wiele czynników złożyło sie na fakt ze nie pisałam i na prawde trudno mi było sie przełamać i do tego wrócić tak wiec rozdział jest jaki jest nie było mnie na blogu moze z rok jak nie wiecej XD no ale cóż trudno, powoli bede próbowała go podnieść z otchłani beznadziejnosci i moze raz na jakis czas coś sie pojawi, czego nie obiecuje. Wole juz nic nie obiecywać XD
Agnes.
Wpół naga przyciskałam kołdrę do piersi. W prawej dłoni trzymałam papierosa. Wpatrzyłam się natomiast w widok, który nie powiem, był całkiem przyjemny. Wstające w Los Angeles słońce wygląda szczególnie urokliwie latem. W dole mrowie ludzi, którzy mimo wciąż wczesnej godziny już spieszą do pracy. A obok mnie na łóżku mężczyzna, którego imienia nie dane mi było zapamiętać. Przymknęłam oczy i może cicho zapłakałam, może nie. Zgasiłam o dębowy blat stolika papierosa i wolno zsunęłam się z łóżka. Zbierając z podłogi ubrania co chwilę zerkałam na łóżko. Czy przypadkiem mój wczorajszy kochanek się nie obudził. Był całkiem przystojny, stwierdziłam. Przez mgłę pamiętałam jak jego trzydniowy zarost drapał moją skórę gdy tak sunął ustami po moim ciele. Pamiętam mój chichot i to jak odrzucałam zalotnie głowę do tyłu z każdym jego słowem. Pamiętam jego chrapliwy głos jak szeptał mi bajki do ucha. Bajki o spełnionej miłości. O szczęściu. A teraz zostawiam Cię mój kochany, moją wcześniejszą obecność znacząc tylko zwietrzałym już zapachem perfum i delikatnym buziakiem w policzek. Kiedy obudzisz się moja poduszka będzie już dawno zimna.
Zniknę.
Ale nie martw się, śpij. Żadnemu jeszcze nie udało się mnie zatrzymać.
Vic.
- Załatwiłem nam koncert.- rzucił Iz. Spojrzałam na niego zadowolona i chwilę potem wróciłam do sprzątania ubrań, które zalegały na całej podłodze. Myślałam też dużo o tym wyjeździe. I bałam się. Bałam sie, że zmienię zdanie.
- Serio?- utkwił w nim niedowierzające spojrzenie zielonych oczu, Axl. Po chwili to krzątająca się po pokoju ja byłam obdarzona jego natarczywym zainteresowaniem. Pod jego natężeniem zaczęły mi się pocić dłonie.
- Ta. 30 lipca o 20:30 w... Troubadour.- Poruszyłam się niespokojnie na jego słowa. Troubadour?
Iz spojrzał na mnie przepraszająco. Machnęłam na to ręką. Jednak nie przestawałam się trząść.
- To ja może zrobię herbatę.- wymamrotałam i uciekłam do kuchni przed zaniepokojonymi spojrzeniami czwórki członków "sławetnego" Guns n' Roses. Włączyłam wodę i właśnie miałam sięgać po kubki gdy w mieszkaniu rozległ się gniewny, skrzekliwy głos.
- O nie! Tylko nie pieprzone Poison!
Zaniepokojona wróciłam do salonu. Slash zerknął skonsternowany na Izziego a Steven ( który równie tajemniczo zniknął jak i się pojawił w moim mieszkaniu, ku zdziwieniu chłopaków) nawet nie reagował patrząc tępo przed siebie i kiwając się na krześle, które poskrzypywało przy każdym jego ruchu.
- Co się stało? -spytałam zaniepokojona. Rose chodził nerwowo po pokoju stukając w panele swoimi kowbojkami. Po chwili przystanął i gniewnie zmrużył oczy.
- Mamy występować przed Poison! Przed tymi chujami! Na samo wspomnienie krzywej mordy Michaelsa mam ochotę coś rozpieprzyć!
Z obawy przed tym, że rozjuszony rudy osobnik mógłby zdemolować mi mieszkanie postanowiłam w jakikolwiek możliwy sposób go uspokoić. Położyłam dłoń na jego umięśnionym, ciepłym ramieniu.
- Axl, spokojnie. Zobaczycie wybijcie się na nich.- powiedziałam z wcale nie udawanym przekonaniem w głosie. Na koncerty coraz tłumniej przybywała młodzież z Los Angles, Gunsi byli na na prawdę dobrej drodze aby się wybić i trafić na salony. A świat potrzebował kogoś takiego jak chłopaki. Oni byli szczerzy i prawdziwi i całkiem naturalnie obrzucali błotem wszystko i wszystkich, którzy nie trafili w ich wysmakowane gusta.
- Jeżeli tak twierdzisz Vic.- mruknął już spokojniej, ogień w jego oczach powoli przygasał. A ja zawstydzona zabrałam dłoń i szybko skryłam się w kuchni.
- Napijmy się!- usłyszałam po chwili ciszy pewny głos Slasha.
Na te słowa uśmiechnęłam się pod nosem.
20.08.1985r.
Tak się składa, że środa.
Vic.
Otworzyłam małą brązową walizkę i uprzednio składając w kostkę, wkładałam do niej ubrania. Na spód buty, potem dwie pary nowych spodni, kilka koszulek, bielizna. Na samej górze sterty ułożyłam ramkę ze zdjęciem.
Potarłam chwilę szkło opuszkiem, a na głos dzwonka szybko odłożyłam ją i zasunęłam walizkę.
- Już idę!- krzyknęłam w kierunku korytarza i niedługo potem ciągnąc po ziemi bagaż zmierzałam ku niecierpliwiącemu się "gościowi". Kiedy tylko stanęłam z nim oko w oko rzucił:
- Gotowa?
- Nie wiem.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Izzy złapał mnie za dłoń, dał mi znak, że czas już na nas. Ostatni raz ogarnęłam wzrokiem moje mieszkanie, w którym spędziłam całkiem szczęśliwie aż trzy tygodnie. Po zamknięciu zamka klucze wręczyłam brunetowi i zeszliśmy razem na dół. Następnie wsiadłam do samochodu
- Jedźmy już.- mruknął pod nosem i wychylając się za fotele zaczął cofać.
W milczeniu wpatrywałam się na coraz bardziej oddalający się blok. A kiedy zniknął za horyzontem, odwróciłam wzrok.
- Zjedz coś.- powiedział Jeff, nawet na mnie nie patrząc i strzepując popiół z papierosa za otwarte samochodowe okno.
- Nie jestem głodna.
Szepnął coś pod nosem, jak dobrze mi się zdawało, pozłorzeczył, wyklął mój upór, a jednak nie zrobił nic. Byłam mu za to wdzięczna.
Izzy.
Zdjąłem nogę z gazu zajeżdżając na stację benzynową, zerknąłem z niepokojem na Vic i po chwili milczenia otworzyłem drzwiczki samochodu. Zatankowałem, zapłaciłem i wróciłem do mojej towarzyszki podróży. Siedzieliśmy w ciszy, Veronica wpatrzyła się w deskę rozdzielczą przed sobą. Jej powolny oddech przyspieszył gdy zorientowała się, że sie jej przyglądam. Uśmiechnąłem się pod nosem i mrużąc oczy od słońca, chwyciłem ją za dłoń. Odwróciła się zaskoczona. Chwilę potem, rzucając szybkie "zaraz wrócę" wysiadła i udała się w stronę toalet. Czekając na nią uderzałem palcami w kierownicę i biłem się z myślami. Miałem nadzieję, że Vic polubi moją babcię (i na odwrót) oraz zadomowi się w Lafayette- mieście, w którym spędziłem (nie narzekam) całkiem fajne dzieciństwo. A przede wszystkim liczyłem na to, że ten drań, który ją prześladuje, w końcu przestanie, że może tam jej nie znajdzie. Westchnąłem głośno, przekręcając kluczyk w stacyjce, widząc zmierzającą w stronę auta dziewczynę. Otworzyłem panel przeciwsłoneczny i ruszyłem. Wjeżdżając na autostradę pomyślałem, że długo nam jeszcze zajmie ta jazda.
