpiewa kołysanki.
Drżę na całym ciele.
Cały ból uderza teraz we mnie ze zdwojoną siłą. Całe zło... Moja chwila słabości.
Wykorzystaj ją dobrze.
Nie płaczę...Krzyczę.
Płacz to za duży luksus..
A krzyczę przeraźliwie. Nie rozróżniam nawet swoich słów. Pięściami uderzam w swoją klatkę piersiową.
Budzę ból...
I jest mi lepiej? Nie. Ból dusi. Ból...boli.. Tak strasznie.
I uderzam się jeszcze raz. Za Marka... Za Mamę...Za Tatę...Za Duffa...
I krzyczę.
Chcę wykrzyczeć z siebie cały ból.
Ale on tak szybko nie odejdzie. Ciernie ciężko się wyjmuję z serca...
Izzy coś do mnie mówi. Jakaś goła dziwka przebiega mi przed nosem. Steven stoi przerażony. Axla zamurowało. Slash zerwał się gwałtownie mamrocząc pod nosem przekleństwa.
A ja krzyczę.
Po dłuższej chwili czuję na ramieniu ciepłą dłoń Izziego.
Natychmiast milknę.
Dopiero teraz zaczynają mi płynąć łzy. Cisza przytłacza tak samo jak ból.
I uderzam się jeszcze raz.
W jednej chwili dopada do mnie Iz. Jednak cios pada. Wydaję z siebie zduszony szloch. Chowam twarz w rękach. Stradlin siłą podnosi mnie z podłogi. Prowadzi ostrożnie do drugiego pokoju. Ktoś coś do mnie mówi. Nie słyszę.
Nie słyszę?
A może nie chcę słyszeć. Chcę się od wszystkiego odciąć...Odciąć...
Raz a dobrze. 
Siadam.
I znów kiwam jakbym miała jakąś chorobę sierocą w takt piosenki uderzam palcami w uda. I śpiewam.

Zostały tylko kłamstwa i złamane obietnice 

 ''Mimo znaków na ścianie, ona chce mieć pewność.
Bo wiesz, że czasem słowa są dwuznaczne.
Na drzewie przy strumyku, siedzi ptak, który śpiewa.
Czasem nasze myśli pełne są obaw.
''


A w sercu czuję taką straszną pustkę.
Takie nic.
I nie ma już "nas".
A może nigdy nie było?
A może..a może po prostu się przesłyszałam? Tak na pewno. Kurczowo czepiałam się tej urągającej logice hipotezy.  Łzy lecą po moich policzkach jak z wylanego wiadra. Jak deszcz..Zimny listopadowy deszcz.. Przede mną kuca Iz.
-Za chwilę wrócę, ok?-mówi tylko.
Mówi do mnie? Mnie już tu nie ma. Wyszłam. Nie wiem kiedy wrócę.
Kiedy się nie żyje nic się nie pamięta.
Ale ja pamiętam...Za dużo. Czy to znaczy że żyję? Nie wiem.
W tej chwili nie wiem niczego.
Jestem nikim.
Nic.
Boli.

Są dwie ścieżki, którymi możesz pójść, ale na dłuższa metę
Jest jeszcze czas do zmiany drogi, którą dążysz.



Automatycznie wstaję, lekko się zataczając od gwałtownie wykonanego ruchu i ruszam w kierunku rzuconego na podłodze płaszcza Izziego. Długi czarny z milionem kieszeni. Tam, w jednej z nich schował moją przyjaciółkę...Przetrząsam je pośpiesznie. Czuję w palcach chłód jej ostrza i przyjemny ciężar. Obracam ją powoli i niezgrabnie w lewej ręce. Syczę z bólu. Rany lewej ręki zaczynają krwawić. Bandaż nasiąka. Na śnieżnobiałym opatrunku pojawiają się rubinowe plamy. Zbliżam trzęsącą się ręką ostrze do skóry.
Przecinam jej delikatne tkanki.
Pierwsze cięcie za Michaela
Drugie cięcie za Michaela.
Trzecie cięcie za Michaela.
Czwarte cięcie za Michaela.
Piąte cięcie za Michaela.
Szóste cięcie za Michaela.
Siódme cięcie za Michaela.
Ósme cięcie za Michaela.
Dziewiąte cięcie za Michaela.
Dziesiąte cięcie za wszystkie rany i za cały duszący mnie w środku ból ...
Odcinam się od wszystkiego. Odcinam od nich. Jestem tam. Za ścianą.
Ból.
Uśmiecham się. Kochany przyjaciel ból. Tylko jemu można zaufać jak powie, że będzie z nami codziennie i na zawsze. Czuć jego przerażający oddech na szyi.
Codziennie.
Nagle zaczyna mi się kręcić w głowie.
Słabnę.
Ciemno.

 W głowie czujesz zamęt, lecz nie pozbędziesz się go, jakbyś nie wiedziała.

Światło?
-Czy już umarłam?-pytam się szeptem..siebie?
-No kurwa jeszcze tego by brakowało.-mamrocze ktoś obok mnie.
Izzy?
A co ty robisz w piekle?

 Droga damo, czyż nie słyszysz jak wiatr wieje, i czy wiedziałaś,
Że Twoje schody wspierają się na szepcącym wietrze?



-Pamiętasz co ci mówiłem?-pyta mnie po raz 4629491 Iz, pakując bandaże do małej apteczki.
-Tak.-mamroczę po raz 4629491 wżerając podanego mi przez mojego "opiekuna" batona.
-Powtórz.
-Ehhh..."Kurwa, Veronica i musisz więcej jeść. Chcesz mi tu kurwa zemdleć jeszcze raz i trafić do szpitala?"
-Bardzo dobrze.
Siada na przeciwko mnie. Kończę batona i podnoszę się ze zrobionego dla mnie "łóżka". On chwyta mnie mocno za dłonie.
Nagle ni z chuja ni z dupy zaczynamy śpiewać. Jednocześnie..
Bywa, że płaczę. Łzami ciężkimi
jak deszcz
Czy nie słyszysz? Czy nie słyszysz ich?
Czy nie słyszysz? Czy nie słyszysz ich?

Uśmiecham się przez łzy. Gładzę kciukiem wierzch jego lewej dłoni. Jego długie palce zamykają moje drobne dłonie w mocnym uścisku. Nagle jego spojrzenie poważnieje.
-Nigdy. Obiecaj mi. Nigdy więcej tego nie rób.- patrzy znacząco na świeżo zabandażowaną prawą rękę. Spuszczam wzrok. Robi mi się głupio...Nie wiem w sumie dlaczego. Przecież sama to sobie robię..Dlaczego się tego wstydzę? Powiedzmy to głośno i wyraźnie..
Okaleczam się...
I jest mi głupio? Dlaczego..? Ten palący wstyd...
-Prze..przepraszam.- szepczę unosząc wzrok.
-Ej. Nie masz za co przepraszać. Tylko obiecaj...
Obietnice się dotrzymuje. Przeważnie..
-Obiecuję.- szepczę.
-Wszystko będzie dobrze.
Dotykam słów na jego ustach. Chciałabym, aby były namacalne, abym mogła się ich uchwycić.
Aby stały się prawdą...
I gdy z wiatrem zbiegamy wzdłuż drogi,
Nasze cienie stają się wyższe od dusz.


17.07.1985r. (następny dzień)
Nie ma mnie.
Pustka.

18.07.1985r.
Izzy w "interesach". Nie ma go.
Nie ma mnie.
Duff mnie ignoruje.
Ból.
-Przecież obiecałaś.- krzyczy głos w mojej głowie.  
Obiecałam.
Nie zawsze gra się czysto.
Nie zawsze dotrzymuje obietnic...

19.07.1985r.
Duff nadal mnie ignoruje.
Nie ma mnie.
Pusto w sercu.
(...)Złamane obietnice...

20.071985r.
Dzień koncertu. Pójdę.
A może nie...
Nie wiem. Nie ma mnie.
Chyba muszę.
Nie.

Być skałą, lecz nie staczać się.
_______________________________________________________________________________
Tyle na dzisiaj, bo wychodzę... Jutro 11 ;3
tu    masz coś takiego, co się nazywa reakcje. 
   |
   |
  V   Zaznacz.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

9.

Dziewiąteczka ;3 Nie mam pomysłu kogo by tu pozdrowić. Pozdrawiam Ciebie drogi czytelniku 8))) I Magdę, która miała skomęcić ;_; I za to, że przyszła i zrobiłam sobie przerwę w pisaniu i że robi sobie z tyłu słitki (?) i nie mogę się skupić XD Kochana ♥  Czy krótki? Nie wiem, ale zapewne chujowy piszę jak od niedawna z głowy XD Zapraszam.
____________________________________________________________________________________
Vic.
Niechętnie otworzyłam oczy.
Poranek.
Moja lewa ręka pulsowała tępym bólem. Zagryzłam wargi. Spojrzałam na nią przekręcając głowę. O kurwa moja szyja... musiałam zasnąć na jakiejś butelce, czy jakimś innym cholerstwie. Prawą ręką przecieram oczy. Wzdycham ciężko i rzucam spojrzenie na bolące miejsce. Lewa ręka pokryta jest dziesięcioma nieregularnymi wyrwami.. czyli to nie sen.
To nie jest zły sen.
To moje życie.
Moje popieprzone życie.
Zaciskam ją w pięść. Małe strupki na obrzeżach pękają i krew zaczyna się sączyć na nowo.
-Kurwa.
-Mówiłem, żeby zabandażować.- dobiega mnie spokojny głos. Podnoszę się leniwie. Izzy siedzi po drugiej stronie pokoju po turecku i rzępoląc coś na gitarze. Spomiędzy kurtyny jego czarnych włosów wypływa mały dymek. Spogląda na mnie odgarniając niesforne kosmyki i uśmiecha się. Że co kurwa? Iz się uśmiecha? Nie wiem co powiedzieć...
-Em..No tak.- mamroczę i siadam na przeciwko niego. -Zagrasz mi coś?
-Tak teraz?- pyta.
-Tak.
-A co byś chciała?- sięga po butelkę i opróżnia ją w kilku szybkich łykach. Papierosa gasi na podłodze.
-Zaskocz mnie. Przecież potrafisz..- mówię cicho. Po chwili do moich uszu docierają delikatne dźwięki muzyki. Tak dziwnie kojąco brzmi ta piosenka grana na zwykłej gitarze. Tak kojąco brzmi jego głos...
-Bywa, że płaczę. Łzami ciężkimi
jak deszcz
Czy nie słyszysz? Czy nie słyszysz ich?
Czy nie słyszysz? Czy nie słyszysz ich?

-Kurwa możecie ciszej. Ktoś tu próbuje spać.- przy futrynie stoi półnagi Slash i przeciąga się ziewając. Szybko przykrywam swoją rękę bluzką i odwracam od niego wzrok. Czuje na sobie jego natarczywe spojrzenie.
-Coś się stało?
-Nie.
-Widzę.
-Marny żart.- odpowiadam lekko się uśmiechając.
-Że co?- Pyta zdezorientowany Slashu, siadając obok nas.
-O to mi chodzi.- śmieje się odgarniając jego kudły.
-Aaa..- robi się fajna atmosfera, śmiejemy się. I czuje się jakbym nie miała już problemów. Wszystko znikło...
Muzyka.
Jednak potrafi czynić cuda..
-A to co, spotkanie rodzinne?- pyta zaspany Steven.  Bezceremonialnie wpakowuje się do pokoju i siada obok mnie. -Czeeść malutka.- mówi i otacza mnie ramieniem.
-Cześć Steve.- odpowiadam i za wszelką cenę próbuję zakryć okaleczoną rękę. Slash bacznie mnie obserwuje. - No co zimno mi.- informuje go.  Kiwa tylko głową.
-Zagrajmy coś.- mówi Slash po chwili. Wszystkim podoba się ten pomysł. Jako że ja nie posiadam umiejętności grania na innym instrumencie jak gitara, a że chłopaki nie mają ich za dużo więc muszę śpiewać.
-Ale pomożesz mi? - pytam się jeszcze Izziego, który potwierdza tylko skinieniem głowy. Po chwili pokój wypełniają pierwsze takty piosenki..
...
Nie jest łatwo, żyć jakby się chciało
I trudno jest odnaleźć swój świat. O tak
Tak, jak ja to widzę musiałbyś rzec "o cholera"
Ale nie zapomnij napisać mi kilka słów...

