wtorek, 1 marca 2016

27.

wiele czynników złożyło sie na fakt ze nie pisałam i na prawde trudno mi było sie przełamać i do tego wrócić tak wiec rozdział jest jaki jest nie było mnie na blogu moze z rok jak nie wiecej XD no ale cóż trudno, powoli bede próbowała go podnieść z otchłani beznadziejnosci i moze raz na jakis czas coś sie pojawi, czego nie obiecuje. Wole juz nic nie obiecywać XD



Agnes.

Wpół naga przyciskałam kołdrę do piersi. W prawej dłoni trzymałam papierosa. Wpatrzyłam się natomiast w widok, który nie powiem, był całkiem przyjemny. Wstające w Los Angeles słońce wygląda szczególnie urokliwie latem. W dole mrowie ludzi, którzy mimo wciąż wczesnej godziny już spieszą do pracy. A obok mnie na łóżku mężczyzna, którego imienia nie dane mi było zapamiętać. Przymknęłam oczy i może cicho zapłakałam, może nie. Zgasiłam o dębowy blat stolika papierosa i wolno zsunęłam się z łóżka. Zbierając z podłogi ubrania co chwilę zerkałam na łóżko. Czy przypadkiem mój wczorajszy kochanek się nie obudził. Był całkiem przystojny, stwierdziłam. Przez mgłę pamiętałam jak jego trzydniowy zarost drapał moją skórę gdy tak sunął ustami po moim ciele. Pamiętam mój chichot i to jak odrzucałam zalotnie głowę do tyłu z każdym jego słowem. Pamiętam jego chrapliwy głos jak szeptał mi bajki do ucha. Bajki o spełnionej miłości. O szczęściu. A teraz zostawiam Cię mój kochany, moją wcześniejszą obecność znacząc tylko zwietrzałym już zapachem perfum i delikatnym buziakiem w policzek. Kiedy obudzisz się moja poduszka będzie już dawno zimna.
Zniknę.
Ale nie martw się, śpij. Żadnemu jeszcze nie udało się mnie zatrzymać.

Vic.
- Załatwiłem nam koncert.- rzucił Iz. Spojrzałam na niego zadowolona i chwilę potem wróciłam do sprzątania ubrań, które zalegały na całej podłodze. Myślałam też dużo o tym wyjeździe. I bałam się. Bałam sie, że zmienię zdanie.
- Serio?- utkwił w nim niedowierzające spojrzenie zielonych oczu, Axl. Po chwili to krzątająca się po pokoju ja byłam obdarzona jego natarczywym zainteresowaniem. Pod jego natężeniem zaczęły mi się pocić dłonie.
- Ta. 30 lipca o 20:30 w... Troubadour.- Poruszyłam się niespokojnie na jego słowa. Troubadour?
Iz spojrzał na mnie przepraszająco. Machnęłam na to ręką. Jednak nie przestawałam się trząść.
- To ja może zrobię herbatę.- wymamrotałam i uciekłam do kuchni przed zaniepokojonymi spojrzeniami czwórki członków "sławetnego"  Guns n' Roses. Włączyłam wodę i właśnie miałam sięgać po kubki gdy w mieszkaniu rozległ się gniewny, skrzekliwy głos.
- O nie! Tylko nie pieprzone Poison!
Zaniepokojona wróciłam do salonu. Slash zerknął skonsternowany na Izziego a Steven ( który równie tajemniczo zniknął jak i się pojawił w moim mieszkaniu, ku zdziwieniu chłopaków) nawet nie reagował patrząc tępo przed siebie i kiwając się na krześle, które poskrzypywało przy każdym jego ruchu.
- Co się stało? -spytałam zaniepokojona. Rose chodził nerwowo po pokoju stukając w panele swoimi kowbojkami. Po chwili przystanął i gniewnie zmrużył oczy.
- Mamy występować przed Poison! Przed tymi chujami! Na samo wspomnienie krzywej mordy Michaelsa mam ochotę coś rozpieprzyć!
Z obawy przed tym, że rozjuszony rudy osobnik mógłby zdemolować mi mieszkanie postanowiłam w jakikolwiek możliwy sposób go uspokoić. Położyłam dłoń na jego umięśnionym, ciepłym ramieniu.
- Axl, spokojnie. Zobaczycie wybijcie się na nich.- powiedziałam z wcale nie udawanym przekonaniem w głosie. Na koncerty coraz tłumniej przybywała młodzież z Los Angles, Gunsi byli na na prawdę dobrej drodze aby się wybić i trafić na salony. A świat potrzebował kogoś takiego jak chłopaki. Oni byli szczerzy i prawdziwi i całkiem naturalnie obrzucali błotem wszystko i wszystkich, którzy nie trafili w ich wysmakowane gusta.
- Jeżeli tak twierdzisz Vic.- mruknął już spokojniej, ogień w jego oczach powoli przygasał. A ja zawstydzona zabrałam dłoń i szybko skryłam się w kuchni.
- Napijmy się!- usłyszałam po chwili ciszy pewny głos Slasha.
Na te słowa uśmiechnęłam się pod nosem.