Na szczęście lub niestety.
Jak kto woli.
_________________________________________________________________
krótki ale jest. chyba straciłam formę XD
wtorek, 1 marca 2016
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
Wielki, wcale nie tryumfalny, powrót.
Powróciłam.
Mam nadzieję, że jeszcze gdzieś mam resztki "fanów" moich opowiadań, którzy z chęcią przeczytają dalsze losy wykreowanych przeze mnie bohaterów.
Zarzuciłam bloga z racji tego, że to ja w tym roku byłam nieszczęsną trzecioklasistką i pisałam testy. Stąd więc brak mnie na blogu i gdziekolwiek (świadomie-powiedzmy- odcięłam się od internetu na prawie cały rok szkolny. Już postaram się być w miarę regularnie.
I zdaje sobie sprawę, że mam chuj dużo blogów do nadrobienia.
Ciao.
Mam nadzieję, że jeszcze gdzieś mam resztki "fanów" moich opowiadań, którzy z chęcią przeczytają dalsze losy wykreowanych przeze mnie bohaterów.
Zarzuciłam bloga z racji tego, że to ja w tym roku byłam nieszczęsną trzecioklasistką i pisałam testy. Stąd więc brak mnie na blogu i gdziekolwiek (świadomie-powiedzmy- odcięłam się od internetu na prawie cały rok szkolny. Już postaram się być w miarę regularnie.
I zdaje sobie sprawę, że mam chuj dużo blogów do nadrobienia.
Ciao.
niedziela, 9 listopada 2014
5.-"But I think she's tired of me ..."
Moje kochane dziecko ( czytaj blog) obchodziło w te wakacje rok istnienia! Starałam się napisać najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek powstał, więc wybaczcie za niezbyt ciekawe wydarzenia.
Enjoy.
______________________________________________________________
Dobra pomyślmy racjonalnie Angie. Gdzie ten farbowany debil może się znajdować? Wczoraj był przecież pijany jak szpadel- pewnie nadal leży w hali. Bynajmniej taką miałam nadzieje.
"Nadzieja matką głupich"- zacytowalibyście.
"Oh pieprzcie się".- odpowiedziałabym.
Wracając do tematu. Jedynym problemem byłoby go dobudzić i ewentualnie zawlec do domu.
Do dzieła moja droga!
- Panie wybaczą!- krzyknęłam do mojej rodzicielki i matki owego blond buntownika. Zanim zdążyły cokolwiek powiedzieć już byłam na parkingu i zapierdzielałam w skarpetkach do hali.
•••
- Wcale nie wyglądasz dziwnie zapieprzając w białych skarpetkach przez ulice Seattle.- mruczałam pod nosem.
- Wcale nie wyglądasz dziwnie gadając do siebie Angie- pomyślałam
Ze mną na prawdę dzieje się coś złego i jestem pewna, że to wina Michaela. Za dużo spędzam z nim czasu. Obym tylko w wynagrodzeniu za poświęcony mu czas nie dostała w spadku jego mózgu.
Wkroczyłam sobie elegancko do hali a tam pusto.
Ups.
Duff nam się zgubił.
Biedne Duffiątko jak ono sobie poradzi?!
Szczerze?
Chuj mnie to.
•••
W domu rozległ sie dźwięk telefonu.
- Ja odbiorę!- wydarłam się i poczłapałam do hałaśliwego urządzenia.
- Dzień dobry.- usłyszałam.
- Dobry.- mruknęłam i oparłam się łokciem o półkę. Kabel urządzenia owinęłam sobie wokół wskazującego palca.
- Policja stanowa z tej strony. Zatrzymany podał nam pani numer jako jedynej bliskiej.
Oh cud, że on w ogóle coś pamięta.
- Rozumiem, że chodzi o "pana" McKagana?
- Owszem- potwierdziła pani policjantka.
- Mogłabym spytać co takiego się stało?
- Pan McKagan rozkraczył się na autostradzie.
- W jakim sensie?- zapytałam zdziwiona.
- W tym złym sensie. Wymachuje swoim - tu nastąpiło nerwowe chrząknięcie- przyrodzeniem w stronę nadjeżdżających samochodów.
- Więc go stamtąd zabierzcie.- odpowiedziałam parskając śmiechem i przy okazji zrzucając jakieś pierdoły z półki.
- I tu jest problem. Odmawia konfrontacji z nami na jakiejkolwiek płaszczyźnie.
- Zaaresztujcie go. To nie takie trudne.
- Tyle, że on...
Policja nie potrafi złapać Michaela? A co on ewoluował i jest bardziej inteligentny niż wcześniej?
Inteligencja i Michael? Tego się nawet nie da połączyć.
- Grozi, że odstrzeli sobie genitalia.
- To niech sobie odstrzeliwuje.- powiedziałam i odłożyłam słuchawkę na widełki.
- Mamo jest już obiad?- krzyknęłam wychylając się zza futryny.
- Can you see me!- oddawał hołd Jimiemu Mich wydzierając się na autostradzie.
- Nie jestem jego bliską, nawet sąsiadką.- zapewniłam pospiesznie policjantkę. Ta w odpowiedzi pokiwała tylko z powątpiewaniem głową.
- Na prawdę!
- Niech pani nie mnie przekonuje, tylko swojego kolegę, żeby zlazł ze środka ulicy.
Zbulwersowana, gwałtownym ruchem otworzyłam drzwiczki radiowozu.
- Michael idioto!
- Cars hiss by my window!- odpowiedział przerzucając się na repertuar doorsów.
- You're just like crosstown traffic. So hard to get through to you. All you do is slow me down.* Schowaj swojego "skarba" kolego.
Chwilę jeszcze nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w kolumnę samochodów i feerię świateł przed oczyma, jednak po chwili wyraz jego twarzy się zmienił.
- Angie?- wyjąkał i wbił wzrok w to co właśnie trzymał w ręku.- Ups.
•••
- Co ma pan na swoje usprawiedliwienie?- zwrócił się w stronę Duffa policjant spisujący zeznania za popełnienie wykroczenia, czyli cytując "wstrzymanie ruchu w stanie Seattle".
Zapytany siedział na krześle obok mnie owinięty trzema kocami i nie udzielał odpowiedzi opierając się o mnie całym swoim dwumetrowym cielskiem, obłąkanym wzrokiem obserwując zaistniałą sytuację.
- Panie władzo, on już raczej nic nie powie. Mogę tego debila, znaczy obywatela, zabrać do domu?
- Owszem.- odparł miło, a ja zerwałam się jakby porażona prądem i dźwignęłam Micha z zamiarem wyjścia.
- Po uiszczeniu opłaty.-dokończył z uśmiechem.
A ja niczym balonik po spuszczeniu z niego powietrza, oklapłam donośnie na siedzenie.
- Opłaty?- wyjąkałam.
- Za wstrzymanie ruchu, rozebranie się w miejscu publicznym, ignorowanie funkcjonariuszy i wygrażanie bronią.
Pierdolisz pan.
Kiedy tylko opuściliśmy posterunek wyłowiłam ze swojej kieszeni pojedynczego papierosa i po podpaleniu go wyrzuciłam z dłoni zapałkę.
- Chcesz?- spytałam blondyna.
- Ten pistolet.- mruknął wyjmując z kieszeni broń.- to zabawka.
- Czy ty mi właśnie próbujesz powiedzieć, że zapłaciłam pięćset dolców za plastikowe gówno?
- No.
- Zobaczysz, że kiedyś boleśnie cie wykastruje. Następnie zabije, a te małe gówno wsadzę Ci w dupe, aż jelita wylezą ci nosem.
- Sorki.- powiedział blondyn spuszczając głowę.
Ja najchętniej spuściłabym go w muszli klozetowej.
- Wiesz, że wisisz mi podsumowując wszystkie twoje przewinienia 1450 dolców?
- No.
- Wiesz, że masz trzy dni, żeby mi to zwrócić.
- Nie.- wyjąkał.
- To teraz już wiesz.
Reszta drogi minęła nam w ciszy. Zresztą nic w tym dziwnego. Byłam zbyt wkurwiona, a on zbyt głupi żeby coś powiedzieć.
