Dobra, mamusia wróciła XD Zabieramy się za bloga , Może dziś dam od razu 2 notki :o . nie połączę rozdziałów, bo nie. Bo mi nie pasuje :o. Dobra koniec gadania. Zapraszam do czytania, i wciąż obowiązuje zasada- Czytasz komentujesz c: PRZESŁODZONY PORANEK WIEM XD
____________________________________________________________________________________
Vic.
Bardzo szybko minęły mi te pozostałe dni do moich osiemnastych urodzin. Już dzisiaj, po godzinie 23:57 będę całkowicie pełnoletnia. Wkraczam w dorosłość. I muszę zaczynać tak jakby od zera, bo nie mam przy sobie ani jednego z rodziców. Tylko Duffa. Cały czas spędzam z "moją" już Żyrafą. Chłopaki wiernie nam towarzyszą, co prawda schlani do nieprzytomności ale są. W sumie.. tylko Steven dzień w dzień leży obok nas. Slash z niewiadomych przyczyn ( chociaż ja się chyba czegoś domyślam) zadłużył się u Izziego i musiałam go spłacać, ale na pierwszy rzut oka jest niewyobrażalnie wręcz szczęśliwy. Iz ma swoje interesy i to on ze mną jest jedynym źródłem dochodu, jednak mi już się kończą pieniądze no cóż nic nie trwa wiecznie. Axla natomiast stale nie ma w domu, a jak wraca to niezwykle skutecznie usuwa mi się z drogi. Co w niego wstąpiło? Już chyba nigdy nie uda nam się pogadać. Ale nie tęsknie za tym ( no dobra może...) mam Michaela i to chyba mój najlepszy prezent na urodziny. I nic więcej nie oczekuje, bo nikt nic nie wie. Nawet jakby wiedzieli to i tak by tej wiedzy nie wykorzystali. Oni jak się schleją to ledwo pamiętają swoje imiona, więc czego tu się spodziewać. No ale tak to już z nimi było. Jak z dziećmi.. Leżałam jeszcze chwilę w tym syfie ( no mebli to tu jeszcze nie było) ale po osiemnastce to ja kurwa idę szukać pracy. No bo ktoś musi na dom zarobić, a ja od niedawna też tu mieszkam.. Tak tak niby jest Izzy, ale on zajmuje się sprawami "spożywczymi" chipsy, wódka, piwo i takie tam inne bardzo potrzebne rzeczy. ..Zauważyłam jeszcze, że po koncercie na którym było niby dużo ludzi (Duff mi potem powiedział, ze przyszli bo było darmowe piwo) to strasznie mało zarobili, a to co już udało im się zdobyć wydali na używki... Ale jak ja pójdę do pracy, to wyremontuje tutaj i kupię meble i wreszcie będzie gdzie spać. A tak śpię na Michaelu i po tym wszystko mnie boli - muszę go utuczyć. A pewnie jak on się budzi to też jak młody bóg się nie czuje.. Obróciłam się powoli w jego stronę. Twarz miał spokojną. Wyglądał jak małe bezbronne dziecko z uśmiechem na twarzy. Długie kosmyki jego spalonych chemikaliami włosów rozrzucone były wokół jego twarzy, kilka z nich opadło mu na zamknięte jeszcze przez sen oczy. Odgarnęłam je lekko również z uśmiechem. Odsłoniłam otwarte już i wpatrujące się we mnie niebieskie tęczówki. Poczułam gorąco rozlewające sie po mojej twarzy i nie ubłagalnie zbliżający się intensywnie czerwony rumieniec na moją twarz. Przygryzłam ze wstydu wargę.
-Dzień Doberek. Co na śniadanie?- spytał przeciągając się i ziewając Duff.