20.08.1985r.
Tak  się składa, że środa.

Vic.

Otworzyłam małą brązową walizkę i uprzednio składając w kostkę, wkładałam do niej ubrania. Na spód buty, potem dwie pary nowych spodni, kilka koszulek, bielizna. Na samej górze sterty ułożyłam ramkę ze zdjęciem.
Potarłam chwilę szkło opuszkiem, a na głos dzwonka szybko odłożyłam ją i zasunęłam walizkę.
- Już idę!- krzyknęłam w kierunku korytarza i niedługo potem ciągnąc po ziemi bagaż zmierzałam ku niecierpliwiącemu się "gościowi". Kiedy tylko stanęłam z nim oko w oko rzucił:
- Gotowa?
- Nie wiem.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Izzy złapał mnie za dłoń, dał mi znak, że czas już na nas. Ostatni raz ogarnęłam wzrokiem moje mieszkanie, w którym spędziłam całkiem szczęśliwie aż trzy tygodnie. Po zamknięciu zamka klucze wręczyłam brunetowi i zeszliśmy razem na dół. Następnie wsiadłam do samochodu 
- Jedźmy już.- mruknął pod nosem i wychylając się za fotele zaczął cofać.
W milczeniu wpatrywałam się na coraz bardziej oddalający się blok. A kiedy zniknął za horyzontem, odwróciłam wzrok.

- Zjedz coś.- powiedział Jeff, nawet na mnie nie patrząc i strzepując popiół z papierosa za otwarte samochodowe okno.
- Nie jestem głodna.
Szepnął coś pod nosem, jak dobrze mi się zdawało, pozłorzeczył, wyklął mój upór, a jednak nie zrobił nic. Byłam mu za to wdzięczna.

Izzy. 

Zdjąłem nogę z gazu zajeżdżając na stację benzynową, zerknąłem z niepokojem na Vic i po chwili milczenia otworzyłem drzwiczki samochodu. Zatankowałem, zapłaciłem i wróciłem do mojej towarzyszki podróży. Siedzieliśmy w ciszy, Veronica wpatrzyła się w deskę rozdzielczą przed sobą. Jej powolny oddech przyspieszył gdy zorientowała się, że sie jej przyglądam. Uśmiechnąłem się pod nosem i mrużąc oczy od słońca, chwyciłem ją za dłoń. Odwróciła się zaskoczona. Chwilę potem, rzucając szybkie "zaraz wrócę" wysiadła i udała się w stronę toalet. Czekając na nią uderzałem palcami w kierownicę i biłem się z myślami. Miałem nadzieję, że Vic polubi moją babcię (i na odwrót) oraz zadomowi się w Lafayette- mieście, w którym spędziłem (nie narzekam) całkiem fajne dzieciństwo. A przede wszystkim liczyłem na to, że ten drań, który ją prześladuje, w końcu przestanie, że może tam jej nie znajdzie. Westchnąłem głośno, przekręcając kluczyk w stacyjce, widząc zmierzającą w stronę auta dziewczynę. Otworzyłem panel przeciwsłoneczny i ruszyłem. Wjeżdżając na autostradę pomyślałem, że długo nam jeszcze zajmie ta jazda.
Na szczęście lub niestety.
Jak kto woli.

_________________________________________________________________

krótki ale jest. chyba straciłam formę XD


3 komentarze:

  1. Jaka utrata formy, co ty gadasz?! Jak zawsze jest cud, miód, malina!
    Mega się cieszę, że wróciłaś i będę zła jeśli znowu znikniesz na tak długi okres. Pisz, pisz, bo idzie Ci to naprawdę super.
    O dziwo pamiętałam co wydarzyło się we wcześniejszych rozdziałach, haha.
    I nutka strachu oraz dreszczyk spowodowany zagrożeniem życia naszej bohaterki wciąż pozostaje!
    Czekam na kolejny :)
    /wierna czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  2. O, Popcorn jednak wrócił. XD
    Jedzie z Izzy'm, uhu <3
    A tak Ag to co? Może ona właśnie zdradziła Slasha...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem beznadziejną "autorką" i już nie mam tyle chęci do zaglądania na bloga (co zreszta widać. Aczkolwiek bardzo sie ucieszyłam (szczerzyłam sie jak głupia do komputera, to be honest) jak zobaczyłam Twoje komentarze. Bardzo Ci dziekuje :3

      Usuń

Jak już tu jesteś i przeczytałeś całe moje wypociny to napisz coś ya know. Gunsi za hejty nie gryzą..No może Slash..trochę...bardzo. Uważaj bo cie kurwa zje.