Zresztą, na dobre mu to wyszło. Dla całkowitej pewności odprowadziłam go, aż pod same drzwi.
- Tylko jedna, mała uwaga.- dodałam dla pewności. Chociaż z tym to będzie raczej ciężko.- Zarób te pieniądze w miarę uczciwie, żeby nie było później z tym kłopotów.
Do niego i tak jak do ściany.
Kiedy tylko wróciłam do domu i z ulgą rzuciłam sie na łóżko- nawet świnia nie zdjęła glanów. Uświadomiłam sobie, że cały dzisiejszy poniedziałek spędziłam na szczęście poza szkołą.
Szkoda tylko, że ten miły, wolny od szkoły dzień, został spieprzony przez tego farbowanego blondasa.
Swoją drogą ten to mi zawsze kłopotów narobi.
•••
- Angie! Angie! Wstałabyś chociaż na trzecią lekcję.
Przetarłam leniwie oczy i podniosłam się na poduszkach.
Wtorek, czas iść do szkoły.
Jęcząc opadłam na łóżko i zakryłam głowę kołdrą.
- Nie kurwa. Za Chiny mnie stąd nie wyciągniecie.- postanowiłam i zastygłam w bezruchu czekając na sen.
- Jeżeli w tej chwili nie wstaniesz i nie pójdziesz do szkoły..- odezwała się ponownie mama.- to możesz sobie jedynie pomarzyć o pysznym serniku, który zrobię na podwieczorek.
Zerwałam się natychmiast, zrzucając kołdrę na podłogę.
- Moi rodzice mają najlepsze sposoby wychowawcze.- wymruczałam jednocześnie wciągając spodnie, odrabiając pracę domową i robiąc niechlujny kok.
Jak jebany robot.
- Oczywiście w dobie rewolucji przemysłowej dynamicznie wzrosła liczba ludności. Te zjawisko wiązało się z szybkim wzrostem produkcji rolnej i technicznym postępem. Liczba...- monotonnym głosem recytował nasz nauczyciel historii. Ja oparłszy głowę na dłoni wpatrywałam się w jego mechaniczną gestykulację i starałam się nie zasnąć. Mój kolega siedzący po mojej prawej stronie ( Kris mu na imię) zaczął nawet dłubać w nosie. Grunt, że nauczyciel umie przykuć uwagę. Żartuje, nasz jest starym skurwiałym wyjadaczem.
Odklepywał swoją litanię, a później pytał. Oczywiście, że nikt nie potrafił mu odpowiedzieć. I nie ma się co dziwić.
Nagle mała papierowa kulka ze stukotem wylądowała na mojej ławce.
W klasie słychać było tylko nużący głos nauczyciela i pojedyncze tłumione ziewnięcia, więc zabrzmiało to jakby na moją ławkę została zrzucona co najmniej bomba. Rozejrzałam się nerwowo, ale nikt się tym nie zainteresował.
Rozwinęłam zwitek.
"przepraszam Cie za wczoraj. M"- pisało na niej okrągłym pismem.
"Spierdalaj. A"- odpisałam i odrzuciłam w tył temu idiocie.
Kilka sekund później ponownie rozwijałam kulkę ciekawa co tam nabazgrał nasz blondi insekt.
"Naprawdę nie chciałem"
"Skompletowałeś już 1450 dolarów?"
"Jeszcze nie"
"To spierdalaj"
Jego kolejne zapewne marne tłumaczenie bez czytania zgniotłam i rzuciłam do kosza przy drzwiach sali.
- Ale, ale...- usłyszałam jego jęczenie.
Odwróciłam się więc i zgromiłam go wzrokiem.
Natomiast na kolejnej lekcji obmyślałam sprawy naszego "powiedzmy, że jeszcze" zespołu, w którym było jedynie trzech członków, z czego jeden zawieszony do odwołania.
Tak zgadliście chodzi o Michaela.
Wracając.
Pomyślałam o rozbudowaniu naszej ekipy. Co prawda grać na basie umiałam i to bardzo dobrze, aczkolwiek wolałabym w pełni zająć się śpiewaniem.
Nie miałabym też nic w sumie do rytmicznego albo żeby ściągnąć gitarzystę wspomagającego.
Bo nawet nasz wirtuoz Karl nie poradzi sobie z graniem na dwóch instrumentach jednocześnie.
Zwyczajnie nie chce nam się pieprzyć ze zmienianiem. Są nuty na dwie gitary to gramy na dwie.
I nie kombinujemy.
No i miło by było gdzieś zagrać.
Ale gdzie?
W Seattle raczej nie ma odpowiednich barów. Kurwa tu nawet nie ma barów. Nie to co w "wielkim świecie". Takiej Filadelfii, Nowym Yorku czy nawet Los Angeles.
Kiedy minęła już i ta, jak zwykle nudna, godzina lekcyjna zaczęłam wypatrywać kogoś do zespołu.
Głównie chodziło mi o pewna grupę, jedyne osoby, które miały kiedykolwiek gitarę w rękach.
Zazwyczaj izolowali sie od reszty naszego poważnie upośledzonego społeczeństwa. Gdzie dziewczyny z namaszczeniem nuciły przeboje ABBY, a płeć męska nie mogła obyć się bez rapsów.
Stali jak zwykle w tym samym miejscu, pod zegarem na korytarzu, mierząc przetaczającą się przed nimi masę chłodnym spojrzeniem.
Ręce trzymali albo skrzyżowane na piersi albo w kieszeniach skórzanych spodni. Groźnym wyrazem twarzy starali się maskować swoje emocje, więc nieustannie mieli tę samą minę.
Gdy podeszłam do nich przerwali rozmowy i wbili we mnie swój natarczywy wzrok, zapewne by mnie onieśmielić.
Cóż, ich niedoczekanie.
- Aloha panowie.**- zaczęłam swobodnie i postanowiłam od razu bez cackania się przejść do sedna tematu.- Potrzebuje gitarzysty, a właściwie "-ów". W imieniu mojego zespołu poszukuje basisty i rytmicznego, bądź jakiegoś gitarzysty wspomagacza. Gramy w okolicach punku, aczkolwiek nie ograniczamy się tylko do tego gatunku (Angie jaki raper). Jeżeli ktoś z was jest zainteresowany...
- Grać z tobą laleczko?- zarechotali wspólnie.
- Ja panu nie przerywałam.- odparłam chłodno.- Dzisiaj o dziewiętnastej w hali obok zakładu fryzjerskiego.
- O dziewiętnastej leci bajeczka dla takich dzieciaków jak ty.- zawołał jeden z nich.
- "Gramy w okolicach punku". Chyba Abby słonko.
- Uwierz, ten dzieciaczek może ci nieźle obić jaja.- powiedziałam miło, uśmiechając się.
Po konfrontacji z tą grupą "twardzieli" w akompaniamencie śmiechów i komentarzy na temat zarówno mojego wieku, wzrostu ( ja im kurwa dam "kurdupelek")jak i koloru włosów podążyłam na język angielski. Nie omieszkałam pozdrowić ich serdecznie środkowym palcem. Uśmiechnęłam się pod nosem wyobrażając sobie miny tych debili po dzisiejszej próbie.
•••
- Słuchajcie, dzisiaj mamy gości.- krzyknęłam wchodząc do sali prób.- Więc proszę mi tu kurwa nie odstawić "wieś tańczy, wieś śpiewa".
- Gości? A co to.- zapytał Mich zatrzymując na chwilę kompletnie bezsensowne walenie w bębny.
- Czy tobie podczas stania na ulicy z gołym fiutem wywiało mózg?
Na to Karl popatrzył na niego pytająco przerywając solówkę w kulminacyjnym momencie.
Dosyć niezręczną dla dryblasa ciszę przerwały śmiechy przy wejściu.
- Dzieciaczki o tej porze grzecznie w domu siedzą.- zakrzyknął brodaty gość.
- Tak?- spytałam znudzona wiecznymi żartami z naszego wieku. Bardzo oryginalnie.- to co Ty tu robisz?
Reszta (wielce inteligentnego) towarzystwa zabuczała głośno.