-No wiesz co?- powiedziałam udając święte oburzenie. rzuciłam w niego szybko pochwyconym niezidentyfikowanym obiektem w twarz. O fuj... Gacie Stevena.. Steve bawi się w wojsko i wszędzie rozkłada te swoje majtki ( szczęście, że nie zostało ich tak dużo większość z nich wystrzelał z "armat" na podwórka sąsiadów) mówiąc, ze to miny, i że jak na nie staniemy " to nas tak epicko rozpierdoli" jak to nasz kochany żołnierz się wyraził.. Wyobraźnia. Mam nadzieję, że chociaż czyste te "miny".
-Mmm.. chyba nie prane.- stwierdził Michael, jakby czytając mi w myślach i zdejmując je z teatralnym obrzydzeniem na twarzy.
-Oh Boże.- wymamrotałam wstając i szukając mojej czerwonej walizki z zabranymi z domu rzeczami. Domu..? Przypomniał mi się pusty wzrok stojącej przy drzwiach matki. Łzy zagościły pod powiekami. Nie, koniec tego. Weź się kurwa w garść. Potarłam oczy grzbietem zaciśniętej w pięść dłoni.
-Tam stoi.- poinformował mnie Duff obejmując mnie z tyłu jedną ręką w talii, a drugą łapiąc za podbródek i zwracając go we wspomnianym kierunku.
-Dziękuje- podziękowałam odchylając głowę do tyłu opierając ją na jego piersi. Popatrzyłam w jego oczy. Uśmiechnęłam się widząc jego uśmiech. I byłam niewyobrażalnie w chuj szczęśliwa. Jednak... Blond włosy, podobny uśmiech i uważnie śledzący mnie wzrok widziałam w bolesnych wspomnieniach. Uśmiech zamienił sie w grymas smutku. Spuściłam głowę czując znowu te cholerne łzy. Kurczowo chwyciłam się jego ręki, przytulając ją do siebie.
-Vic?- spytał z niepokojem. Pociągnęłam nosem i uzbroiłam się w "mam nadzieję, że prawdziwie wyglądający" uśmiech i odwróciłam sie do niego.
-To ze.. szczęścia.- wyszczerzyłam się od ucha do ucha. Nie chciałam go okłamywać. Nie zasługiwał na to. Ale po chwili mnie przytulił i zapomniałam o tym. On jest i to najważniejsze.
-Jesteś moim misiem.- powiedziałam nieświadomie przerzucając się na język Polski. Spojrzał na mnie jak na wariatkę mrużąc śmiesznie oczy.
-Co?
-Przepraszam Tak mi się po Polsku powiedziało.- odpowiedziałam czerwieniąc się. Zdziwiłam się. Po tylu latach? Pamiętam usilne i niesłabnące próby nauczenia mnie tego języka przez tatę.
-A co powiedziałaś? - czyżby ktoś tu się zainteresował?
-Jesteś moim misiem. Chociaż do ciebie bardziej pasuje "żyrafo".
-Naucz mnie- powiedział tylko, patrząc się na mnie z powagą.
-Oj kochany, nie wiesz na co się porywasz.- odpowiedziałam z uśmiechem przypominając sobie własną naukę i z trudem wypowiadane przeze mnie słowa.
Duff.
Rzeczywiście Vic miała rację. Cholernie trudny język. Co raz plątał mi się język, i sam nie rozumiałem co mówię. Jednak próbowałem, może kiedyś się nauczę.
-Jesztesz moim miszzl.- wydukałem w końcu po wielu bezowocnych próbach. Nica patrzyła się na mnie czerwona od śmiechu. No bardzo zabawne proszę pani. To ja się tu staram. a ona się śmieje. Co za kobieta.
-Mogę być i Miszel.- uśmiechnęła się i odwróciła w stronę wcześniej poszukiwanej czerwonej walizki. Wyciągneła z niej szarą bluzkę z AC/DC, czarne szorty i jakieś pierdoły. Widząc, ze obserwuje uważnie każdy jej ruch zakłopotana wybiegła do drugiego pokoju.Tego z dziurą w dachu. Ewidentnie służył jej teraz za łazienkę. Usłyszałem tylko plusk wody i jej cichy pisk. Za sobą usłyszałem trzask zamykanych drzwi i ochrypłe przeklnięcie. Axl.