-Nieźle nam idzie, przydałoby się gdzieś zagrać..- mówi Steven i  uśmiechnięty uderza pałeczkami o podłogę. Nie wspominam już o tym, że jedną mnie porządnie pierdolnął.. ale mniejsza z tym.  Saul siedzi spokojnie koło Izza i zapatrzony w gitarę urozmaica tą piosenkę jakimiś innymi riffami. Izzy natomiast wspierając "naszego gitarzystę" pomaga mi śpiewać. Nasze głosy ładnie się ze sobą splątują. I zauważam, że do siebie pasują... Uśmiecham się do niego i odpycham wszystko od siebie. Pierwszy raz jest prawie dobrze.
Prawie.
Mam na czternastą do pracy.
Chce zapomnieć.
Kiwam się jakbym miała jakąś chorobę sierocą w takt piosenki uderzam palcami w uda. I śpiewam.

Zostały tylko kłamstwa i złamane obietnice 

-Podobno Axl coś napisał.- wyrywa mnie z..transu? głos mulata.
-Tak.- Krótko odpowiada Izz i rozgląda się chaotycznie po pokoju. -Gdzieś tu...
-O to ci chodzi?- pytam podnosząc z podłogi jakiś świstek papieru z nagryzmolonymi na nim słowami. Miętoszę ją chwilę w palcach i szybko czytam tekst.
Pakujesz manatki
I jedziesz do miasta
Brakuje ci czegoś w domu
Poprawiasz włosy
I wyglądasz naprawdę pięknie
Czas zacząć żyć na własną rękę
Zawsze walczysz
Z matką i ojcem
Twoje życie rodzinne to jeden wielki ból!
Kiedy wreszcie ruszysz do miasta?
Do miasta, gdzie to wszystko się zaczęło.

-Tak. Dzięki.- mówi wyjmując mi gwałtownym ruchem kartkę z rąk. Rzuca mi niespokojne spojrzenie.
Zawsze walczysz
Z matką...
Twoje życie rodzinne to jeden wielki ból!
Gula w gardle.
Cholerne łzy.
Cholerny smutek.
Wychodzę.
-Vic!
Ręce Izziego.
I nic.

-Ja pierdole ona umarła..
-Kurwa co się dzieje...
-Obudź ją...
-Vic...

-Co się dzieje.- mruczę cicho nie chcąc otworzyć oczu. Coś ściska mnie za lewą rękę.
Lewą.
Dziesięć..
Krew..
Zrywam się od razu.
To Izzy. Patrzy na mnie spokojnie. Rozglądam się. Leżę w jego pokoju, za ściany dobiegają zaaferowane głosy chłopaków. On trzyma mnie za zabandażowaną rękę gładząc ją delikatnie. Uśmiecham się jak debil.
-Która godzina? -pytam kręcąc się niespokojnie.
-Dwunasta czterdzieści dwa.-recytuje jakby z pamięci. Wzdycham z ulgą. - A co?
-Mam na czternastą do ...pracy...- jego wzrok zmienia się. Chłodne ostre spojrzenie. Jak..żyletka. Tnie mnie... Wolną dłoń zwija w pięść.
-Nie pójdziesz tam.- mówi krótko i odwraca się do ściany.
-Muszę.
-Nie.
-Muszę..On mnie..
-On cie nawet nie dotknie! - podnosi butelkę i zdecydowanie rzuca ją na ścianę. Roztrzaskuje się. Głosy milkną.
-Ej wszystko w porząsiu?- krzyczy Steven.
-Tak.- odkrzykuje.
-Oooo moja Veronica się obudziła!
-Nie twoja.- rzuca zdenerwowany Izz. Patrzę na niego zaskoczona. -Tylko...Duffa.-odpowiada po chwili.
-To co porobimy?- po chwili wpada Steve mało nie wypierdalając uwieszonego na nim Slasha. Natomiast Izzy siada na podłodze i sięga po Brownstona. Przysiadam koło niego i patrze na jego ręce. Wykonuje powoli każdą czynność. Usypuje powoli granulki narkotyku na jakimś pudełku i zwija w rulonik banknot, który wyjął z kieszeni.
I wciąga.
Nic specjalnego.
-Mogę?- pytam nie zważając na głośne krzyki chłopaków. A on się tylko na mnie patrzy...

Izzy.
-Zapłacę.- dodaje po chwili Veronica, szperając w kieszeniach jeansów.
-Nie  chcę  twoich   pieniędzy.- cedzę powoli słowa. Miałem na myśli to, że nie musi płacić ale zabrzmiało to jakbym... jakbym się jej brzydził.. Nienawidzę cie Stradlin... To ty przecież załatwiłeś jej te pracę.. U "kolegi"?... To tylko znajomy mi diler... Sam ją w to wpakowałem, sam muszę ją z tego wyciągnąć... Jej oczy znowu napełniają się łzami.
Pieprzone słowa.
-Ej. Nie o to mi chodziło.- mówię gładząc ją po ramieniu. Strząsa moją dłoń. Drży. Ociera szybko łzy i wychodzi z domu informując, że idzie do pracy. Mija się z Michaelem.
Nawet na niego nie patrzy..
-Heeej Żyrafo.- krzyczy Steven.- Kupiłeś gulasz? Bo nie mamy już co jeść.
-Zapomniałem.- mówi tylko zapytany i upada ciężko obok mnie. - Izzy..
-Tak, bo to ja tylko w tym domu mam nogi. -mówię ironicznie i wstaję szybko zgarniając po drodze moją kurtkę. W sumie ciesze się, że mogę wyjść, że mam jakiś powód. Przynajmniej nie muszę siedzieć z tą bandą debili artystycznie nazywanych Guns n' Roses.
Zatrzaskuje za sobą drzwi.

Vic.
Przecież on wcale nie miał niczego złego na myśli..Prawda? Chyba... Znienawidziłam siebie samą. Moje ciało było mi jakieś obce. Nie czułam się w nim dobrze. Jestem w nim tylko gościem...Niedługo odejdę. Wyjdę niespodziewanie, trzaskając głośno drzwiami. Zostawiając za sobą wszystko. A może...może zabiorę kogoś? Nie, to zły pomysł.
Jak odejść, to samemu.
Ze spuszczoną głową przekroczyłam drzwi Trobadour.
Nienawidzę....
-Ooo Panna Veronica. Co cię sprowadza tak wcześnie?- Zakrzyknął na cały klub Mark ściągając na nas spojrzenia jakichś ''alfonsów''. Zajebię go...- Zapraszam na zaplecze.- mówi do ucha zachodząc mnie od tyłu i popychając w stronę wspomnianego miejsca. Znienawidzonego przeze mnie...Wszystkiego tu nienawidzę...
Nienawidzę..Nienawidzę..Nienawidzę..
Mało nie zabijam się o stojące tam krzesło.
-Usiądź.
Siadam.
-Cieszy mnie twoja kompetencja, i to jak chętnie przychodzisz do pracy.- chętnie? Co on pierdoli? Za każdym razem wciska mi na twarz jakąś beznadziejną, pachnącą stęchlizną maskę, aby zakryć moje łzy...Ale nikogo tym nie oszuka..Nie mnie..-Postanawiam dać ci dwu tygodniowy urlop. Od teraz.
Zdziwienie.
Jestem.
Zdziwiona.
-Oczywiście zasady nadal są i nie myśl sobie, że się jakoś ugnę.

 ''Zabije cię. Zabije jak coś komuś powiesz!"

-Dobrze proszę pana.- mamroczę nie dowierzając posłyszanym przed chwilą słowom. Po chwili postanawiam się go o coś zapytać. - Przepraszam. Chciałabym zapytać, czy nie mógłby tu się odbyć mały koncert. Moi koledzy zaczynają''karierę''  i nie mają się od czego ''odbić''.
-No dobrze biorę w ciemno. Mam dziś wyjątkowo dobry humor. Spierdalaj zanim się zepsuje.- mówi.- 20 lipca dwudziesta trzydzieści. Pasuje?
Nie odpowiadam.
Tylko kiwam głową.
Natychmiast zostaje przygwożdżona do ściany.
-Pasuje? - syczy mi do ucha.
-Tak. -wyjękuje przerażona. Dostaje policzek.
Osuwam na ziemię.
Trzaskają drzwi.
Łzy.
Wybiegam.

Włóczę się po jakimś supermarkecie patrząc się na towary beznamiętnym wzrokiem. Kiedy ja ostatnio jadłam? Nie wiem. Kupię sobie batona. Ze snickersem w ręce łażę jeszcze po wielkiej hali. Jakieś uśmiechnięte babki zachwalające produkty. Wyglądają jak dziwki. Naciągam bardziej kurtkę na dłonie. Idę bez celu od półki do półki. Ktoś szarpie mnie za rękę. Wyrywam się i idę dalej.
-Veronica?
To Izzy. Przystaję, ale nie odwracam się. Zasłaniam dłonią swój czerwony policzek. Wycieram łzy.
-Veronica..-powtarza.
Czuję, że stoi za mną i czeka. Czeka? Ale na co? Nie mogę się odwrócić. Spojrzę na niego i mu to powiem. A on będzie zły jak wczoraj. Nie chcę, żeby ktoś się o mnie martwił. Dam sobie radę. Chociaż to jest miłe...
Nie chcę mu przysparzać więcej problemów i powodów do zmartwień.
Ale odwracam się.
Patrzy się na mnie swoimi brązowymi oczami.
Czeka.
Patrzy..
Mięknę. 
Mówię.
Oburzony odsuwa z policzka moją dłoń. Zaciska zęby i dłonie. W pięści. Odwracam się. Chowam batona do kieszeni i uciekam. On nerwowo staje przy kasie  i krzyczy na powolną kasjerkę. Płaci i próbuje mnie dogonić
-Ej przepraszam. -słyszę jak krzyczy wybiegając ze sklepu. Po chwili szaleńczego biegu i prawie popełnionego samobójstwa (wbiegłam na oślep na jezdnię) dopada do mnie i tylko przytula. Baton wypada mi z dłoni, w którą chwyciłam go na czas biegu. I tak nie mam już ochoty na jedzenie..
-Chodź wracamy. - mówi. Podnosi skradzionego snickersa i łapie mnie za rękę. Jego ciepłe palce oplątują moje. Szczerzy się niczym Adler. Ściskam jego dłoń jak w zabawię w iskierkę. Bawiłam się w nią jak byłam mała. Nadal czuję się taka mała.. I tak strasznie pogubiona w tym wszystkim.