Pokręciłam znudzona głową.
Podeszłam do swojego pokrowca i wyjęłam z niego mój już nieco wysłużony bas, a następnie uprzednio podpinając się do wzmacniacza zaczęłam kręcić pokrętłami i dostrajać gitarę.
Pokręciłam, pokręciłam, brzdąknęłam coś i mogliśmy zaczynać.
- Dobra.- powiedziałam w mikrofon. Starałam się cicho ale wyszło jak wyszło.- Dajesz Karl. Dajesz..glizdo.
Jako wstęp do pierwszego utworu posłużyły nam wcale nie tłumione chichoty.
Ci "metale", "rockmeni", "punkowcy", "czy chuj wie co" wyglądają jak jakieś pieprzone byki.
Hałas, który robiliśmy porównałabym nawet do jadącej lokomotywy.
Wgniatający w ziemię, rozpierdalający bębenki. Ale mimo wszystko przyjemny.
Uwielbiałam muzykę w granej przez siebie postaci. Zadziwiające ile emocji można było upchnąć w kilka taktów, zamknąć w kilka zdań i okrasić solówką.
Pierdolę już od rzeczy.
Utwór zakończyłam (jak zawsze zresztą) przeszywającym krzykiem i gwałtownym szarpnięciem strun.
Oszołomiona (tylko trochę, Angie w końcu jestem a nie jakaś cipa- czytaj McKagan) złapałam za statyw i przyzwyczajałam się do gwałtownego zmniejszenia się dawki decybeli.
W pomieszczeniu rozległy się zmieszane szepty i nieśmiałe oklaski.
Wiedziałam, że damy radę.
No może oprócz Michaela. To z mojej strony chyba już wrodzona nienawiść. Nie ważne.
Debil.
Podeszłam do swojego plecaka (chociaż patrząc na niego raczej nie można by było tego stwierdzić) ukrytego sprytnie za wzmacniaczem i wyjęłam z niego butelkę czystej.
W końcu trzeba świętować udany występ. Uśmiechnęłam sie pod nosem i pociągnęłam łyk. Po śpiewaniu (darciu ryja) zawsze chce mi się pić.
- Chcesz trochę Karl?- spytałam ale nasz drogi abstynencik tylko pokręcił głową.
- Ja chcę! Ja! - krzyknął rozochocony Duff.
- Spadaj.
Oczywiście ujrzawszy jego nieszczęśliwą minę zbitego psiaka, ulitowałam się nad nim. Nie obrażając psiaków, które są doprawdy uroczymi stworzeniami. Nie to co Michael.
Aczkolwiek nie moja wina, że butelka poleciała trochę za wysoko, blondyn dostał w łeb i spadł ze stołka.
hehehe
•••
- Powiedz Razor, znasz Pistolsów? - zapytałam bruneta. Swoją drogą jego imię brzmiało jak dla psa (szczera Angie) ale był całkiem ok. Zgłosił się jako czwarty kandydat do zajęcia stanowiska gitarzysty wspomagającego i jak dotąd miał największe szansę, gdyż najbardziej przypadł mi do gustu.
- Czy znam? Oczywiście! Anarchy in the USA! - zaskrzeczał podchmielony kolega modyfikując tekst.
Dołączył się do niego niewysoki blondyn - Mick. Swoją drogą miał interesujący głos i całkiem nieźle radził sobie z basem, nie to co ja oczywiście, aczkolwiek przydałoby się chłopaka zwerbować.
Z Karlem natomiast dyskutował jak dobrze pamiętam Kurt. Nie mam pojęcia skąd on się tu wziął, nie widziałam go na początku, ale nie przeszkadzał i siedział cicho obserwując od czasu do czasu towarzystwo zza zasłony blond włosów.
No popatrz kolejny blondyn.
A co u glizdy?
Leżała już schlana w kącie i mamrotała coś do siebie, zamaszyście gestykulując i oblewając się wódką, którą trzymała w lewej dłoni.
Podzieliliśmy się na grupki ( co śmiesznie wyglądało), jakieś pieprzone kółka różańcowe i rozmowy toczyły się w najlepsze.
Gdy nagle padło pytanie po którym zrobiło się jakby cicho i wszyscy wgapili się w szefa.
Skąd wiedzieliście, ze to ja?
- No chyba nie Michael.- I tu macie racje.
Jednak wracając do pytania, zadał je wspomniany już przeze mnie Kurt.
- Jak wy się właściwie nazywacie.
Ym, no właśnie jak my się nazywamy szefie?
- Destruction!- rzuciłam nagle i stwierdziłam, że jak na błyskawiczną decyzję nie brzmi tak źle.
- Destruction? Ciekawe.-przez "publikę" poniósł się pomruk uznania.
Lepsze to, niż wcześniejsza propozycja Michaela.
Różowe chuje.
serio.
No ale znając jego kreatywność nie dziwię się, że ma niezdrowe pomysły. Zostawmy na chwilę nabijanie się z Duffa, wrócimy do niego za kilka minut.
•••
- Ale mam cholernego kaca!- jęczał mi nad uchem McKagan. W nadzwyczajny sposób, niczym człowiek guma, skulił się na parapecie, głowę chowając w ramionach.
Kokon sobie zrobiła glizda.
-Uhm.- mruknęłam zajęta przepisywaniem pracy domowej z chemii.
Wzory i łączenia upierdliwie krążyły mi przed oczyma. Pierdolić chemię, do życia nie jest mi potrzebna.
- Łeb mi zaraz pęknie!- kontynuował blondas.
- Uhm.
- Jezu. Nigdy więcej nie piję.
- Gówno prawda.- mruknęłam przygryzając długopis i głowiąc się nad gryzmołami koleżanki ( nie, nie Michaela).
- Masz racje. Boże nie wytrzymam..
I tak w kółko. Całe dwadzieścia minut.
Ledwo co, a mój mózg zamieniłby się w płynną papkę.
Ledwo co. Jego skomlenie uciszyłam moim brulionem w twardej oprawie.
- Witam państwa.- wysyczała jadowicie nauczycielka chemii.
Suka.
- Dzieeeń Dooobryyy.- rozległo się rozlazłe niczym guma w gaciach Micha powitanie i wszyscy opadli na swoje miejsca.
Od razu zaczęliśmy odliczać czas do końca lekcji- każdemu śpieszyło się do domu.
"Ponieważ czas na chemii zawsze włóczy się niemiłosiernie" (Paulo Coelho xd)
- Mam zaszczyt poinformować was, iż za dwa tygodnie, chociaż wolałabym szybciej, macie testy z chemii. Chyba nie muszę wspominać iż ten "biedak" (wcale nie ma tu ironii w pani głosie, wcale), który nie zaliczy testu lub nie dostanie satysfakcjonującej mnie oceny na koniec, nie zdaje.
Klasę wypełnił gwałtownie gwar rozmów odbywanych poddenerwowanymi, przed-mutacyjnymi jeszcze głosami. Oparłam głowę na dłoni i zaczęłam bazgrać jakieś bazgrolce na marginesie zeszytu.
- Jezu nie zdam.
- To powtórzysz klasę.
- Nie chce zostać debilem.
- Ty już nim jesteś.
- Nie uważasz, że przesadzasz?
- Nie.- odparłam z szerokim uśmiechem.
•••
Wykończona całym dniem we wspaniałej i ukochanej przez wszystkich szkole.. pierdu pierdu tęcza i dwa jednorożce.. od razu rzuciłam się brzuchem na mój wspaniały i mięciutki materac.
- Jak dobrze.- mruknęłam usatysfakcjonowana i stwierdziłam, że moge tak leżeć do końca życia.
Ah.
Nagłe otwarcie drzwi przerwało mój błogostan.
Cholera jasna.
Ile ja bym dała by mieszkać sama.
- Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam.- rozległo się w pomieszczeniu żałosne wycie moich rodziców. A tym co opierdoliło? Czym zawiniły moje uszy, boże.