-Duff. Masz jakąsz wodę ale taką do pisza?- wykrzyczała niezrozumiale Vica człapiąc gołymi stopami po podłodze. Ukazała sie mi i cichemu rudemu obserwatorowi z palcem w ustach i mokrych włosach opadających na koszulkę. Zmieszała się na widok "gościa" Wyglądała jak taki mały chomik z policzkami napełnionymi pastą. Wyjęła palec z buzi i wytarła go o nogę.
-Tak więc moja Miszel zobaczę co da się zrobić.- spojrzała na mnie z wdzięcznością. Kiedy ja zabrałem się za poszukiwania, ona wybiegła z domu i usłyszałem ciche splunięcie.
-Trzymaj.- powiedział Axl rzucając do połowy opróżnioną butelkę. woda zachlupotała obijając się o ścianki hamującej ją butelki. - Iz może się nie obrazi.
Tymczasem do pokoju powróciła Veronica.. Spotkała się z chłodnym wzrokiem rudzielca, westchnęła odwracając od niego wzrok i podchodząc do mnie.
-Dzięki ci misiu.- powiedziała akcentując z uśmiechem ostatnie słowo. Axl wyszedł, a ona spokojnie upiła łyk wody i rzuciła wodę na podłogę. Butelka trafiła nieszczęsnego Stevena. Vic skrzywiła się na widok ciosu, a Steven wymamrotał tylko "- Urodzinki?" przewrócił się na drugi bok i zasnął. O Boże jak mogłem zapomnieć? Przecież dzisiaj są jej osiemnaste. Przynajmniej Ag tak mówiła, ale może coś pokićkałem ? A co z Agnes? Miała przyjechać. Trzeba znaleźć Slasha i innych. Myśli tłukły mi się w głowie. Nieoczekiwanie zostawiając zaskoczoną Miszel wybiegłem z domu. Zobaczyłem że od strony sklepu muzycznego, podąża nieśpiesznie ulicą z papierosem w ustach, a rękami w kieszeniach Izzy. Podbiegłem do niego jakby się paliło.
-Iz przyjacielu poratuj. -powiedziałem desperacko czepiając się jego ręki.
-Ile?- spytał spokojnym tonem wydmuchując w moją stronę chmurę papierosowego dymu.
-Co?- popatrzyłem zdezorientowany kaszląc i pocierając szczypiące od dymu oczy. -Nie nie chodzi o to..- dla pewności przeszukałem kieszenie i zawiodłem się...- No o to w sumie też..Jest wyjątkowa sprawa.
-No słucham.- odparł.
Vic.
Po prostu wybiegł. Patrzyłam zanim jakby mnie zamurowało. O co chodzi? No cóż.. Wróciłam się do prowizorycznej łazienki po swoje ciuchy i uprzednio je jako tako składając wepchnęłam do walizki. Kosmetyczkę włożyłam do bocznej kieszonki. Hmm na ile jeszcze mi starczy czystych koszulek..? Szybko rachowałam w pamięci. Zabrałam z domu tylko te najlepsze z zespołami - moje ulubione, więc nie było ich nie wiadomo ile. Może jeszcze z tydzień. Czyli trzeba się przejść do miasta i poszukać pralni. No i pracy. Tak obowiązkowo. Zapewniłam samą siebie chwytając gładką krawędź walizki i ze szczękiem suwaka ją zamykając. Chwyciłam jeszcze stojące w rogu moje nieodłączne conversy. I znowu powróciły niezbyt mile prze ze mnie wspominane chwile.
"-Nie za duże? - spytał śmiejąc się chłopak podczas gdy ja paradowałam w jego czerwonych trampkach po pokoju.