Duff.
Słyszę jakieś kroki. Po chwili wchodzą Izzy i Vic. Za ręce..Pierdolą coś o jakimś chuj mnie obchodzącym koncercie w jakimś chuj mnie obchodzącym Troubadour.
Za ręce...
Kurwa! Podnoszę się czując na barkach tą jebaną grawitację, która wzrosła wraz ze spożytym przeze mnie Night Trainem.
-Łapy od mojej dziewczyny.- mówię rzucając się jak bokser na spokojnie sobie stojącego chłopaka.
-Michael zostaw go.- słyszę jej krzyki. Krzyczy też Axl, który zaprosił jakąś panienkę i właśnie ją obracał. Steven też krzyknął jak wypadł mu z rąk portfel naszego "gościa".
-A co zależy ci na nim? Pewnie już się z nim przespałaś!-krzyczę jej w twarz, usiłując utrzymać kontakt wzrokowy.
Usiłując.
W jej oczach wzbierają łzy. Izzy patrzy na mnie z żądzą mordu. Prawie nagi Axl też wygląda z pokoju ku niezadowoleniu swojej partnerki.
-No chodź  tu kocie...-jęczy gdzieś w rogu tamta dziwka.
-Chwilę.- odpowiada Rudzielec poprawiając i zapinając spodnie.
A Vic płacze...
-Koncert?-mamrocze naćpany Slash.
-Tak. Dwudziesty lipiec. Dwudziesta trzydzieści.- Mówi dziewczyna ocierając łzy.
Moja dziewczyna?
-Super.- odpowiada tylko mulat i milknie zasłaniając się swoimi włosami.
Chciałbym tak zniknąć. Tak kurwa zniknąć. I tak nikt by za mną nie tęsknił...Kurwa nikt! Nawet moja dziewczyna mnie zdradza.. Z moim przyjacielem. Jakie to pojebane.. Wiedziałem, że tak będzie.. Wiedziałem. Ba! Byłem pewny...
Co
Za
Dziwka...
-Nie. - mówi cicho Veronica. - Nie zdradziłam cie. Ja.. Nigdy- mówi przez łzy.
Nie chce mi się tego słuchać. Pierdolenie...Wychodzę.
-T-to koniec?- mamrocze zapłakana Vic.
-Tak..chyba..
A ja ją tak strasznie kocham...
_________________________________________________________________________________
Teksty użyte w rozdziale pochodzą z piosenek.
Nice Boys-Rose Tatto http://www.youtube.com/watch?v=fnNtz5Z1svg
Mama Kin- Aerosmith http://www.youtube.com/watch?v=H-xLK8eqr8k
Since i've been loving you- Led  Zeppelin http://www.youtube.com/watch?v=8RfOaAj7E5g
Move to the City (Jedna z pierwszych piosenek Gunsów..;3) -Guns n' Roses  http://www.youtube.com/watch?v=X-V6SLiat2I
Mam nadzieję, że się podobało ;3

wtorek, 13 sierpnia 2013

8.

Dzisiaj pozdrowienia wędrują do Ani :3 (widzisz nie zapomniałam) Tu macie jej bloga z wspaniałymi cytatami  http://zgunsowana.blog.pl/2013/08/ ♥ Rozdział krótki...chyba. XD Pisany również z głowy (fifty fifty) Tak samo jak w 7 smutek, udręka i w ogóle. Więcej Izziego? Chcesz to masz ;3 Dzisiaj poplączę...Oj będzie się działo...Niedługo kolejny :3 Dzięki za 415 wyświetleń ;3. Dobra bez zbędnego pierdolenia, tam na dole jest taka funkcja, że można zostawiać komentarze z Anonima, jakbyś czytelniku mógł skorzystać. Byłabym wdzięczna.
___________________________________________________________________________________
 Duff.
Veronica wróciła z tej "cudem zdobytej" pracy cała roztrzęsiona i zapłakana, ręce jej się cholernie trzęsły, że zbiła aż trzy butelki Night Traina. Kiedy zaniepokojony jej zachowaniem, tym że wzdrygała się za każdym razem gdy ktoś ją dotykał, zapytałem grzecznie "o co kurwa chodzi ?" pociągnęła tylko nosem, odburknęła coś i odwróciła się plecami. Było mi smutno i czułem się jak jakaś kurwa niepotrzebna zabawka, a mi naprawdę na niej zależało...Zresztą unikała nas wszystkich, ale przyznam było trudno. Często jak siedziała całkiem sama płacząc i paląc szluga albo papierosa, kiedy ktoś cicho podchodził - wzdrygała się i gwałtownie odwracała do tyłu gotowa skręcić kark, a kiedy ktoś zapytał "Jak się czujesz?" lub "Czy wszystko okej? " zbywała go krótkim machnięciem ręki i słowami "tak, dobrze" i odchodziła do drugiego "kątka" jakby dając nam niepisany znak, że chce być sama. Do pracy miała co mnie dziwiło na różne pory i chodziła tam bardzo niechętnie. Co raz częściej sięgała po dragi i alkohol, niczego sobie nie żałując. Codziennie też płakała w samotności... Była też niewyobrażalnie bogata. Widziałem jak chowa zwitki banknotów nie małych nominałów do walizki pod stertę majtek. Przyznam trochę ze wstydem i pewnie czerwony jak burak, zajrzałem tam. I co zobaczyłem? W chuj forsy! Kelnerki nie zarabiają chyba tak dużo? No chyba, że napiwki ale tego też nie ma tak dużo. Chyba. Zaniepokojony tą sytuacją spytałem Stradlina co o tym fakcie sądzi ale powiedział tylko "Czy ja ci wyglądam na kelnerkę?" Izzy odkąd pamiętam zawsze był pomocny... Nie wiedziałem zupełnie co mam kurwa robić. Sama czarne scenariusze krążyły mi po mojej skacowanej głowie. Może poznała kogoś i teraz zachowuje się tak oschle, żeby pewnego razu wyskoczyć z informacją "Już cie nie kocham, spierdalaj? " Dręczony tymi niezbyt miłymi myślami często zachodziłem w odwiedziny do Ag, która niestety nic nie mogła mi poradzić, bo Vic zachowywała się w stosunku do niej tak samo.  A Slash kwitnął jak jakiś jebany kwiatek za każdym razem kiedy odwiedzała nas blondynka. Cieszyłem się jego szczęściem, ale miałem żal do niego, że mi się nie udaję. Zresztą nigdy nie miałem szczęścia w miłości. Los Angeles nauczyło mnie przedmiotowego traktowania kobiet. Każda, która miała na miejscu to co trzeba lądowała od razu z własnej inicjatywy w moim łóżku. A ja? A ja je tylko pieprzyłem. Nie zwracałem już uwagi na to czy ma ładną buzie, czy nie. Duża dupa i cycki i byłem zadowolony. Ale ta niska dziewczyna była inna i kurwa tą właśnie inność w niej pokochałem. Nie uwierzyłem, ze mi się uda ją w jakimś chociaż stopniu.. oczarować? No i że kurwa będziemy razem.
Dni mijały, a ja udręczony nie wiedząc zupełnie co się dzieje topiłem wszystko w wódce i poprawiałem chwilowo samopoczucie dragami. I pomiędzy nami zrobiła się taka cholerna wyrwa, którą próbowałem nieudolnie zakleić, by się do niej zbliżyć i chociaż przytulić. No bo serce się kroiło jak kurwa wracała z tej pieprzonej pracy z przekrwionymi i opuchniętymi od płaczu oczami ale nie pozwalała się do siebie zbliżyć. A ja bezradnie jak małe zgubione dziecko patrzyłem na to wszystko z butelką wódki w ręku nie rozumiejąc co się właściwie dzieje...

Vic.
Wyniszczam się. Powoli od środka... Biorę coraz więcej i szczerze już nie widzę bez Brownstona życia.. Ale to on jest moim zapomnieniem i naprawdę daje, chwilową co prawda, ale ulgę. Minął tydzień? Może dwa.. Może miesiąc...Nadal tańczę w klubie, za każdym razem w jakiejś dennej masce która ukrywa moje łzy spływające jak zawsze po policzkach. Nigdy tak śmiało jak inne i nigdy sama. Oczywiście Mark się strasznie wścieka i bije mnie mocno za każdym razem. Ale to już jest rutyna. Uodporniłam się powoli na wszystko, nawet na te okropne spojrzenia zgromadzonych pod sceną napaleńców. Ale nie uodporniłam się na Duffa. Widziałam jak coraz bardziej "zapada" się w sobie. Jak męczy się próbując rozgryźć co jest nie tak.. ale to ze mną był problem. Uciekałam od wszystkich tworząc wokół siebie twardą skorupę. Nie wpuszczałam nikogo do jej wnętrza. Nie dogadywałam się też z Agą, bo wstydziłam się tego co właściwie robię.. Prawda paliła mnie w piersi i czasami miałam ochotę stanąć na środku ulicy i krzyczeć z bólu i niedowierzania, że takie rzeczy dzieją się na świecie. Nie mówiłam nic nikomu nie tylko ze względu na wstyd, choć to on był głównym powodem ale też pamiętałam dobrze co mi powiedział Mark..."Zabije cię. Zabije jak coś komuś powiesz!" wykrzyczał mi wtedy w twarz. Pamiętam to. Słowa przypieczętował bolesnym kopniakiem w brzuch... Tak więc byłam wrakiem na dnie. Bez dawnych przyjaciół, bez duszy i bez serca.. Jedynie pustą zimną i nienawidzącą siebie skorupą. Kiedyś poznałam pewną dziewczynę Lu. Lucy już od dawna pracowała u Marka i była traktowana tak jak ja. Znalazłam więc z nią "wspólny język" i spotykałyśmy się często i rozmawiałyśmy w małej kafejce z dala od Troubadour. Pewnego razu dowiedziałam się bardzo..hm.. przerażającej rzeczy.. Zrozumiałam, ze jak nie będę się go słuchać to na prawdę będzie koniec..tak jak obiecywał...

" Wybrałyśmy się do malutkiej i przytulnie urządzonej knajpki. Duże lampy stojące pod ścianami oświetlały ciepłym brzoskwiniowym światłem malutkie pomieszczenie. Stoliki z ciemnego drewna dokładnie rzeźbione stały na środku sali. Fotele były obite bordowym pluszem na złotych ścianach wisiały stare fotografie. 
-Gdzie usiądziemy? - spytałam.
-Tam. - poinformowała mnie Lu i zaprowadziła na koniec pomieszczenia, gdzie stolik był odgrodzony bordową mięsistą zasłoną od reszty pomieszczenia. 
-Dobra. - usiadłam, a właściwie zapadłam się w miękkim fotelu. Po chwili podszedł do nas niewysoki kelner, podał kartę dań i powiedział, że za chwilę wróci by odebrać zamówienie. 
-Jak się czujesz?- spytała ostrożnie Lu.
-A nie widać?- spuściłam głowę i zapatrzyłam się w podłogę. Lucy przykryła mi dłoń swoją dłonią. 
-Aż tak źle?
-Gorzej. 
-Powiedziałaś mu? 
-No chyba by mnie pojebało...
-Co podać?- podchodzi do nas kelner z gotowym notatnikiem i długopisem w podniesionej dłoni. Szybko otwieramy więc Menu i wybieramy na "czuja".
-Poproszę sok pomarańczowy i jajecznicę. Lekko ściętą.- słyszę głos mojej koleżanki. Po chwili i po szybkim przejrzeniu Menu wybieram.
-Piwo i może...To samo co koleżanka i frytki. - mówię powoli, zamykam Menu i wbijam wzrok w  kelnera.
-Z..za chwilę przynoszę. - jąka się i patrząc się na mnie potyka o krzesło. Lucy rechocze.
-Chyba mu się spodobałaś.
-Mam Duffa...chyba .- mówię czując na policzkach mokre łzy.
-A właśnie jak u was.- pyta poprawiając lewą ręką pofarbowane na rudo włosy. 
-Pytasz jakbyś nie wiedziała.- Zaciskam zęby i patrze na kelnera który zgrabnie lawiruje między stolikami aby jedzenie dotarło do nas w całości. 
-Proszę bardzo. - podaje nam talerze i dodaje jeszcze zwracając się do mnie.- Mogę twój..
-Nie. -przerywam i chwytam za sztućce. Zawiedziony sunie się w stronę kolejnego stolika, by odebrać zamówienie. - Miałaś mi coś powiedzieć o Marku.
-Nie wiem, czy chcesz o tym wiedzieć.- mówi ostrożnie przeżuwając swoją jajecznicę i patrzy się na mnie uważnie. Biorę głęboki oddech.
-No dobra mów. 
-Vic..To mafia...-Na ostatnie słowo zaczyna mi się kręcić w głowie. Serce głośno miota mi się w piersi. gwałtownie wdycham powietrze i zaczynam płakać. 
-Boże.. dlaczego mnie to spotyka..- mamroczę do przytulającej mnie Lucy.
-Spróbuje cię jakoś z tego wyciągnąć kochana. Za młoda jesteś.- zapewnia mnie jeszcze..."