- Wstałabyś chociaż Angie, trochę szacunku.- dodała moja mama. Ze znudzoną miną zwlekłam się z łóżka i zakładając ręce na pierś stanęłam na przeciwko nich. A oto obrazek, który był najśmieszniejszą rzeczą jaką widziałam. Przede wszystkim przez wzgląd na okoliczności- a właściwie ich brak.
Moi rodzice zadowoleni zapewne z prezentu, który kupili wydając na niego ostatnie pieniądze i ze wspaniałej niespodzianki którą mi zgotowali.
Jednak kiedy ujrzeli moją minę, która niewyobrażalnego szczęścia nie wyrażała, ich zapał zmniejszył się do rozmiarów kutasa Micha. Czyli zostały go śladowe ilości.
- Nie cieszysz się?- zapytała zdziwiona matka. Jednak nie zdążyłam jej zaszczycić odpowiedzią, bo kolejny geniusz-ojciec wparował z życzeniami.
- Angie z okazji Twoich urodzin chcielibyśmy ci złożyć najlepsze życzenia.- wydeklamował i rozłożył ręce jakby chciał pobawić się w samolot. Albo mnie przytulić.
Whateva.
- Dziękuje. Owszem, one są trzeciego. Ale kwietnia. To nie dzisiaj.- odparłam złośliwie.
Ludzie, którzy dali mi życie ( co do tego mam coraz większe wątpliwości) spojrzeli na siebie zdezorientowani.
- Ups, chyba coś mi się miesiące pokićkały.- szepnął chwilę potem zawstydzony ojciec.
- No chyba Ty stary durniu!- krzyknęła matka.- Trudno. Prezent już kupiliśmy i chociaż chętnie bym go oddała, to myśl, że później na nowo będe musiała się zmierzyć z jego zakupem mnie odrzuca. Proszę Angie.
- Dziękuje.- wymamrotałam powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem.
- I buty zdejmij bo ci się stopy ukiszą.-poprosiła mama zamykając za sobą drzwi.
Po chwili usłyszałam głuche stuknięcie i niedługo potem cały dom wypełniało zwymyślanie matki.
"Ty popierdolony kapciu!"
"Pacanie niedorobiony!"
Miło jest słyszeć jak bardzo się kochają.
Zwalczając zmęczenie i chęć natychmiastowego rzucenia się na łóżko, nawet (ku rozpaczy moich stóp) nie zdejmując butów- trudno niech się kiszą, podreptałam zaciekawiona do pozostawionego przez rodzicielkę pudełka. Było ono w chuj duże. Serio.
Uchyliłam klapki kartonu, w którym był zapakowany i mało co a poszczałabym się ze szczęścia.
Jednak rodziców mam zajebistych.
Zerknęłam na mój prezent, który leżał niemrawo na dywanie, nie wykazując jakiejkolwiek chęci do integracji ze swoją nową właścicielką.
- Czas cie trochę wprowadzić.- powiedziałam i włączyłam adapter, uprzednio wybierając winyl Stonesów. Przykucnęłam na podłodze i zafascynowana patrzyłam na podarek.
Ten nagle usłyszawszy głos Micka zaczął w zabawny sposób podrygiwać na podłodze.
Ale ten skurwesyn Śmieszny!
- O Boże co to jest!- pisnął Duff wchodząc do mojego pokoju.
Oknem.
Jakby spadł to może odechciało by mu się wypraw do mnie, często o nieprzyzwoitej porze.
Wracając. Zapewne chodziło mu o mój nowy nabytek, który bez krępacji rozłożył się na środku podłogi.
- To mój wąż. Nazywa się Jagger. Wiesz, że zżera takie szczury jak ty?- pochwaliłam się, nie ukrywając nutki dumy w głosie.
- Fuj.
- Sam jesteś fuj.- odpowiedziałam i ułożyłam sobie Jaggiego na szyi, celowo podchodząc później do Michaela.
Niech się chuj męczy.
hehhehe
- Włożyłaś go do terrarium?- spytała mama kiedy przemykałam się po "rodzinnym seansie filmowym" na górę w celu natychmiastowego pójścia spać.
Ups. Bladego pojęcia nie miałam gdzie Jagger swoim tanecznym krokiem zawędrował.
- Oczywiście mamo.
Cholera.
Trzeba mieć nadzieje,że może nas wszystkich nie pozjada.
_________________________________________________________
*Crosstown traffic- Jimi Hendrix
**nie nie jestem jakąś chorą fanką Kwiatkowskiego.
***Motorhead All Gone to Hell ( dobrze wiem, że ta piosenka powstała później, ale mam do niej pewien sentyment.)
Chyba wyszłam z wprawy ;w; Tworzyłam to cholernie długo :///
Więc przez wzgląd na czas jaki temu poświęciłam, proszę czytasz-komentuj.
+Przepraszam Cie Chelle za komentarz rodem z kopiuj-wklej ale czas mi wtedy nie pozwolił na wypisywanie poematów xdd
Enjoy.
______________________________________________________________
Dobra pomyślmy racjonalnie Angie. Gdzie ten farbowany debil może się znajdować? Wczoraj był przecież pijany jak szpadel- pewnie nadal leży w hali. Bynajmniej taką miałam nadzieje.
"Nadzieja matką głupich"- zacytowalibyście.
"Oh pieprzcie się".- odpowiedziałabym.
Wracając do tematu. Jedynym problemem byłoby go dobudzić i ewentualnie zawlec do domu.
Do dzieła moja droga!
- Panie wybaczą!- krzyknęłam do mojej rodzicielki i matki owego blond buntownika. Zanim zdążyły cokolwiek powiedzieć już byłam na parkingu i zapierdzielałam w skarpetkach do hali.
•••
- Wcale nie wyglądasz dziwnie zapieprzając w białych skarpetkach przez ulice Seattle.- mruczałam pod nosem.
- Wcale nie wyglądasz dziwnie gadając do siebie Angie- pomyślałam
Ze mną na prawdę dzieje się coś złego i jestem pewna, że to wina Michaela. Za dużo spędzam z nim czasu. Obym tylko w wynagrodzeniu za poświęcony mu czas nie dostała w spadku jego mózgu.
Wkroczyłam sobie elegancko do hali a tam pusto.
Ups.
Duff nam się zgubił.
Biedne Duffiątko jak ono sobie poradzi?!
Szczerze?
Chuj mnie to.
•••
W domu rozległ sie dźwięk telefonu.
- Ja odbiorę!- wydarłam się i poczłapałam do hałaśliwego urządzenia.
- Dzień dobry.- usłyszałam.
- Dobry.- mruknęłam i oparłam się łokciem o półkę. Kabel urządzenia owinęłam sobie wokół wskazującego palca.
- Policja stanowa z tej strony. Zatrzymany podał nam pani numer jako jedynej bliskiej.
Oh cud, że on w ogóle coś pamięta.
- Rozumiem, że chodzi o "pana" McKagana?
- Owszem- potwierdziła pani policjantka.
- Mogłabym spytać co takiego się stało?
- Pan McKagan rozkraczył się na autostradzie.
- W jakim sensie?- zapytałam zdziwiona.
- W tym złym sensie. Wymachuje swoim - tu nastąpiło nerwowe chrząknięcie- przyrodzeniem w stronę nadjeżdżających samochodów.
- Więc go stamtąd zabierzcie.- odpowiedziałam parskając śmiechem i przy okazji zrzucając jakieś pierdoły z półki.
- I tu jest problem. Odmawia konfrontacji z nami na jakiejkolwiek płaszczyźnie.
- Zaaresztujcie go. To nie takie trudne.
- Tyle, że on...
Policja nie potrafi złapać Michaela? A co on ewoluował i jest bardziej inteligentny niż wcześniej?
Inteligencja i Michael? Tego się nawet nie da połączyć.
- Grozi, że odstrzeli sobie genitalia.
- To niech sobie odstrzeliwuje.- powiedziałam i odłożyłam słuchawkę na widełki.
- Mamo jest już obiad?- krzyknęłam wychylając się zza futryny.
- Can you see me!- oddawał hołd Jimiemu Mich wydzierając się na autostradzie.
- Nie jestem jego bliską, nawet sąsiadką.- zapewniłam pospiesznie policjantkę. Ta w odpowiedzi pokiwała tylko z powątpiewaniem głową.