-Idealne.- odpowiedziałam z uśmiechem siadając na krześle, na przeciwko łóżka na którym siedział. Odgarnął swoje blond włosy, chwycił za stojącą obok gitarą i zaczął cichutko grać, Włosy znowu opadły mu na oczy tworząc jakby barierę między nami. Teraz był gdzie indziej...
-A co będzie z nami?-spytałam ostrożnie, przełykając rosnącą gulę w gardle na wspomnienie tego co powiedział mi przed kilkoma dniami. Przerwał na chwilę i powoli podniósł na mnie wzrok kontynuując swoją gre. Jego oczy.. Wyglądały jakby prześwietlał człowieka na wylot, znał jego wszystkie tajemnice i sekrety. Prześwietlał dusze. Nie wyrażając zarazem niczego. Tylko chłodną obojętność.
-Nie wiem.- wzruszył ramionami, wzrok skupił na gitarze, włosy znowu oddzieliły go ode mnie. I znowu wrócił do swojego małego idealnie złożonego świata. Zdenerwowała mnie jego obojętność. Zacisnęłam usta. Nigdy nie wiedziałam o czym myśli. Nie był też nazbyt wylewny, by mnie o tym poinformować. Ale chyba nawet gdyby chciał, to nikomu by i tak nie powiedział. Trochę chyba się czegoś bał.. Nie ufał ludziom. To było widać na pierwszy rzut oka. Wręcz od innych stronił.. Zachowywał się wobec wszystkiego obojętnie. I nikt chyba nigdy nie pozna jego myśli..
-Jak to nie wiesz?- odchyliłam się do tyłu na krześle.
-Nie wiem.
Byłam taka głupia. Taka zakochana idiotka. Dlaczego? Był inny. Nie miał przyjaciół...Jedyny, który się ode mnie nie odwrócił jak poprosiłam go o pomoc. Pusta popołudniowa ulica...Dał mi się poznać, choć czasem miałam wrażenie, że nic o nim nie wiem, że go wcale nie znam. Zaintrygował mi.
-Aha...- gwałtownie wstałam i pobiegłam w strone drzwi. W jego butach, zostawiając za sobą zapach świeżej kawy. Odprowadzona jego spojrzeniem.
-Gdzie idziesz?- spytał nie przestając grać. wezbrała we mnie wściekłość.
-Nie wiem.- i wybiegłam."
I nigdy więcej go nie zobaczyłam- pomyślałam. Moja urażona duma nie pozwalała na to on też zbytnio się nie kwapił. A potem wyjechał.. Szkoda. Ale wciąż go pamiętam. I wciąż mam nadzieje. Nagle do domu spokojnie wkroczył Izzy. Stanął nie patrząc się na mnie. Powolnym ruchem sięgnął do kieszeni i wyjął nowe opakowanie fajek. Folijka w którą było zawinięte z przyjemnym szelestem opadła na podłogę. Wyjął jednego papierosa, cichy szczęk zapalniczki i pokój wypełnił się wydychanym przez niego dymem. Cicho się zaśmiał widząc napis na małym pudełku "Palenie Zabija". Patrzyłam się na niego jak sroka w gnat. Skarciłam się w myślach i odwróciłam wzrok.
-Chcesz?- poskoczyłam na dźwięk jego opanowanego głosu. Był wyprany z wszelkich emocji. Po prostu zwykły głos pytający o to czy chcę zapalić.
-Tak poproszę.- powiedziałam zbliżając palce prawej ręki w stronę wyciągniętego do mnie pudełka. Zręcznie chwyciłam papierosa i włożyłam go do ust, jednocześnie przeszukując kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki.
-Gdzieś tu...- ale mój papieros był już zapalony, a Iz kierował się do wyjścia.
-Podobno szukasz pracy. Znam jedno miejsce..- trochę się boję, jaką to może mi polecić pracę sam szanowny pan Izzy, ale pomyślałam, że to dobrze się składa i z niemałym zainteresowaniem podążyłam za nim wdychając papierosowy dym, który się za nim ciągnął.