Zaledwie tydzień później już nie żyje...Próbowała jak mogła... Jej ciało znaleziono na tyłach klubu. Była cała pobita i zgwałcona. Pogrzeb odbył się w malutkim kościele. Nie mogę sobie poradzić z jej stratą ona jedyna mnie dobrze rozumiała i próbowała mi pomóc..ryzykując życie.. Ale te częste rozmowy mi nie pomogły, zamykałam sie w sobie coraz bardziej.

Wróciłam roztrzęsiona, pobita i zapłakana czyli jak zwykle z kolejnego dnia spędzonego w "pracy". Ze spuszczoną ze wstydu głową przemierzałam szybkim krokiem ulicę. Kiedy w końcu dotarłam do domu usiadłam szybko w kącie. Na szczęście nikogo nie było. Zasyczałam i podniosłam swoją koszulkę. Patrzyłam chwilę na moją pobitą skórę. Wyglądała jak jakiś obraz na wystawie, prezentowała całą gamę kolorów. Od ciemnej żółci do zieleni.. Dziś zarobiłam sobie nowe "trofeum" pod żebrami. Długa pręga przecinała moje ciało wpół czerwono-krwistym pasem. Dotknęłam jej jakby nie dowierzając,że tam jest, delikatnie opuszkami palców. Była tam i piekła jak cholera. Nowa porcja wylewanych ostatnio tak często przeze mnie łez napłynęła mi do oczu. Trzęsące się ręce podniosłam do twarzy i próbowałam się trochę opanować. Za jakie grzechy? Przecież niedawno skończyłam osiemnaście lat. Piękny prezent.. Pośpiesznie wytarłam łzy i zmieniłam zakrwawioną koszulkę na inną uprzednio opatrując bolące miejsce. i wrzuciłam plik dolarów o wysokich nominałach niedbale do walizki, Kurwa zapomniałam zahaczyć po drodze o dilera.-pomyślałam zrozpaczona. No i co ja teraz... Ściemniało się. Nie chadzałam już po zachodzie słońca po Mieście Aniołów- bałam się. Przez wzgląd na życie jakie wiodłam przez kilkanaście dni wstecz i niemiłe wspomnienie.. Nie przychodziłam też o tej porze do "pracy" za co właśnie, kolejny raz odmawiając Markowi zdobyłam ten krwawy ślad. Za sobą usłyszałam kroki, odwróciłam się szybko i jednym ruchem dopadłam otwartej walizki. To tylko Izzy, który zaszczycając mnie jednym przeciągłym spojrzeniem udał się do drugiego pokoju. Boże.. Co się ze mną stało. Zacisnęłam zęby i wbiłam paznokcie w udo. Położyłam się powoli na podłodze. Zamknęłam oczy i mimo bólu próbowałam zasnąć.
''Jesteś zwykłą dziwką."
'' Zabije cie! Zabije ty suko!"
"Patrz to ta dziewczyna z klubu.."
"No pokręć nam jeszcze dupą..."
"Zabije cię...."
Myśli nie dawały mi spokoju. Krótkie odzywki  dzwoniły mi w uszach i powodowały łzy. Zerwałam się i podbiegłam do walizki. Otworzyłam ją a z kosmetyczki wyjęłam mały prostokątny, metalowy przedmiot.
Żyletka.
Usiadłam na podłodze i zaczęłam płakać. Trzęsącą się rękę w której ją trzymałam uniosłam do góry.  Nie ja nie dam rady.. Przytknęłam ją powoli do rozgrzanej skóry. Wzdrygnęłam się czując na niej chłodne ostrze.
Pierwsze cięcie za mamę i to co zrobiła tacie.
Drugie cięcie za kłótnie.
Trzecie cięcie za mnie.
Czwarte cięcie za moją nową "rodzinę".
Piąte cięcie za znienawidzoną pracę.
Szóste cięcie za Marka.
Siódme cięcie za Lu.
Ósme cięcie za taniec.
Dziewiąte cięcie za to jak mnie wszyscy traktują.
Dziesiąte cięcie za wszystkie rany, za cały ból i smutek...
Boli...
W głowie tylko ból...
Zamykam oczy. Rozkoszuję się bólem... Ból mnie wypełnia. Rany krzyczą. Słyszę jak krzyczą..
Moje ciało miota się z bólu po podłodze. Zagryzam zęby. Głęboki oddech. Otwieram oczy. Cała lewa ręka w krwi. Całe moje ubranie w krwi. Wszystko we krwi.. Wszędzie... krew..
Wycieram się szybko jakimś podkoszulkiem i chowam go do swojej walizki do jakiejś plastikowej torby. Ręka boleśnie porozcinana. Głębokie krwawe wyrwy na mojej bladej ręce pulsują bólem. Wyciągam z walizki jedyną bluzkę z długim rękawem i zakładam ją na siebie. W ręce trzymam zwitek banknotów. Udaje się do Izziego w celu zakupienia u niego "pewnej rzeczy". Pukam cicho w futrynę drzwi.
-Mogę?

Izzy.
Zdziwiony odwracam się w kierunku głosu. Zmizerniała Vic stoi przy drzwiach lewą rękę trzymając za sobą, a prawą lekko stukając w futrynę
-Tak proszę.- odpowiadam spokojnie. Ciekawy jestem w jakim to celu przyszła do mnie "mała zapłakana".
-Bo jest sprawa...- mamrocze siadając na podłodze i wygłodniałym wzrokiem wpatrując się w przygotowywany przeze mnie towar.
-Chcesz trochę..?- pytam spokojnie i kieruje znaczący wzrok na torebeczki narkotyku.
-Tak, właściwie to tak..-mówi speszona. -Ale oczywiście zapłacę.- dodaje szybko wyciągając przed siebie lewą rękę. W zaciśniętych palcach trzyma niedbale zwinięte dolary. Których jest strasznie dużo...
-No dobra, ale wiesz..-mówię troche zaniepokojony.
-Tak. Wiem.- zaciska usta.
-No dobra. - odwracam się w kierunku towaru. Z jej pieniędzy wyjdzie tego dość sporo. Interes oczywiście dobry ale szkoda mi jej... Tak bardzo stara się od nas odizolować, tak bardzo rani Duffa.. Ciekawy jestem z jakiegoż to powodu.. Na powrót zwracam się na przeciwko niej. Ona wyciąga drżącą dłoń z kasą a ja z towarem. I wtedy widzę... Rękaw jej koszulki jest cały zakrwawiony, a czerwona ciecz dużymi kroplami spada na podłogę. Patrzę na to z przerażeniem. Widzę wzbierające w jej oczach łzy. Tęczówki robią się szklane. Łza toczy się po policzku i z głuchym odgłosem upada na podłogę. Veronica zrywa się  i wybiega z pokoju. Podążam za nią. Przed drzwiami wyjściowymi chwytam ją za ramię odwracam w kierunku "mojego" pokoju i wracam z nią. Sadzam ją jak małe dziecko na podłodze.
-Opowiedz.
-Nie mogę.- Mówi przełykając głośno ślinę i kręcąc uparcie głową.
-Vic...
-Nie. On mnie...on..zabije.-szepcze cicho..Otwieram szeroko oczy..
-Zabije!? A-ale kto?-pytam zdezorientowany i zagubiony w jej wypowiedzi.
-Nie.- i znów kręci uparcie głową.
-Mów.-łapie ją za dłonie i patrząc głęboko w oczy akcentuje dobitnie każde słowo.-Nikt się nie dowie.
-Nie każ mi tego robić.- szepcze ze wstydem odwracając głowę.
-Veronica.- przytulam ją. Tak..Ja Izzy Stradlin przytuliłem zagubiona dziewczynę. Coś we mnie zmiękło. Patrzyłem w jej przerażone spojrzenie. Dziecko..uwięzione w ciele kobiety... Chwyta się mnie tak mocno, że w pierwszej chwili brakuje mi powietrza. Ale nic nie mówię. Rozumiem, że teraz w tej chwili ona tego potrzebuje. Po chwili opowiada mi tą całą smutną historię w rękaw mojej bluzki, unikając mojego wzroku, chwytając się mnie kurczowo jakby od tego zależało jej życie. Robi mi się jej szkoda..

Wysłuchałem całą historię i mnie dosłownie zatkało. Miałem ochotę dać taki wpierdol temu skurwysynowi, który mianował się na jej szefa, że by się nie pozbierał...Tyle przeżyła w ostatnim miesiącu...Te siniaki...Lucy...Jej głos jak opowiadała, dobitny, zdradzający każdą emocję. Odkrywała przede mną siebie.. Wspaniałe uczucie..wiedzieć, że ktoś ci zaufał.
-A to..?- spytałem ostrożnie odsuwając ją od siebie na długość ramion i patrząc na jej lewą rękę..-Jak nie chcesz to nie mów.- powiedziałem szybko widząc jak znów z jej oczu wypływają łzy..
-Nie wszytko okej.. Po prostu..to mnie przytłacza..te groźby...- Powoli poddziera rękaw bluzki...Moim oczom ukazuje się dziesięć nieregularnych...cięć? Nie to bardziej wyrwy. Głębokie wyrwy w jej ciele...
-To cięcie jest za...- mówi przykładając moją dłoń do poszczególnych ran i wycierając nią swoją krew..
Pierwsze cięcie za mamę i to co zrobiła tacie.
Drugie cięcie za kłótnie.
Trzecie cięcie za mnie.
Czwarte cięcie za moją nową "rodzinę".
Piąte cięcie za znienawidzoną pracę.
Szóste cięcie za Marka.
Siódme cięcie za Lu.
Ósme cięcie za taniec.
Dziewiąte cięcie za to jak mnie wszyscy traktują.
Dziesiąte cięcie za wszystkie rany, za cały ból i smutek...
Widzę w jej oczach ból... Czuję nagły przypływ niezidentyfikowanych uczuć do tej drobnej dziewczyny. Przełykam gule w gardle  i niewiele myśląc całuję ja delikatnie. Delikatnie..żeby jej nie spłoszyć. W prawej dłoni nadal trzymam jej okaleczoną rękę,  lewą wycieram jej łzy. Patrzy na mnie zaskoczona. Po chwili na jej ustach pojawia się delikatny uśmiech. Przytula się do mnie mocno.
-Jesteś bezpieczna..Coś wymyślimy.- mówie jej do ucha.
-Ale nic nie mów nikomu. Nikomu.- prosi.
-Dobrze Vic..
Nikomu....

czwartek, 8 sierpnia 2013

I.

                                      PRZEWIJAJ DALEJ TO TYLKO DWA SŁODZIAKI.
                           ______________________________________________________

środa, 7 sierpnia 2013

7.

 Rozdział pisany z głowy. Przepraszam cię Aguś, że tak przedwczoraj uciekłam, ale wena mnie złapała ;___; ale i tak nici z niej bo posiedziałam nad zeszytem coś napisałam i zasnęłam ;__; więc nie wiem, co ja tu naplotę. Koniec Lo story. Mam ochotę dzisiaj coś popsuć i zniszczyć im tę sielankę ;____; jestem okrutna. W tym rozdziale włączam swoją psychiczną wyobraźnie. Pracuję też nad wyszukiwaniem odpowiadających mojemu wyobrażeniu zdjęć głównych bohaterek, tak więc przepraszam, że tak długo to wszystko trwa. Zapraszam i proszę o komentarze  żebrak ze mnie. wiem.
___________________________________________________________________________________
Vic.
Ledwo wstałam. Okropnie cholernie w chuj bolała mnie głowa. Trzymając ją rękami i bojąc, że za chwilę rozpadnie mi się w dłoniach, ostrożnie rozejrzałam się szacując możliwe zniszczenia. Drzwi - są. Ściany - stoją. Sześć osób w zasięgu wzroku- jest. Czy żywych czy martwych to już mnie nie obchodziło. No dobra trochę przesadzam, ale to wszystko przez ten ból głowy. Przecież wcale nie wypiłam tak dużo. Chyba...