- Na prawdę!
- Niech pani nie mnie przekonuje, tylko swojego kolegę, żeby zlazł ze środka ulicy.
Zbulwersowana, gwałtownym ruchem otworzyłam drzwiczki radiowozu.
- Michael idioto!
- Cars hiss by my window!- odpowiedział przerzucając się na repertuar doorsów.
- You're just like crosstown traffic. So hard to get through to you. All you do is slow me down.* Schowaj swojego "skarba" kolego.
Chwilę jeszcze nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w kolumnę samochodów i feerię świateł przed oczyma, jednak po chwili wyraz jego twarzy się zmienił.
- Angie?- wyjąkał i wbił wzrok w to co właśnie trzymał w ręku.- Ups.
•••
- Co ma pan na swoje usprawiedliwienie?- zwrócił się w stronę Duffa policjant spisujący zeznania za popełnienie wykroczenia, czyli cytując "wstrzymanie ruchu w stanie Seattle".
Zapytany siedział na krześle obok mnie owinięty trzema kocami i nie udzielał odpowiedzi opierając się o mnie całym swoim dwumetrowym cielskiem, obłąkanym wzrokiem obserwując zaistniałą sytuację.
- Panie władzo, on już raczej nic nie powie. Mogę tego debila, znaczy obywatela, zabrać do domu?
- Owszem.- odparł miło, a ja zerwałam się jakby porażona prądem i dźwignęłam Micha z zamiarem wyjścia.
- Po uiszczeniu opłaty.-dokończył z uśmiechem.
A ja niczym balonik po spuszczeniu z niego powietrza, oklapłam donośnie na siedzenie.
- Opłaty?- wyjąkałam.
- Za wstrzymanie ruchu, rozebranie się w miejscu publicznym, ignorowanie funkcjonariuszy i wygrażanie bronią.
Pierdolisz pan.
Kiedy tylko opuściliśmy posterunek wyłowiłam ze swojej kieszeni pojedynczego papierosa i po podpaleniu go wyrzuciłam z dłoni zapałkę.
- Chcesz?- spytałam blondyna.
- Ten pistolet.- mruknął wyjmując z kieszeni broń.- to zabawka.
- Czy ty mi właśnie próbujesz powiedzieć, że zapłaciłam pięćset dolców za plastikowe gówno?
- No.
- Zobaczysz, że kiedyś boleśnie cie wykastruje. Następnie zabije, a te małe gówno wsadzę Ci w dupe, aż jelita wylezą ci nosem.
- Sorki.- powiedział blondyn spuszczając głowę.
Ja najchętniej spuściłabym go w muszli klozetowej.
- Wiesz, że wisisz mi podsumowując wszystkie twoje przewinienia 1450 dolców?
- No.
- Wiesz, że masz trzy dni, żeby mi to zwrócić.
- Nie.- wyjąkał.
- To teraz już wiesz.
Reszta drogi minęła nam w ciszy. Zresztą nic w tym dziwnego. Byłam zbyt wkurwiona, a on zbyt głupi żeby coś powiedzieć.
Zresztą, na dobre mu to wyszło. Dla całkowitej pewności odprowadziłam go, aż pod same drzwi.
- Tylko jedna, mała uwaga.- dodałam dla pewności. Chociaż z tym to będzie raczej ciężko.- Zarób te pieniądze w miarę uczciwie, żeby nie było później z tym kłopotów.
Do niego i tak jak do ściany.
Kiedy tylko wróciłam do domu i z ulgą rzuciłam sie na łóżko- nawet świnia nie zdjęła glanów. Uświadomiłam sobie, że cały dzisiejszy poniedziałek spędziłam na szczęście poza szkołą.
Szkoda tylko, że ten miły, wolny od szkoły dzień, został spieprzony przez tego farbowanego blondasa.
Swoją drogą ten to mi zawsze kłopotów narobi.
•••
- Angie! Angie! Wstałabyś chociaż na trzecią lekcję.
Przetarłam leniwie oczy i podniosłam się na poduszkach.
Wtorek, czas iść do szkoły.
Jęcząc opadłam na łóżko i zakryłam głowę kołdrą.
- Nie kurwa. Za Chiny mnie stąd nie wyciągniecie.- postanowiłam i zastygłam w bezruchu czekając na sen.
- Jeżeli w tej chwili nie wstaniesz i nie pójdziesz do szkoły..- odezwała się ponownie mama.- to możesz sobie jedynie pomarzyć o pysznym serniku, który zrobię na podwieczorek.
Zerwałam się natychmiast, zrzucając kołdrę na podłogę.
- Moi rodzice mają najlepsze sposoby wychowawcze.- wymruczałam jednocześnie wciągając spodnie, odrabiając pracę domową i robiąc niechlujny kok.
Jak jebany robot.
- Oczywiście w dobie rewolucji przemysłowej dynamicznie wzrosła liczba ludności. Te zjawisko wiązało się z szybkim wzrostem produkcji rolnej i technicznym postępem. Liczba...- monotonnym głosem recytował nasz nauczyciel historii. Ja oparłszy głowę na dłoni wpatrywałam się w jego mechaniczną gestykulację i starałam się nie zasnąć. Mój kolega siedzący po mojej prawej stronie ( Kris mu na imię) zaczął nawet dłubać w nosie. Grunt, że nauczyciel umie przykuć uwagę. Żartuje, nasz jest starym skurwiałym wyjadaczem.
Odklepywał swoją litanię, a później pytał. Oczywiście, że nikt nie potrafił mu odpowiedzieć. I nie ma się co dziwić.
Nagle mała papierowa kulka ze stukotem wylądowała na mojej ławce.
W klasie słychać było tylko nużący głos nauczyciela i pojedyncze tłumione ziewnięcia, więc zabrzmiało to jakby na moją ławkę została zrzucona co najmniej bomba. Rozejrzałam się nerwowo, ale nikt się tym nie zainteresował.
Rozwinęłam zwitek.
"przepraszam Cie za wczoraj. M"- pisało na niej okrągłym pismem.
"Spierdalaj. A"- odpisałam i odrzuciłam w tył temu idiocie.
Kilka sekund później ponownie rozwijałam kulkę ciekawa co tam nabazgrał nasz blondi insekt.
"Naprawdę nie chciałem"
"Skompletowałeś już 1450 dolarów?"
"Jeszcze nie"
"To spierdalaj"
Jego kolejne zapewne marne tłumaczenie bez czytania zgniotłam i rzuciłam do kosza przy drzwiach sali.
- Ale, ale...- usłyszałam jego jęczenie.
Odwróciłam się więc i zgromiłam go wzrokiem.
Natomiast na kolejnej lekcji obmyślałam sprawy naszego "powiedzmy, że jeszcze" zespołu, w którym było jedynie trzech członków, z czego jeden zawieszony do odwołania.
Tak zgadliście chodzi o Michaela.
Wracając.
Pomyślałam o rozbudowaniu naszej ekipy. Co prawda grać na basie umiałam i to bardzo dobrze, aczkolwiek wolałabym w pełni zająć się śpiewaniem.
Nie miałabym też nic w sumie do rytmicznego albo żeby ściągnąć gitarzystę wspomagającego.
Bo nawet nasz wirtuoz Karl nie poradzi sobie z graniem na dwóch instrumentach jednocześnie.
Zwyczajnie nie chce nam się pieprzyć ze zmienianiem. Są nuty na dwie gitary to gramy na dwie.
I nie kombinujemy.
No i miło by było gdzieś zagrać.
Ale gdzie?
W Seattle raczej nie ma odpowiednich barów. Kurwa tu nawet nie ma barów. Nie to co w "wielkim świecie". Takiej Filadelfii, Nowym Yorku czy nawet Los Angeles.
Kiedy minęła już i ta, jak zwykle nudna, godzina lekcyjna zaczęłam wypatrywać kogoś do zespołu.
Głównie chodziło mi o pewna grupę, jedyne osoby, które miały kiedykolwiek gitarę w rękach.