Slash.
Siedziałem sobie spokojnie w Rainbow i popijałem wspaniale zdobytego Danielsa. Co prawda nie miałem kasy, ale napatoczyła się jakaś niebrzydka dziewczyna, która zaoferowała dwie butelki za "pewną usługę". Zgodziłem się. Jack na ulicy nie leży. Nagle w lokalu pojawił się rozgorączkowany w chuj Duff.
-Slash cioto jebana, przyjacielu mój. Musimy iść.- szarpnął mnie za rękę. Szybko chwyciłem swoje dwie butelki, posłałem dziewczynie przepraszające spojrzenie ( pewnie nie zauważyła- zasługa kłaków.) i pognałem za nim. Usłyszałem za sobą krzyki i protesty tamtej dziewczyny. Zobaczyłem rozbijający się obok mojej nogi kieliszek. Dobrze, że szybko biegłem.. Wkurwiła się. Nie dziwię jej się. Jak taki zajebisty gościu ucieka jej sprzed nosa. Wybiegłem z klubu i popędziłam w jakąś boczną uliczkę, jakby ta dziewczyna wpadła na pomysł uganiania się za mną. Rozejrzałem się nerwowo.
-Slash gdzie ty kurwa biegniesz?- darł się Michael.
-Ćśś...- uciszyłem go i zatrzymałem się.- No farbowana lala czego chcesz?
-Bez takich.- popatrzył na mnie wzrokiem typu "zamknij ryj ty cioto".- Jest sprawa.
Że też dałem się na to namówić. Duff i jego jebane pomysły. Staliśmy, a właściwie czatowaliśmy w krzakach jak jacyś niezbyt zdrowi na umyśle debile przed domem Ag.
-Nie możesz kurwa tam iść i normalnie zadzwonić do drzwi. Kurwa to nie boli.- spytałem zbulwersowany jego debilnym ( zresztą jak zawsze) zachowaniem.
-No w sumie racja..- podrapał się po głowie.- Ale tak jest fajniej. Czuje się jak tajny agent.
-Kurwa czyżbyś się z Adlerem na mózgi pozamieniał?- wylazłem z tych jebanych kłujących mnie w dupę krzaczorów.
-Slash? Duff? Co wy tu robicie.-przede mną wyrosła jak z ziemi długonoga blondynka. Agnes.
-Yyy.. ten.. no..- czemu ja się kurwa jąkam?
-Ja już muszę iść, szukać Axla i do sklepu jeszcze muszę wpaść.- powiedział ten skurwysyn Duff powoli wycofując się z krzaków. - porozmawiaj z nią okej?- i już go nie było.
-Pierdol się.- krzyknąłem jeszcze za nim.
-No słucham. Co się stało?- spytała Ag wyjmując z kieszeni klucz i kierując się w stronę drzwi wejściowych.- Wejdziesz? - odwróciła się do mnie patrząc się swoimi pięknymi oczyma.. pięknymi oczyma? Kurwa co ja wygaduje?
- Tak..- i wpierdoliłem się ze swoimi buciorami do tego niezwykle sterylnego domu.
Przede mną rozpościerał się długi i przestrzenny hol. Ściany były w ciepłym brzoskwiniowym kolorze. Podłoga wyłożona była drewnianymi panelami, które poskrzypywały przy każdym kroku. Po lewej stał wieszak na ubrania, po prawej przy ścianie, trochę w głębi stała komoda z ciemnego drewna. Agnes zrzuciła buty i skręciła na lewo. Poczłapałem za nią w swoich kowbojkach. Trafiliśmy do salonu. Jakaś tapeta w kwiatki na ścianach. Na honorowym miejscu stał kominek. Podszedłem do niego zauważywszy ustawione na nim zdjęcia.
- Co chcesz do picia?- dobiegł mnie jej głos z drugiego pomieszczenia.