''Butelka po raz kolejny z brzękiem zakręciła się wokół własnej osi, szukając kolejnego nieszczęśnika. Szyjka powoli zatrzymała się na mnie. Wrzaski chłopaków. 
-O matko znowu ja?- spytałam zrozpaczona pstrykając palcami i bawiąc się jakimś znalezionym na podłodze pudełkiem. Slash popatrzył się na mnie współczująco.
-No niestety. Ale to nie ty musiałaś biegać w staniku po okolicy więc się nie odzywaj.- powiedział z wyrzutem patrząc na Duffa, który wymyślił mu to zadanie. Ta, to prawda. No cóż.
-Dobra dawaj.- westchnęłam zdecydowanie i poprawiłam się na miejscu. Slash zastanawiał się nad zadaniem, a chłopaki podsuwali własne pomysły.
-Niech się wyrucha z Izzym.-darł się na cały ryj Steven nie muszę chyba informować, że znowu dostał w łeb od Duffa.
-Jak się ruchać to tylko ze mną.-podsumował nadąsany Duff.
-Może być. Byle tylko było co oglądać.-podsumował podekscytowany Steve.
-Steven!- krzyknęłam z oburzeniem. -Bez takich.
-Proponuję, żeby wzięła trochę Brownstona.- poinformował nas spokojnym tonem Izzy.
-Ja chce! Ja chcę! - krzyczał Popcorn. A Slash nadal siedział zamyślony co było niespotykanym zjawiskiem. Po chwili jego twarz się rozjaśniła i podzielił się ze wszystkimi swoim pomysłem.
-Wypij Night Traina.
-No dobra.- chwyciłam uradowana takim prostym zadaniem  napoczętą już butelkę i opróżniłam ją w kilku łykach.-Już -podsumowałam.
-Nie. Wszystkiego.-powiedział spokojnie.
-No wypiłam wszystkiego.-powiedziałam zdezorientowana. Patrząc na niego ze zdziwieniem.
-W domu.
-Cooo!- zareagowali od razu słuchacze. Ag ku mojemu zdziwieniu protestowała najgłośniej.- Nie. A co dla nas!
-No dobra.-podsumowałam.-Zrobię to. A wam- zwróciłam się do grupki zrozpaczonych alkoholików.-Jutro odkupię.
Od razu zabrali się za gromadzenie butelek. Zebrało się ich ku mojemu przerażeniu dziesięć, i to ledwie pozaczynanych.
-I ja mam to.. wypić?- spytałam niedowierzająco patrząc się  na Saula jak na głupka.
-Tak.
-Dawaj! W siebie!- darł się Steven. Jeszcze raz spojrzałam na zgromadzone butelki.
-No dobra.- i zaczęłam realizację tego zadania. Poszło w miarę szybko,jednak krzywiłam się z każdym wlewanym w siebie łykiem. No cóż, Night Train nie był jakimś wyborowym alkoholem, ale był cholernie mocny. Po czterech butelkach nie wiedziałam, gdzie dokładnie jestem...
Cisł mnie pęcherz, ale nie pozwolono mi wyjść za nim wszystkiego nie wypije.  Kiedy w końcu się uporałam z  wszystkim, wyszczałam się i wróciłam, uznano że "nie ma alkoholu to nie ma zabawy" i poszli spać."