Zazwyczaj izolowali sie od reszty naszego poważnie upośledzonego społeczeństwa. Gdzie dziewczyny z namaszczeniem nuciły przeboje ABBY, a płeć męska nie mogła obyć się bez rapsów.
Stali jak zwykle w tym samym miejscu, pod zegarem na korytarzu, mierząc przetaczającą się przed nimi masę chłodnym spojrzeniem.
Ręce trzymali albo skrzyżowane na piersi albo w kieszeniach skórzanych spodni. Groźnym wyrazem twarzy starali się maskować swoje emocje, więc nieustannie mieli tę samą minę.
Gdy podeszłam do nich przerwali rozmowy i wbili we mnie swój natarczywy wzrok, zapewne by mnie onieśmielić.
Cóż, ich niedoczekanie.
- Aloha panowie.**- zaczęłam swobodnie i postanowiłam od razu bez cackania się przejść do sedna tematu.- Potrzebuje gitarzysty, a właściwie "-ów". W imieniu mojego zespołu poszukuje basisty i rytmicznego, bądź jakiegoś gitarzysty wspomagacza. Gramy w okolicach punku, aczkolwiek nie ograniczamy się tylko do tego gatunku (Angie jaki raper). Jeżeli ktoś z was jest zainteresowany...
- Grać z tobą laleczko?- zarechotali wspólnie.
- Ja panu nie przerywałam.- odparłam chłodno.- Dzisiaj o dziewiętnastej w hali obok zakładu fryzjerskiego.
- O dziewiętnastej leci bajeczka dla takich dzieciaków jak ty.- zawołał jeden z nich.
- "Gramy w okolicach punku". Chyba Abby słonko.
- Uwierz, ten dzieciaczek może ci nieźle obić jaja.- powiedziałam miło, uśmiechając się.
Po konfrontacji z tą grupą "twardzieli" w akompaniamencie śmiechów i komentarzy na temat zarówno mojego wieku, wzrostu ( ja im kurwa dam "kurdupelek")jak i koloru włosów podążyłam na język angielski. Nie omieszkałam pozdrowić ich serdecznie środkowym palcem. Uśmiechnęłam się pod nosem wyobrażając sobie miny tych debili po dzisiejszej próbie.
•••
- Słuchajcie, dzisiaj mamy gości.- krzyknęłam wchodząc do sali prób.- Więc proszę mi tu kurwa nie odstawić "wieś tańczy, wieś śpiewa".
- Gości? A co to.- zapytał Mich zatrzymując na chwilę kompletnie bezsensowne walenie w bębny.
- Czy tobie podczas stania na ulicy z gołym fiutem wywiało mózg?
Na to Karl popatrzył na niego pytająco przerywając solówkę w kulminacyjnym momencie.
Dosyć niezręczną dla dryblasa ciszę przerwały śmiechy przy wejściu.
- Dzieciaczki o tej porze grzecznie w domu siedzą.- zakrzyknął brodaty gość.
- Tak?- spytałam znudzona wiecznymi żartami z naszego wieku. Bardzo oryginalnie.- to co Ty tu robisz?
Reszta (wielce inteligentnego) towarzystwa zabuczała głośno.
Pokręciłam znudzona głową.
Podeszłam do swojego pokrowca i wyjęłam z niego mój już nieco wysłużony bas, a następnie uprzednio podpinając się do wzmacniacza zaczęłam kręcić pokrętłami i dostrajać gitarę.
Pokręciłam, pokręciłam, brzdąknęłam coś i mogliśmy zaczynać.
- Dobra.- powiedziałam w mikrofon. Starałam się cicho ale wyszło jak wyszło.- Dajesz Karl. Dajesz..glizdo.
Jako wstęp do pierwszego utworu posłużyły nam wcale nie tłumione chichoty.
Ci "metale", "rockmeni", "punkowcy", "czy chuj wie co" wyglądają jak jakieś pieprzone byki.
"You must be much braver boy,
Then you ever dreamed,
Or your world will be destroyed,
By the small and mean,
You must stand, and fight them hard,
You must never run,
You must be a shining star,
Do what must be done,
Don't you ask me why and how,
You must lift the spell,
Life could be much more than this,
Unless we've gone to Hell." ***
Hałas, który robiliśmy porównałabym nawet do jadącej lokomotywy.
Wgniatający w ziemię, rozpierdalający bębenki. Ale mimo wszystko przyjemny.
Uwielbiałam muzykę w granej przez siebie postaci. Zadziwiające ile emocji można było upchnąć w kilka taktów, zamknąć w kilka zdań i okrasić solówką.
Pierdolę już od rzeczy.
Utwór zakończyłam (jak zawsze zresztą) przeszywającym krzykiem i gwałtownym szarpnięciem strun.
Oszołomiona (tylko trochę, Angie w końcu jestem a nie jakaś cipa- czytaj McKagan) złapałam za statyw i przyzwyczajałam się do gwałtownego zmniejszenia się dawki decybeli.
W pomieszczeniu rozległy się zmieszane szepty i nieśmiałe oklaski.
Wiedziałam, że damy radę.
No może oprócz Michaela. To z mojej strony chyba już wrodzona nienawiść. Nie ważne.
Debil.
Podeszłam do swojego plecaka (chociaż patrząc na niego raczej nie można by było tego stwierdzić) ukrytego sprytnie za wzmacniaczem i wyjęłam z niego butelkę czystej.
W końcu trzeba świętować udany występ. Uśmiechnęłam sie pod nosem i pociągnęłam łyk. Po śpiewaniu (darciu ryja) zawsze chce mi się pić.
- Chcesz trochę Karl?- spytałam ale nasz drogi abstynencik tylko pokręcił głową.
- Ja chcę! Ja! - krzyknął rozochocony Duff.
- Spadaj.
Oczywiście ujrzawszy jego nieszczęśliwą minę zbitego psiaka, ulitowałam się nad nim. Nie obrażając psiaków, które są doprawdy uroczymi stworzeniami. Nie to co Michael.
Aczkolwiek nie moja wina, że butelka poleciała trochę za wysoko, blondyn dostał w łeb i spadł ze stołka.
hehehe
•••
- Powiedz Razor, znasz Pistolsów? - zapytałam bruneta. Swoją drogą jego imię brzmiało jak dla psa (szczera Angie) ale był całkiem ok. Zgłosił się jako czwarty kandydat do zajęcia stanowiska gitarzysty wspomagającego i jak dotąd miał największe szansę, gdyż najbardziej przypadł mi do gustu.
- Czy znam? Oczywiście! Anarchy in the USA! - zaskrzeczał podchmielony kolega modyfikując tekst.
Dołączył się do niego niewysoki blondyn - Mick. Swoją drogą miał interesujący głos i całkiem nieźle radził sobie z basem, nie to co ja oczywiście, aczkolwiek przydałoby się chłopaka zwerbować.
Z Karlem natomiast dyskutował jak dobrze pamiętam Kurt. Nie mam pojęcia skąd on się tu wziął, nie widziałam go na początku, ale nie przeszkadzał i siedział cicho obserwując od czasu do czasu towarzystwo zza zasłony blond włosów.
No popatrz kolejny blondyn.
A co u glizdy?
Leżała już schlana w kącie i mamrotała coś do siebie, zamaszyście gestykulując i oblewając się wódką, którą trzymała w lewej dłoni.
Podzieliliśmy się na grupki ( co śmiesznie wyglądało), jakieś pieprzone kółka różańcowe i rozmowy toczyły się w najlepsze.
Gdy nagle padło pytanie po którym zrobiło się jakby cicho i wszyscy wgapili się w szefa.
Skąd wiedzieliście, ze to ja?
- No chyba nie Michael.- I tu macie racje.
Jednak wracając do pytania, zadał je wspomniany już przeze mnie Kurt.
- Jak wy się właściwie nazywacie.
Ym, no właśnie jak my się nazywamy szefie?
- Destruction!- rzuciłam nagle i stwierdziłam, że jak na błyskawiczną decyzję nie brzmi tak źle.
- Destruction? Ciekawe.-przez "publikę" poniósł się pomruk uznania.
Lepsze to, niż wcześniejsza propozycja Michaela.
Różowe chuje.
serio.