-Nic, mam swoje.- spojrzałem na butelkę trzymaną w ręku. Tak JEDNĄ butelkę, drugą oczywiście tą niezaczętą wyrwał mi ten ciota Duff i spierdolił.
-No dobra...- usłyszałem. Popatrzyłem na zdjęcia. Na środkowym z nich stała mała jasnowłosa dziewczynka uśmiechająca sie dyskretnie i trzymająca za ręce rodziców. Matka blondynka z niebieskimi oczami, bardzo podobna do Agnes, i jej ojciec brunet z ciepłym spojrzeniem brązowych oczu wpatrzonych w małą dziewczynkę. Na zdjęciu obok była sama blondynka, do połowy zakopana w piasku na plaży. Śmiała się jak szalona do obiektywu. Na następny, stała w niebieskim mundurku szczerząc się i ukazując szczerbę między górnymi dwójkami. Zarechotałem.
- No miło mi. - usłyszałem głos za sobą. Leżała wyciągnięta na kanapie, stopy trzymając wysoko na kilku poduszkach, skrzyżowane w kostkach. - No więc o co chodzi? - spytała wbijając we mnie wzrok. Dupnąłem sobie na fotelu i kowbojkami wybijając rytm jakiejś piosenki, która siedziała mi w głowie zacząłem jej wszystko wyjaśniać.
Vic.
-Że niby kurwa kim mam być?- spytałam nie dowierzając słowom, które przed chwilą padły.
-Striptizerką.- odparł spokojnie właściciel klubu, rzekomy kolega Izziego. Staliśmy na małym i niezbyt ciekawie wyglądającym zapleczu "Trobadour". Głośna muzyka była tłumiona przez czarne, obklejone jakimiś nie cenzurowanymi plakatami ściany.
-No chyba kurwa nie..- powiedziałam patrząc się w oczy właściciela. Był w wieku Izziego, może kilka lat starszy. Miał długie brązowe włosy i brązowe tęczówki "nakrapiane" miodowymi plamkami. Stałam przed nim z założonymi rękami nie wierząc w to co słyszę, mierząc się z nim wzrokiem. Wzrokowa walka kogutów.
-No to nie, nic innego raczej nie znajdziesz. Nie tylko ty jedyna szukasz pracy.- oznajmił odwracając się z zamiarem opuszczenia pomieszczenia.
- A nie mogłabym być kelnerką? - zapytałam z desperacją.
-Komplet.- nie lubiłam jak się mnie stawia pod ścianą. Chyba zauważył mój niezbyt szczęśliwy wzrok, gdy uświadomiłam sobie co dokładnie robią i przed kim striptizerki.- no dobra, zobaczę co da się zrobić.- uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.- Ale nic nie obiecuje.- dodał psując i zmniejszając moją nadzieję.
-Dzięki mimo wszystko.
-Jutro o ósmej cie tu widzę i wtedy pogadamy.- rzucił jeszcze na odchodnym Mark ( bo tak miał na imię) kiedy wychodziliśmy.- ale nie toleruje spóźnień.
Jasne panie ważny. I co kurwa jeszcze? Wyczyścić szanownemu panu buty? Na dworze już zdążyło się ściemnić. Światła neonów przecinały gęstą czerń nieba na wylot. Głośne pijackie śmiechy i rozmowy mąciły ciszę nocy.
-Jestem padnięta. Ide kurwa do domu.- poinformowałam mojego niezwykle uważnie słuchającego mnie pana Izziego.
-Yhy.- zaszczycił mnie wypowiedzią Izz.
Ten rozdział mnie tak epicko rozpierdolił. xD :D
OdpowiedzUsuńCieszę się *-* -lajk a master- XD
UsuńOh te epicko rozpierdalające gacie-miny Stevensona! XD Na ryju Duffa :D
OdpowiedzUsuńTo prawda, zabawa Stevena w wojsko majtami rozpierdala :D Genialne. XD
OdpowiedzUsuń