Nic nie mówiłam...
Mimo okropnego bólu głowy postanowiłam się ubrać. Powolnym krokiem zwróciłam się w stronę walizki. Zasyczałam czując boleśnie każdy krok i nierówność podłogi. Nigdy więcej- obiecałam sobie. Poczłapałam leniwie poszukując jej nieobecnym wzrokiem. Nie zauważyłam leżącej na drodze butelki i boleśnie upadłam na kolana. Westchnęłam ciężko czując jakby moja głowa stopniowo ulegała zniszczeniu i zostawała zgniatana przez potężny młot. Usiadłam po turecku głośno przeklinając. Co się wczoraj jeszcze działo? Przypomnij sobie - taka oto myśl jak szalona gnała mi po głowie. Noo urodziny, gra w butelkę, pocałunek...  Spojrzałam na przegub swojej chudej ręki, sprawdzając, czy prezent wciąż tam jest. Czy "wczoraj" w ogóle było prawdziwe. Był. Połyskiwał dumnie w promieniach wschodzącego słońca. Mimowolnie zarumieniłam się. Ogarnij dupę kochana. On cie nawet nie lubi. Skrzywiłam się uświadamiając sobie ta niezbyt miłą prawdę. Dobra od początku. Urodziny, gra w butelkę... Poranek? Wróć. Izzy załatwił ci pracę, gra w bu.. Co? O Boże. Wstałam natychmiastowo nie zważając na ból i dopadając do otwartej i pozbawionej zawartości walizki. Kurwa. Bardziej się tego rozpieprzyć nie dało? Krążyłam wzrokiem nad podłogą jak sokół uważnie wypatrując części mojej garderoby. Po dłuższej chwili, z czego nie byłam zadowolona, skompletowałam wszystkie potrzebne mi do wyjścia rzeczy i rzucając szybko wzrok na zmorzonych snem chłopaków i Ag zaczęłam się ekspresowo przebierać. ''Jutro o ósmej cie tu widzę i wtedy pogadamy (...) nie toleruje spóźnień." "Jutro o ósmej.." dźwięczało mi w głowie, kiedy zakładałam koszulkę. Wyjmując z kieszonki walizki kosmetyczkę a z niej lusterko wykonałam lekki, nie dziwkarski makijaż, próbując chociaż trochę zamaskować moje zmęczone, podkrążone oczy. Rozejrzałam się nerwowo wokoło. Ani śladu ani jednego zegarka.
-Ich dźwięk mnie irytuje.-usłyszałam za sobą głos rozbudzonego już Izza. Stał sobie spokojnie za mną opierając się niedbale o ścianę i już z rana zatruwał się nikotyną. Jego oczy, zresztą jak zawsze, obserwowały mnie uważnie. Włosy elegancko proste rozsypywały mu się na głowie. Ręce trzymał w kieszeniach, a chmura wydmuchiwanego przez niego papierosowego dymu skrywała jego twarz, czyniąc ją niewyraźną..nieobecną.
-C-co?- wydukałam patrząc się na niego jak na wariata i nerwowo poprawiając moje włosy, które zdążyły już nasiąknąć zapachem tego domu. Czyli alkoholem i papierosami.
-Zegarki. Zjadacze czasu.-powiedział jeszcze odwracając się w drzwiach, ale w cale na mnie nie patrząc. Po chwili wyszedł rzucając jeszcze.-za pięć ósma.
Za pięć ósma?! Na pewno już nie zdążę ignorując protestującą, bolącą głowę zerwałam się z miejsca i szukając w kieszeni kluczyków popędziłam do samochodu. Ku mojemu jakże wielkiemu zrozpaczeniu nawet nie chciał ruszyć dupy z podjazdu. ''Za pięć ósma" informował mnie głos w głowie. No toż wiem-mruknęłam pod nosem dziwiąc się sobie, że rozmawiam sama z sobą... Wbiegłam szybko do domu i krzyknęłam na cały głos.
-Kto mnie podwiezie do pracy?- odpowiedziały mi tylko zduszone przez ciuchy na ziemi niezadowolone i wyklinające mnie ( mianowicie "za rannego ptaszka") za wczesną porę , zawracanie im dupy i żebym "już sobie kurwa poszła, bo mi się chce kurwa spać." Muszę sobie radzić sama i zdążyć jakimś cudem do pracy, ale zapamiętam to dobrze chłopaki.
-Chuj wam w dupę.-krzyknęłam na odchodnym trzaskając drzwiami i wybiegając z podjazdu na ulicę. Uświadomiłam sobie, że nie mam najmniejszego pojęcia, w którą stronę mam iść. Zdenerwowana kręciłam się jeszcze trochę w pobliżu domu, aż w końcu przypominając sobie wczorajszą trasę ruszyłam do pracy. Zadowolona z siebie stanęłam u drzwi klubu. Weszłam powoli rozglądając się na boki i zamykając za sobą czerwonym trampkiem drzwi. Kilku spitych klientów siedziało po ścianami wlewając w siebie alkohol i omijając wzrokiem zwiększającą się na stołach kolekcję pustych butelek. Kelnerka przy barze, wycierała szmatą umyte kufle. Nagle z trzaskiem drzwi na zaplecze moim oczom ukazał się Mark.
-No proszę, proszę, kto do nas zawitał.- powiedział, a właściwie wycedził złośliwie patrząc na mnie groźnie. Oczy zwęziły się do malutkich szparek.
-Dzień dobry- wymamrotałam ironicznie. Wiedziałam, że nie powinnam, wiedziałam, że bardziej go tym rozsierdzę. Taki już był mój charakter. Nie pozwalałam sobą pomiatać i bardzo długo zapamiętywałam wyrządzoną mi krzywdę. Jak jeszcze chodziłam do szkoły, którą ku niezadowoleniu matki rzuciłam dwa lata przed skończeniem edukacji, to często trafiałam na dywanik do dyrektora. Przez jak to on się wyrażał "Perfidne pyskowanie i poprawianie nauczycieli". Wiele razy matka była wzywana do szkoły i za każdym razem opuszczała ją ze wstydem boleśnie ciągnąc za rękę, protestującą i zapierającą się nogami o ziemię mnie. Chciałam jej to oszczędzić, tak więc w połowie roku przestałam chodzić do szkoły i pilnowałam, żeby dyrektor nie miał z nią żadnego kontaktu, lub też go nie znalazł. Kiedy zadowolona szykowała mi odświętne ubranie na zakończenie roku powiedziałam jej dumnie, ze już o niej nie chodzę. Kazała mi do niej wrócić. Kiedy nie chciałam słuchać i nadal wagarowałam wysłała mnie na powrót do polski, do dziadków. A ze oni byli już w podeszłym wieku i nie pilnowali mnie za bardzo tam też kiblowałam, ale do domu wróciłam z pięknym podrobionym świadectwem.
-Zależy dla kogo.- rzucił patrząc na mnie wrogo i udał się na zaplecze. Podreptałam za nim trzymając się za głowę. Kiedy znaleźliśmy się w małym czarnym pomieszczeniu rzucił mi tylko worek i powiedział.
-Dziesięć minut spóźnienia.- i wyszedł zamykając za sobą drzwi. Rozpakowałam szybko otrzymany pakunek. Ze środka wypadły dwa wściekle czerwone koronkowe ..rzeczy? Rozłożyłam je na stole i przyglądałam się na nie z przerażeniem. Skąpe stringi i biustonosz z push-upem. Ja nie mogę przecież...To tylko dziesięć minut..Ja.. O Boże. Zsunęłam się po ścianie  i upadłam na podłogę. Złapałam się za głowę nie dowierzając temu wszystkiemu. Przyglądałam się leżącej przede mną i rażącej mnie w oczy bieliźnie. Przecież możesz znaleźć inną pracę. Po prostu stąd wyjdziesz. Inną pracę..Na przykład w dużym jak hala i dobrze oświetlonym sklepie muzycznym i uśmiechniętym klientom sprzedawać winyle i przeróżne instrumenty. Ale życie to nie bajka słonko. Pomyślałam, a ta gorzka prawda zanieczyściła mój organizm.
-Ty jeszcze nie ubrana?- usłyszałam ostry głos Marka.
-N-nie. - wyjąkałam siedząc na podłodze i odsuwając od siebie nieprzyjemne myśli, które uparcie krążyły po głowie.
-Jeżeli chcesz mieć tą pracę.- wycedził pochylając się nade mną. Jego ślina opryskiwała moją twarz, przy każdym wypowiadanym przez niego słowie. Zebrało mi się na wymioty.- to bierz dupę w troki i zasuwaj na scenę. Nie pracujesz za darmo. Daje ci dwie minuty na przebranie się.- poinformował stając w rogu pomieszczenia i z nieukrywanym pożądaniem taksując mnie wzrokiem.
-Ale ja nie chcę tu pracować.- powiedziałam zmierzając do wyjścia. On nadal spokojnie stał gapiąc się na mnie. Chwyciłam za klamkę- zamknięte. Zaczęłam szarpać, jednak bez żadnego efektu.
-Minuta.- odparł tylko. Zrezygnowana popatrzyłam wzrokiem na wcale nie zachęcającą mnie do przebiórki bieliznę.- I radzę się pospieszyć.
-Wiesz gdzie ja mam twoje rady?- odpyskowałam rzucając koronowe obrzydlistwo na przeciwległą ścianę. On ze złością podszedł do mnie i przygwoździł  do ściany, wykręcając boleśnie nadgarstki i sycząs ze złością do mojego ucha.
-Masz słuchać co mówię, albo wyrobię o tobie taką opinię, że nie przeżyjesz w Los Angeles ani jednej minuty dłużej... zrozumiałaś?
Nie odpowiedziałam z przerażeniem przypominając sobie tamtą noc sprzed zaledwie kilku dni, o której chciałam zapomnieć. Przypomniałam sobie gorący zabarwiony alkoholem oddech nieznajomego mężczyzny na mojej szyi i paraliżujący mnie strach. Przypomniałam sobie chłód ściany na plecach, jego szorstkie ręce przyciskające mnie do nierównej faktury muru. Moje rozpaczliwe krzyki i piekący mnie po uderzeniu policzek. Moje upokorzenie, gdy klęczałam przed nim pragnąc, by to wszystko jak najszybciej się skończyło. Teraz czułam się podobnie. Upokorzona... Nie liczyłam na żadną pomoc. Spanikowałam.
-Puść.- szamotałam się w jego stalowym uścisku.
-Zrozumiałaś?- warknął dając mi mocny policzek odgłos ciosu dźwięczał w moich uszach. Pisnęłam zaskoczona. Odszedł ode mnie kilka kroków a ja dalej stałam trzęsąc się ze strachu,trzymając za piekące i bolące miejsce i patrzyłam na niego w szoku.
-Ty skurwysynu.- wyszeptałam tylko wkładając w to tyle emocji, że aż mimowolnie zadrżałam słysząc jak to dobitnie zabrzmiało. Widząc, że wcale go to nie ruszyło zabrałam się do przebierania. Błyskawicznie zdejmowałam i zakładałam bieliznę, by nie miał możliwości ujrzeć choćby odrobiny mojego bladego ciała. Na koniec owinęłam się jeszcze szczelnie koszulką.
-Zdejmij to.-powiedział krótko. Nie doczekawszy się z mojej strony żadnej reakcji, chwycił palcami za rąbek bluzki i mocno pociągnął. Usłyszałam trzask pękających nici.
-Nie! To moja ulubiona z The Ramones.- odrzuciłam ją szybko na bok bojąc się iż Mark uszkodzi ją jeszcze bardziej. Dostałam ją od taty i miała dla mnie wielką wartość sentymentalną. Patrzył na mnie wygłodniałym wzrokiem, a ja zaciskałam zęby czując na sobie jego spojrzenie. Po dłuższej chwili się opamiętał i chwycił mnie za rękę.
-Jeszcze raz taka akcja, a popamiętasz sobie moje słowa. Powiesz coś komuś...Tutaj jesteś tylko nic nieznaczącą dziwką. Więc albo będziesz grzeczna albo.. Die young.-mówił do mnie wolno jak do nierozumnego dziecka. Jego słowa...raniły. W co ty się wpakowałaś?- pytałam samą siebie, niestety nie znając na to odpowiedzi. Jego słowa obijały mi się po głowie. Nie chciałam ich słyszeć. Chciałam odciąć się od świata, uciec.. Zaszyć się gdzieś z dala od złych ludzi, z dla od raniących jak noże słów. Z dala od fałszywców plujących jadem. Z dala od ludzi wypluwających kąsające węże. Z dala od obłudy i kłamstwa w którym żył świat. Z dala od nic nie wartych obietnic rzucanych na wiatr. Z dala od zwiększającej się coraz bardziej patologii. Z dala od wojen. Usiąść sobie wygodnie w miękkim fotelu i poczytać "dobre" książki, albo pooglądać "dobre" wiadomości. Wypić w spokoju "dobrą" kawę, pochrupać "dobre" ciasteczka. Popatrzeć na "dobrze" bawiące się dzieci. I odciąć się od tego wszystkiego. Jednym zdecydowanym cięciem "dobrych" nożyc...
Zaciągnął mnie czarnym korytarzem i wypchnął na scenę, wypadłam za kurtyny skupiając na sobie wzrok. Zatoczyłam się z trudem utrzymując równowagę na czarnych, niebotycznie wysokich szpilkach, które "mój szef" dał mi na występ. Rozbieganym wzrokiem rozejrzałam się po sali. Przy stolikach siedziało ku mojemu zadowoleniu niewiele osób. Mężczyźni mieścili się w przedziale wiekowym od dwudziestu do czterdziestu kilku lat i wgapiali się na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem. Skrzywiłam się i zniesmaczona ale też strasznie przestraszona cofnęłam się do tyłu próbując uciec od ich lustrujących i rozbierających w myślach spojrzeń.
-Tańcz albo..- usłyszałam Marka, który wykonywał ruch ręką, przejeżdżał nią po gardle uśmiechając się szaleńczo. Pokręciłam głową i próbowałam przełknąć ogromną gule w gardle, która wcale nie pomagała mi w walce z ogarniającym moje ciało przerażeniem. Zniknął mi z widzenia i po chwilę na scenę seksownie wolnym krokiem weszła dziewczyna. Była trochę starsza ode mnie, czego nie było widać w jej młodej twarzy. Czuło się przed nią respekt.. może to dlatego, że ona była strasznie wysoka a ja miałam ledwo metr sześćdziesiąt. Zdecydowanie stanęła obok rury, i zaczęła tańczyć. Stałam tam chwile uspokajając szybki i płytki oddech i ciesząc się, że nie muszę nic robić. Wycofałam się i zdejmując szpilki zeszłam ze sceny.
-Wracaj i tańcz obok niej. - powiedział Mark i znowu wypchnął mnie na scenę. Szpilki wypadły mi z rąk i trafiłam na nią na bosaka. Stałam chwilę niezdecydowana, patrząc jak moja "koleżanka" sprawnie manewruje przed wpatrzonymi w nią mężczyznami. Zagryzłam wargi i spróbowałam tak samo. Koślawo naśladując jej ruchy zbliżałam się bardziej do niej. Poczułam jak łzy spływają mi po policzkach i czułam się upokorzona, wyginając się przed tłumem w skąpej, czerwonej bieliźnie... Wykonując ostatni już w choreografii pełnej taczania się po podłodze i rozkraczania się poczułam straszną ulgę. Szybko umknęłam ze sceny i zaszyłam się na zapleczu. Łzy spływały mi po policzkach przez cały występ ale dopiero teraz miałam okazje je porządnie wytrzeć. Usiadłam na twardej podłodze i obejmując się rękami zaczęłam przeraźliwie szlochać, ogromnymi haustami łapiąc powietrze i ściągając je do obolałych od płaczu płuc. Zastanawiałam się tylko, czym sobie na takie traktowanie zasłużyłam? Uspokoiłam się trochę i przebrałam w swoje ciuchy. Bieliznę podarłam i upchnęłam gdzieś za poluzowaną deską podłogi. Drzwi otwarły się i wkroczył wyraźnie zadowolony Mark.
-Bardzo dobrze. Przyjdź jutro na piętnastą.- Powiedział i wręczył mi gruby plik banknotów, które zapewne zebrał ze sceny po występie. Z obrzydzeniem wzięłam je do rąk i na nie patrzyłam. Chciałam zarobić jakąś porządną sumę, ale nie w taki sposób, nie tańcząc...Wybiegłam z klubu i pobiegłam szybko do ciemnego parku. Usiadłam na ławce i wsłuchałam się w szum drzew. Chciałam zaszyć się gdzieś w cieniu, żeby nikt mnie nie widział. Czułam na sobie jakby piętno. Jakby całe moje ciało świeciło nadnaturalnym blaskiem i oznajmiało "ona jest dziwką tańczącą w klubie za pieniądze". Jak mi było strasznie wstyd. Jak bardzo nie chciało mi się wracać do domu, w którym czekał na mnie Duff. Wstydziłam się przed nim i przed chłopakami. Bałam się, że zdradzą mnie moje oczy, albo jakiś pojedynczy ruch. Bałam się, że się ode mnie odwrócą. Stracę ich i stracę także moją najlepszą przyjaciółkę. Załzawionymi oczami patrzyłam się na trzymany nadal w palcach plik posegregowanych dolarów. Schowałam je do kieszeni i wyruszyłam w noc w poszukiwaniu kogoś, kto pomoże mi zapomnieć o strachu i bólu.
Dilera...

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

6.

Dzisiaj "Odcinek" urodzinowy. Według mnie beznadziejny koniec ;-; ale tam xD Zapraszam do czytania i nadal i cały czas proszę o komentarze. Nawet taką małą kropeczge . ;-; No dobra bez przesadyzmów xD

____________________________________________________________________________________

Vic.
Zbliżałam się wraz z Izzym do domu.
Cisza.
Na nikogo nie nadepnęliśmy i nikogo nie było słychać, co było bardzo dziwne. Zaniepokoiłam się. A co jeżeli zrobili coś głupiego, zgarnęła ich policja, a teraz siedzą jak ofiary losu i czekają na swoją wybawicielkę, która przyjedzie po nich starym rozklekotanym i ledwo jadącym autobusem i resztką pieniędzy uwolni tylko Duffa, bo tylko na tyle ją stać? A oni będą musieli poczekać, aż dostanę wypłatę. A chuj im w dupę, niech cierpią. Było się nie ładować w kłopoty. Ostatkiem sił i podpierając się "zębami" ze zmęczenia, wlazłam na schody i wyjęłam swój klucz ( niedawno go dorobiłam) z zamiarem otworzenia drzwi, wejścia i jebnięcia na podłoge w celu natychmiastowego zaśnięcia. Ale nie trzeba było- drzwi były jak zwykle otwarte. No tak, bo kto myśli o zamknięciu domu, kiedy jest aresztowany? Zresztą jedyną cenną rzeczą w tym domu jest drewniana deska, która służy mi za kuchnie i metalowe niemiłosiernie powyginane wiadro, które służy mi za wannę i moja walizka.. Zaraz... O kurwa! Zapominając o zmęczeniu szybko wpadłam do domu mało nie wypierdalając się i nie zostając bezzębną solenizantką, na jakimś przedmiocie, którego mimo wytężania wzroku nie mogłam dostrzec w otaczającej mnie ciemności. Zaklęłam porządnie rozcierając lewe kolano i zapaliłam światło. Za mną z tajemniczym uśmiechem ciągnął się Iz.