No ale znając jego kreatywność nie dziwię się, że ma niezdrowe pomysły. Zostawmy na chwilę nabijanie się z Duffa, wrócimy do niego za kilka minut.
•••
- Ale mam cholernego kaca!- jęczał mi nad uchem McKagan. W nadzwyczajny sposób, niczym człowiek guma, skulił się na parapecie, głowę chowając w ramionach.
Kokon sobie zrobiła glizda.
-Uhm.- mruknęłam zajęta przepisywaniem pracy domowej z chemii.
Wzory i łączenia upierdliwie krążyły mi przed oczyma. Pierdolić chemię, do życia nie jest mi potrzebna.
- Łeb mi zaraz pęknie!- kontynuował blondas.
- Uhm.
- Jezu. Nigdy więcej nie piję.
- Gówno prawda.- mruknęłam przygryzając długopis i głowiąc się nad gryzmołami koleżanki ( nie, nie Michaela).
- Masz racje. Boże nie wytrzymam..
I tak w kółko. Całe dwadzieścia minut.
Ledwo co, a mój mózg zamieniłby się w płynną papkę.
Ledwo co. Jego skomlenie uciszyłam moim brulionem w twardej oprawie.
- Witam państwa.- wysyczała jadowicie nauczycielka chemii.
Suka.
- Dzieeeń Dooobryyy.- rozległo się rozlazłe niczym guma w gaciach Micha powitanie i wszyscy opadli na swoje miejsca.
Od razu zaczęliśmy odliczać czas do końca lekcji- każdemu śpieszyło się do domu.
"Ponieważ czas na chemii zawsze włóczy się niemiłosiernie" (Paulo Coelho xd)
- Mam zaszczyt poinformować was, iż za dwa tygodnie, chociaż wolałabym szybciej, macie testy z chemii. Chyba nie muszę wspominać iż ten "biedak" (wcale nie ma tu ironii w pani głosie, wcale), który nie zaliczy testu lub nie dostanie satysfakcjonującej mnie oceny na koniec, nie zdaje.
Klasę wypełnił gwałtownie gwar rozmów odbywanych poddenerwowanymi, przed-mutacyjnymi jeszcze głosami. Oparłam głowę na dłoni i zaczęłam bazgrać jakieś bazgrolce na marginesie zeszytu.
- Jezu nie zdam.
- To powtórzysz klasę.
- Nie chce zostać debilem.
- Ty już nim jesteś.
- Nie uważasz, że przesadzasz?
- Nie.- odparłam z szerokim uśmiechem.
•••
Wykończona całym dniem we wspaniałej i ukochanej przez wszystkich szkole.. pierdu pierdu tęcza i dwa jednorożce.. od razu rzuciłam się brzuchem na mój wspaniały i mięciutki materac.
- Jak dobrze.- mruknęłam usatysfakcjonowana i stwierdziłam, że moge tak leżeć do końca życia.
Ah.
Nagłe otwarcie drzwi przerwało mój błogostan.
Cholera jasna.
Ile ja bym dała by mieszkać sama.
- Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam.- rozległo się w pomieszczeniu żałosne wycie moich rodziców. A tym co opierdoliło? Czym zawiniły moje uszy, boże.
- Wstałabyś chociaż Angie, trochę szacunku.- dodała moja mama. Ze znudzoną miną zwlekłam się z łóżka i zakładając ręce na pierś stanęłam na przeciwko nich. A oto obrazek, który był najśmieszniejszą rzeczą jaką widziałam. Przede wszystkim przez wzgląd na okoliczności- a właściwie ich brak.
Moi rodzice zadowoleni zapewne z prezentu, który kupili wydając na niego ostatnie pieniądze i ze wspaniałej niespodzianki którą mi zgotowali.
Jednak kiedy ujrzeli moją minę, która niewyobrażalnego szczęścia nie wyrażała, ich zapał zmniejszył się do rozmiarów kutasa Micha. Czyli zostały go śladowe ilości.
- Nie cieszysz się?- zapytała zdziwiona matka. Jednak nie zdążyłam jej zaszczycić odpowiedzią, bo kolejny geniusz-ojciec wparował z życzeniami.
- Angie z okazji Twoich urodzin chcielibyśmy ci złożyć najlepsze życzenia.- wydeklamował i rozłożył ręce jakby chciał pobawić się w samolot. Albo mnie przytulić.
Whateva.
- Dziękuje. Owszem, one są trzeciego. Ale kwietnia. To nie dzisiaj.- odparłam złośliwie.
Ludzie, którzy dali mi życie ( co do tego mam coraz większe wątpliwości) spojrzeli na siebie zdezorientowani.
- Ups, chyba coś mi się miesiące pokićkały.- szepnął chwilę potem zawstydzony ojciec.
- No chyba Ty stary durniu!- krzyknęła matka.- Trudno. Prezent już kupiliśmy i chociaż chętnie bym go oddała, to myśl, że później na nowo będe musiała się zmierzyć z jego zakupem mnie odrzuca. Proszę Angie.
- Dziękuje.- wymamrotałam powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem.
- I buty zdejmij bo ci się stopy ukiszą.-poprosiła mama zamykając za sobą drzwi.
Po chwili usłyszałam głuche stuknięcie i niedługo potem cały dom wypełniało zwymyślanie matki.
"Ty popierdolony kapciu!"
"Pacanie niedorobiony!"
Miło jest słyszeć jak bardzo się kochają.
Zwalczając zmęczenie i chęć natychmiastowego rzucenia się na łóżko, nawet (ku rozpaczy moich stóp) nie zdejmując butów- trudno niech się kiszą, podreptałam zaciekawiona do pozostawionego przez rodzicielkę pudełka. Było ono w chuj duże. Serio.
Uchyliłam klapki kartonu, w którym był zapakowany i mało co a poszczałabym się ze szczęścia.
Jednak rodziców mam zajebistych.
Zerknęłam na mój prezent, który leżał niemrawo na dywanie, nie wykazując jakiejkolwiek chęci do integracji ze swoją nową właścicielką.
- Czas cie trochę wprowadzić.- powiedziałam i włączyłam adapter, uprzednio wybierając winyl Stonesów. Przykucnęłam na podłodze i zafascynowana patrzyłam na podarek.
Ten nagle usłyszawszy głos Micka zaczął w zabawny sposób podrygiwać na podłodze.
Ale ten skurwesyn Śmieszny!
- O Boże co to jest!- pisnął Duff wchodząc do mojego pokoju.
Oknem.
Jakby spadł to może odechciało by mu się wypraw do mnie, często o nieprzyzwoitej porze.
Wracając. Zapewne chodziło mu o mój nowy nabytek, który bez krępacji rozłożył się na środku podłogi.
- To mój wąż. Nazywa się Jagger. Wiesz, że zżera takie szczury jak ty?- pochwaliłam się, nie ukrywając nutki dumy w głosie.
- Fuj.
- Sam jesteś fuj.- odpowiedziałam i ułożyłam sobie Jaggiego na szyi, celowo podchodząc później do Michaela.
Niech się chuj męczy.
hehhehe
- Włożyłaś go do terrarium?- spytała mama kiedy przemykałam się po "rodzinnym seansie filmowym" na górę w celu natychmiastowego pójścia spać.
Ups. Bladego pojęcia nie miałam gdzie Jagger swoim tanecznym krokiem zawędrował.
- Oczywiście mamo.
Cholera.
Trzeba mieć nadzieje,że może nas wszystkich nie pozjada.
_________________________________________________________
*Crosstown traffic- Jimi Hendrix
**nie nie jestem jakąś chorą fanką Kwiatkowskiego.
***Motorhead All Gone to Hell ( dobrze wiem, że ta piosenka powstała później, ale mam do niej pewien sentyment.)
Chyba wyszłam z wprawy ;w; Tworzyłam to cholernie długo :///
Więc przez wzgląd na czas jaki temu poświęciłam, proszę czytasz-komentuj.
+Przepraszam Cie Chelle za komentarz rodem z kopiuj-wklej ale czas mi wtedy nie pozwolił na wypisywanie poematów xdd
Subskrybuj:
Posty (Atom)