-Sto lat! Sto lat! Sto kuuuurwa kuuurwa lat!- usłyszałam głosy spitych już chłopaków, które łączyły się w piękną urodzinową balladę. Zawodzili jak skunksy w okresie godowym... Ich głosy były już mocno zabarwione napojem z procentami. Odwróciłam się powoli w kierunku tych "anielskich głosów". Mrużąc lekko oczy zlustrowałam zebranych. Byli wszyscy- o dziwo! Nawet Axl stał trochę z boku i przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jak ukochany bohater książek mojej mamy- Szanowny pan Szerlok Holms. Był oczywiście Duff z wielkim wyszczerzem na twarzy, z którym wyglądał trochę niepokojąco... Był Slash który zaintonował na gitarze pieśń powitalną i podniecony urodzinową czapeczką ( i pewnie już na wspomagaczach) Steven. Była też (wyglądająca jak zwykle mimo późnej pory, w przeciwieństwie do mnie, wspaniale) Ag. Rozpromieniłam się momentalnie na jej widok, i mój uśmiech mógł się stać równie niepokojący jak Duffiastego. Wszyscy stali na około mojej kochanej i niezawodnej kuchni, która była teraz umiejscowiona na dwóch topornie wykonanych, drewnianych skrzynkach. A na mojej prowizorycznej kuchni, o której marzyłam, i której zdecydowanie brakowało w tym domu stał - Uwaga Uwaga! Tort. Tak prawdziwy ( mam nadzieje..) biszkoptowy z truskawkami- moje ulubione ciasto. Byłam bardzo ciekawa skąd oni je wzięli... No tak Agnes.. W czerwoną gładko wylaną galaretkę na wierzchu, wbita była biała woskowa świeczka odlana na kształt liczby "18". Zapalona oczywiście.
-Pomyśl życzenie. - wyszeptał z radosnym błyskiem w oku i tym niepokojącym mnie uśmiechem na twarzy Duff. Podeszłam powoli do tortu i zastanowiłam się czego mogę sobie życzyć? Co prawda na dzień dzisiejszy nie potrzebowałam niczego. Było dobrze tak jak jest. No może nie spóźnić się jutro do pracy? Nie, to za błahe. Co jeszcze? Więcej pieniędzy? Nie to wiąże się nierozerwalnie z pracą. Więc tylko się nie spóźnić. Myśl Vic, musisz mieć jakieś życzenia, każdy ma. Hmm.. Po patrzyłam na mały tlący się kosmyczek ognia i roztopiony i szykujący się już do skapnięcia biały wosk. Szybciej, ratuj ciasto. Przymykając powieki- żeby było bardziej uroczyście..., pochyliłam się nad ciastem i jednym zdecydowanym ruchem zdmuchnęłam świeczkę. Uniósł się niemiłosierny wrzask, i przestraszył biednego Stevena, który próbował wleźć na sufit. Uśmiechnęłam się na widok napisu rozpościerającego się nad zebranymi. Był napisany chwiejnymi drukowanymi literami- zapewne po pijaku, na kilkunastu kartkach A4 posklejanych nieporadnie taśmą i przyczepionych do ściany. Napis głosił " HAPPY FUCKING BIRTHDAY VIC" i coś czułam, ze Slash maczał w tym swoje paluchy. Jak i w ozdobach... Mówię tu o interesująco wyglądających balonach porozwieszanych wszędzie i walających się pod nogami.
-Wszystkiego naj kochana. - podbiegła do mnie przy okazji zgniatając butem panoszący jej się pod nogami balon. Slash westchnął ciężko. Uściskała mnie. Odwzajemniłam prawie zwalający z nóg uścisk i  patrząc na te ozdoby spytałam cicho. -Czy to...?
-Tak.- Wywróciła oczami.- Slash i jego wspaniałe pomysły. No nic. A tu coś dla ciebie.- powiedziała tajemniczo podając mi małe, a nawet powiedziałabym bardzo małe obite czarnym pluszem pudełko. Odebrałam je jak zaczarowana ciekawa co jest w środku.
-No zajrzyj- dorzuciła z uśmiechem na widok mojego nieukrytego zainteresowania. Nie musiała mnie dłużej namawiać. Podniosłam wieczko. W środku położona była złota bransoletka z małą zawieszką- połową pękniętego czarnego serduszka. Od razu włożyłam ją na przegub.
-A kto ma drugą? - spytałam zdezorientowana.
-Głuptasku. Dowiesz się w swoim czasie. - powiedziała cholernie bardzo tajemniczo. Patrzyłam na małą połyskującą zawieszkę i zastanawiając się nad jej słowami.
-Ty?- spróbowałam z nadzieją. Pokręciła przecząco głową.- Duff?- spróbowałam znowu. Nie wykonała żadnego gestu przywołując na twarz "chłodną obojętność" - Duff?- spytałam jeszcze raz.
-Może tak, może nie. - powiedziała jeszcze odchodząc. Kurwa... Zaraz jej miejsce zajął Slash.
-Wszystkiego kurwa najlepszego- krzyknął mi prosto do ucha. Wzdrygnęłam się i przysłoniłam ręką ucho krzywiąc się.- I kurwa szczęścia - kontynuował dalej do mojego drugiego jeszcze nie ucierpiałego narządu słuchu. .- I kurwa wszystkiego naj. Oups. Wybacz, czkaweczka. - oddalił się i klapnął na podłogę wzdrygając sie co chwilę przez napady męczącej go czkawki. Potem życzenia złożył mi Iz czyli "-Sto" i Steven "-Ehehehehehehe wszystkiego naaaaaaaaaaaajjllepszegooo hehehhe hihih stówkaaa'' Zdecydowanie był na wspomagaczach. A potem niespodziewanie podszedł do mnie Axl. Stał chwilę niezdecydowany, jakby nie wiedząc co ma mi powiedzieć.
- Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych.- wydusił w końcu przekrzykując się przez bawiących się już chłopaków. I Ag. - Miszel.- dodał. Gdybym go tak uważnie nie obserwowała w ogóle bym tego nie usłyszała. Zobaczyłam tylko jak jego usta układają się w o słowo i jego wzrok obserwujący moją postać. Popatrzyłam mu prosto w oczy. Uśmiechnął się słabo, podnosząc dłoń do skroni. Przeczesał palcami włosy. Światło urządziło sobie szaleńczą imprezę na jego ognisto rudych kosmykach.
-Cześć kochanie.- krzyknął i brutalnie gniotąc moje drobne ciało przyciągnął do siebie Duff. Chwila minęła a Axl znowu umknął. Ehh..- Wszystkiego naj moja mała Miszel.- dodał delikatniej, zwalniając natarczywy uścisk.
-Dzięki.- odpowiedziałam szukając wzrokiem połówki małego czarnego serduszka. Nie zlokalizowano... Może gdzieś je schował?
-No to może kochana się czegoś napijesz?- zapytał dzielnie walcząc ze splątanym przez alkohol językiem. popatrzyłam na niego z troską.
-Ja poproszę, ale ty.- tu akcentując kolejne słowa i chwytając mocno za jego butelkę.- już nie pijesz. Kochanie.
-Ej ej- wyrwał mi się zostawiając w moich dłoniach napoczętą butelkę Night Train Expressu. -wolę jak jesteś moją dziewczyną, a nie matką. Ciao.- oddalił się powolnym krokiem.  Po chwili do moich i tak już ledwo wytrzymujących uszu dobiegły próby, bo śpiewaniem tego nie można było nazwać. Próby śpiewania przez chłopaków. Większość składających się na całość tego utworu słów piosenki to był zrozumiały tylko dla "autorów natchnionych'' bełkot. Wyłapywałam tylko pojedyncze oczywiście niezbyt mądre słowa. Popatrzyłam znacząco na Ag i wskazałam głową drzwi. Podążyła ochoczo za mną uprzednio krojąc nam po kawałku mojego urodzinowego tortu i ( znowu) zgniatając wspaniałe ozdoby ku niezadowoleniu autora tegoż oto rzemiosła. Wyszłyśmy niezauważone z domu i usiadłyśmy dupami gniotąc trawę wpieprzając niezwykle kaloryczny przysmak. Niedługo będziemy gnieść tę trawę ale większymi dupami. Zza drzwi dobiegały nas "chóry aniołów zstępujących z nieba". Popatrzyłyśmy na siebie z bólem malującym się na twarzy i chwytając się za głowę.
-Dzięki za wszystko Ag.- uśmiechnęłam sie do nie z wdzięcznością.- Ale cóż to się stało, że oni wiedzieli?
-Pamiętasz dzień koncertu?- nie musiała pamiętałam, aż za dobrze...- no to wtedy co wróciliśmy i ty zasnęłaś a Michael o ciebie pytał i jakoś tak mi się wymsknęło.
-Dobrą ma pamięć. Miłe to wszystko, ale nie mogę znieść myśli, ze teraz po tym piwie, winie, wódce i chuj wie czym jeszcze jest nieprzytomny jak ja nocą podczas snu.- pokręciłam niedowierzająco głową.-Czy oni nie mogą się bawić bez alkoholu.- Ag spojrzała na mnie uśmiechając się kpiąco.- No dobra to było głupie. Ale oni piją codziennie... Martwię się o niego.
-Jest dorosły, chociaż się tak nie zachowuje i ma własny rozum, chyba.. W każdym bądź razie raczej nie jest taki głupi. Nie wygląda na takiego.
-Martwię się o niego.- powiedziałam patrząc się przed siebie. Jakiś chłopak pomachał mi ręką i zagwizdał. Pokazałam mu faka. Grupka z którą szedł zabuczała i zaczęli go poklepywać współczująco po plecach. Idioci. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-To normalne.- poinformowała mnie tonem znawczyni. Potarłam skroń, wrzaski. Przepraszam, Anielska wprost muzyka. wezbrała na sile- ja też się martwię o Sau.. - zakryła szybko usta dłonią o wbiła wzrok  w coś co na pierwszy rzut oka wcale nie przypominało trawy.
-No wyduś to z siebie.-powiedziałam  prezentując mój tryumfalny uśmiech i drocząc się z nią.- Sau.. Sau...
-Saula - wydusiła w końcu z siebie wzdychając głośno.
-Czyżby coś tu wisiało w powietrzu?- spytałam znacząco unosząc brwi. Nie miała najmniejszego zamiaru mi odpowiedzieć, odwróciła wzrok.
-Agusiu Agusiu, powiedz co ci siedzi w serdusiu.- zaintonowałam poetycko.
-No on mi siedzi.-odpowiedziała spokojnie uderzając swoimi niedługimi paznokciami o szyjkę trzymanej w dłoniach butelki. - W tych swoich kowbojkach, ze swoją gitarą i ledwo wychwytywanym spomiędzy kudłów uśmiechem.
-No to teraz trzeba was jakoś spiknąć.- oznajmiłam jej z uśmiechem na myśl moich niecnych planów, które za chwilę wymyślę.
-Nie.- wymamrotała. Patrzyła się zaszklonym wzrokiem w butelkę, która kołysała się powoli w jej dłoniach. Jak taka mała szklana łódka, która w każdej chwili może się roztrzaskać skazując podróżujących na odmęty ciemnego oceanu.
-Wiem prze co przeszłaś, ja też swoje przeżyłam. I przyznam zgodziłam sie spontanicznie, na razie nie narzekam.
-Veronica nawet nie próbuj mnie przekonać.- powiedziała twardo.
-Ag ja rozumiem. Nie jestem tylko głupkowatą dziewczynką, która pali, pije, ćpa i buntuje się. Mam rozum i oczy i widziałam co wtedy przeżywałaś, ale może warto dać sobie drugą szansę? Ja dałam, chociaż nadal należe do klubu "sercowych kalek" tego się nigdy nie zapomni, ale z czasem przestanie boleć.
-No to jak kurwa widziałaś.- wysyczała zaciskając zęby.- no to po co to wszystko? Ja się boję znów komuś zaufać, to było tak niedawno...- powiedziała załamującym się głosem, w pośpiechu wycierając mokre policzki.
-Ej Aguś nie płacz. To było dawno i chuj mu w dupę.- posumowałam dobitnie prawiąc jej ludową mądrość. i przytulając ją do siebie. Chwyciła się mnie mocno, głowę opierając na moim ramieniu. Jej włosy wkurwiająco łaskotały mnie w nos.- Będzie dobrze.
-Nienawidzę jak ktoś tak mówi- wymamrotała z twarzą przyciśniętą do mojego mokrego już ramienia.
-Ja też, ale tak mówią w tych głupich i chuja wartych serialach w telewizji i pomyślałam, że jest to zwyczajnie odpowiednie do sytuacji - stwierdziłam wzruszając ramionami i wpatrując się w przyjaciółkę, która próbowała się ogarnąć, a mianowicie wytrzeć czarny tusz, który spłynął wraz ze łzami i zaznaczył jej na policzkach zcarne pręgi. Uśmiechnęłam się na widok jej nieporadnych i nieprzynoszących efektu próby.
-nie wycieraj.- Krzyknęłam nagle, aż się wzdrygnęła.- wpadłam na bardzo ale to bardzo fascynujący pomysł...

Izzy.

No tak chłopaki się schleli do nieprzytomności. Jutro nie dadzą rady dupy ruszyć. Zresztą czemu ja się przejmuję tą bandą debili..? Zajekurwabiście... Czy tylko ja jeden z nich potrafie prawie zawsze ( prawie, no tak zdaża się nawet najlepszym)być w pełnej świadomości umysłu? No i czasem Axl. Ale dzisiaj sobie trochę odpuścił, ale nie szalał z nimi, tylko stał trochę z boku. Zresztą, czy on nie wodzi przypadkiem wzrokiem za panienką Duffa? No przyznam jest bardzo ładna i nie przypomina desek do prasowania jak większość dziewczyn które się do nas przylepiają, ale bez przesady. Zawiesić oko, rozumiem, ale w końcu to dziewczyna Duffa, a Duff jest naszym przyjacielem. A co do wyżej wspomnianego to powinien pilnować swojej własności, gdzieś mu się wymknęła. Siedziałem sobie właśnie spokojnie, gasząc papierosa w podkoszulku Adlera, gdy nagle zgasło światło. Zdziwiłem się, iż nie powinno się tak stać, gdyż niedawno płaciłem za nas ten cholerny czynsz. Ku mojej uciesze światło znowu się zapaliło, a ci debile znowu się rozdarli. Przy włączniku ujrzałem dwie dziwne istoty, które zaczeły się wydzierać i pstrykać kontaktem. Jak coś wysiądzie, to przysięgam , że własnymi rękami będą to naprawiać... Adresaci tego przedstawienia stali chwilę patrząc się na nie z rosnącym przerażeniem w oczach. Musieli być naprawdę nieźle zamroczeni alkoholem, gdyż nie poznali, że to przecież te dwie dziewczyny - blondynka i dziewczyna Duffa. Zaczęli się niemiłosiernie drzeć jakby ktoś im dosłownie chuje wyrywał (jakby oczywiście ktoś nie miał co robić i miał taką ochotę...) Steven zemdlony upadł gdzieś obok mnie wypierdalając mojego Night Traina, a Slash i Duff miotali się z wiskiem po pokoju. Co w nich wstąpiło? Boże z kim ja mieszkam... Po chwili te dwie "istoty" wreszcie przestały się bawić kontaktem. I zaniosły się śmiechem, zginając się w pół i łapiąc za brzuch. na szczęście nic nie uległo zniszczeniu ( może z wyjątkiem szkód na śladowych ilościach umysłów chłopaków). A mój Night train zdążył już wsiąknąć w Stevena...
-O kurwa.- podsumowali zgodnie, śmiejąc się z tego naprawdę wyśmienitego żartu. Dziewczyny wyglądały jakby się urwały z jakiegoś zjazdu fanów naprawdę ciężkiego Death Metalu. Z jakimś czarnym "czymś" naokoło oczu i potarganymi włosami. Szczerze?  Wyglądały jak używane szczotki klozetowe... Ale, żeby narażać ten już ledwo trzymający się kupy dom na brak światła? Kurwa mój Night Train... Ze złości zapaliłem drugiego papierosa i włożyłem go w drugi kącik ust. Zaciągnąłem się mocno i czując jak dym powoli zanieczyszcza moje płuca powoli się uspokoiłem.

Axl.

Wariaci. Zupełnie im na mózg padło. Patrzyłem na to całe chuj warte przedstawienie i co raz bardziej to wszystko zaczynało mnie wkurwiać. Co prawda, bracia, ale... Postanowiłem opuścić to całe zoo, odwróciłem się i rzuciłem jeszcze ostatnie spojrzenie odchodząc. Stradlin z rozpaczą malującą się w oczach wpatrywał się w przygniecioną przez cielsko Stevena butelkę jego ukochanego alkoholu i zaciągał się dwoma papierosami na raz. A tamta banda po prostu wariowała... Slash z tą blondynką, a Duff z..Miszel.. Zagryzłem wargi i dłonią zaciśniętą w pięść popchnąłem drzwi. Zamknęły się za mną z hukiem. Wyciągnąłem z kieszeni ostatniego papierosa Marlboro i zaciągnąłem się cholernie mocno. Siadając na trawie wypuściłem przed siebie dużą chmurę dymu, która bezpiecznie mnie otoczyła. Niestety po chwili rozwiał ją wiatr.. Zacząłem się bawić pozostawioną tam pustą butelką. Veronica. Nica. Vic. Miszel... Dlaczego stale siedziała w mojej głowie? Może dla tego, że miała taki sam charakter jak ja? Nie wpychała się do łóżka jak pierwsza lepsza dziwka? Miała śliczny uśmiech. I dźwięczny głos. I iskierki w oczach. I długie kasztanowe włosy. I nigdy nie będzie twoja - pomyślałem uświadamiając sobie tą bolesną prawdę i ze złością ciskając butelką w ścianę Hell House'u . Rozbiła się z hukiem mącąc ciszę w Mieście Aniołów. Miasto Aniołów cóż za ironia. Kpina z tego wszystkiego co się tu działo. Gwałty, zabójstwa, napady.. w Mieście Aniołów. Czy w takim miejscu ludzie w ogóle mogli być nieszczęśliwi? Patrząc na wzgląd przez samą jego nazwe. Ja byłem. Byłem cholernym nieudacznikiem z dobrym głosem. Ale co mi z głosu, gdy nie mogę mieć czegoś czego pragnę? Schowałem głowę w dłoniach, przyciskając je mocno do uszu i tłumiąc dźwięki ulicy.
Cisza.
Przytłaczająca cisza wokół mnie. Odetchnąłem, głośno wypuszczając z siebie powietrze. Położyłem się na trawie twarz zwracając w stronę ciemnego nieba. Czując przez cienki t-shirt chłód ziemi. Patrzyłem się w gwiazdy, które mrugały do mnie, jakby chciały powiedzieć " nie martw się kurwa, wszystko będzie dobrze". Chciałbym im uwierzyć. Patrzyłem się na rozpościerający się przede mną widok jak małe dziecko. Jakbym widział to po raz pierwszy. Zagubiony... Nagle zobaczyłem samotną spadającą gwiazde.
Pomyślałem życzenie.

Vic.
Ocuciliśmy ledwo, śmierdzącego Night Trainem Stevena. On obudził się spojrzał na nas, powiedział, że wyglądamy koszmarnie i zabrał się za jedzenie mojego (?) tortu. Opadłam na podłogę czując bolące mnie nogi. Bo ile można napierdalać dens? Nie wstanę jutro do pracy, jak natychmiast nie pójdę spać... Chwyciłam pierwszą lepszą koszulkę i wytarłam sobie twarz z tego upiornego makijażu. Popatrzyłam w popękany sufit nade mną. Zaraz pochylił się nade mną Duff.
-Vic?- spytał marszcząc brwi.
-Coo Duff?- wymamrotałam ziewając.
-Zagrasz z nami w butelkę? - Nie ma serca dla mnie pomyślałam zrozpaczona. Pokazał mi głową na zebranych na podłodze chłopaków i Ag. Siedzieli w nierównym jajku i śmieli się z czegoś. Axl? A co on tu robi? Podniosłam się niezdarnie na łokciach. No dobra może być ciekawie. Szybko się do nich dosiadłam i rzuciwszy na nich wzrokiem poinformowałam.
-Ale jak jutro nie wstanę rano, to będzie wasza wina.-pokiwali porozumiewawczo głowami. Pierwszy zakręcił Duff. Wypadło na mnie.
-Wyskakuj z ciuszków kochana.- uśmiechnął się tryumfalnie. Spiekłam raka. Chłopcy zagwizdali z uznaniem. Ag uśmiechnęła się do mnie nerwowo. Nie dam się. Niech się skurwysyn nauczy, że nie daje się takich wyzwań.
-Bieliznę też?- spytałam niewinnie, seksownym ruchem poddzierając koszulkę do góry i przygryzając wargę. Zacisnął zęby i z zazdrością patrzył na wpatrujących się we mnie chłopaków. Ktoś zagwizdał. Zamrugałam niewinnie.
-Nie koszulka w zupełności wystarczy.- patrzyłam jak się męczy. Uśmiechnęłam sie z wyższością. Koszulkę zdjęłam i rzuciłam gdzieś za siebie.
-Nieźle mała. Dawaj dalej.- Krzyknął rozgorączkowany Steven. Duff przyjebał mu w łeb. Tamten tylko uśmiechnął się i potarł miejsce po uderzeniu. Złapałam butelkę i zdecydowanym ruchem wprawiłam ją w ruch. Wypadło na przerażoną Ag. "zlituj się" wyszeptała. Pokręciłam głową. Ta noc należy do mnie.  
-Pytanie czy wyzwanie?-spytałam spokojnie patrząc się jej prosto w oczy. przerażona odparła...
-Wyzwanie.-  już widziałam jak napina mięśnie szczęki, czując, iż gorzej nie mogła wybrać.
-Pocałuj Slasha.- rzuciłam tylko. Znowu ktoś zagwizdał. Ag spuściła wzrok. Slash zapatrzył się gdzieś w bok.- No dalej - powiedziałam zniecierpliwiona. Szybko przysunęli się do siebie i pocałowali. - Z języczkiem.- dodałam, gdy z ulgą udawali się na swoje miejsca. - spojrzeli na siebie przerażeni. ale po chwili podeszli ostrożnie i namiętnie pocałowali. Uśmiechnęłam się. Kiedy zarumienieni po tym wydarzeniu wrócili na swoje miejsca Ag rzuciła mi tylko spojrzenie "zabije". Potem Steven musiał nago przekopać ogródek i pójść do sąsiadki zapytać się czy nie jest zainteresowana kupnem kondomów. Iz natomiast musiał pocałować mnie co spotkało się z niezadowoleniem udręczonego Duffa. Duff dostał zadanie, by skoczyć z dachu co zrobił chętnie, mało nie rozpieprzając się na twardym podłożu. Slash musiał założyć mój stanik i przejść się tak ulicą. Przyciągał niemałe zainteresowanie. Potem kręciła Ag. Wypadło na Axla.
-Przeliż się z Vic.- powiedziała spokojnie. Michael rzucił jej zrozpaczone spojrzenie, a ona tylko wzruszyła ramionami. Pocałować się z Axlem...? W brzuchu poczułam stado motyli. Popatrzyłam na niego. Przez chwilę w jego zielonych oczach zagnieździła się jakaś trudna jak dla mnie do odczytania emocja. Po chwili zniknęła i mruknął tylko
- Miejmy to już za sobą.- podszedł do mnie i schwycił moją twarz w swoje ciepłe gładkie dłonie. Zamknęłam oczy i poczułam jego usta. Smakowały czymś niedostępnym i moimi ulubionymi papierosami Marlboro. Jęknęłam cichutko. Oderwaliśmy się od siebie. Uśmiechnął się do mnie i wrócił na swoje miejsce.  Patrzyłam jeszcze chwilę za nim. Spuszczając głowę oblizałam powoli wargi. Poczułam ten sam smak. Przymknęłam oczy i siedziałam tak chwilę w oszołomieniu. Nagle dobiegł mnie wkurwiony głos Michaela.
-Vic?- popatrzyłam na niego zdezorientowana.
-Co?
-Coś się stało?- w jego niebieskich oczach widziałam bezbrzeżną zazdrość.
-Nie. Chyba mnie ugryzł.- skłamałam. Graliśmy jeszcze trochę, ale po chwili nikt już nie miał pomysłów i wszyscy padli jak muchy. Leżałam przytulona do zazdrośnie obejmującego mnie Duffa i nie mogłam zasnąć. Wciąż czułam na sobie wargi Axla i ich słodki smak. Rozejrzałam się po ciemnym pokoju. Zielone tęczówki wpatrywały się we mnie uważnie. Uśmiechnęłam się. Patrzyliśmy się jeszcze trochę na siebie, aż w końcu moje oczy się zamknęły i wpadłam w objęcia morfeusza.