wtorek, 31 grudnia 2013

HAPPY FUCKIN' NEW YEAR.

A JA TAKA ŚWINIA I NIC :c
Angina mnie zmogła. Pustki na blogu. Może jak przekonam mamę, żeby nie iść w czwartek i piątek do szkoły to mnie usłucha i coś wam napiszę. 
A tak to SZCZĘŚLIWEGO ♥
____________________________________________

UŚMIECH PANOWIE DO JASNEJ CHOLERY ZA COŚ WAM PŁACĄ XD
GUNSOWEGO I SZCZĘŚLIWEGO ♥

poniedziałek, 16 grudnia 2013

20.

 A tu 20. bo widzę, że wątpliwości co do życia Duffa istnieją. Mówiłam już, że lubie mieszać?
Muzyka i cytat. 
________________________________________________________________________________

Agnes.
  Nie mogłam się wysłowić. Nie mogłam tego powiedzieć... W moim przełyku utworzyła się granica. Moich myśli i rzeczywistości na którą nie chciałam wypowiadać żadnych słów. Ale w końcu, jak jasny komunikat, z bezładu i wnętrzności moich myśli powstał pulsujący wściekłą czerwienią napis. 
On nie żyje.
- Vic on..- spróbowałam ale znowu nie mogłam tego z siebie wyrzucić. Znów na darmo. Bałam się. Czego? Tego, że słowa będą prawdą, której mimo wszystko nie dopuszczałam do siebie. Tego, że słowa staną się rzeczywistością. I stałam tak na korytarzu obserwowana przez Slasha, którego wzrok uparcie wbijał mi się w plecy. Przez Vic i wyglądającego za jej pleców Izzy'ego. A u mnie w środku robiło się coraz ciemniej i zimniej. Dlaczego? Nie wiem.
  Wiem tylko, że strach jak obślizgła macka obejmował moje serce.

Vic.
  Staliśmy tak w milczeniu. Czas grał nam na nosie, raz przyśpieszając do przodu, a raz wlekąc się niemiłosiernie. Popatrzyłam na Agnes, która stała przede mną w rozsypce, zamglony wzrok utkwiwszy w podłodze. Slash plecami opierał się o ścianę i ze spuszczoną głową popalał papierosa. Właściwie byłam zdziwiona że jeszcze nikt nie przyszedł i go nie wypierdolił. Odwróciłam głowę w stronę Izzy'ego. Na jego twarzy jak zawsze nie odmalowywały się emocje. Patrzył mi w oczy i wyglądał jakby chciał mi coś powiedzieć.
  Nagle, powoli otworzyły się drzwi na blok. Wyszedł z nich lekarz w białym kitlu. Wyrywałam się, ominęłam Ag i już miałam coś powiedzieć, jednak spojrzałam na niego. Unikając mojego wzroku, zrezygnowany pokręcił głową i równie wolno, ze spuszczoną głową udał sie w przeciwnym kierunku.
O kurwa.
Czułam tylko jak ktoś mnie przytula. Potwierdziły się moje najgorsze obawy.

Więc możemy dostać tylko jedną szansę, czy możemy ją przyjąć?
I dostajemy tylko jedno życie, którego nie możemy wymienić
Czy potrafimy wykorzystać to co mamy, nie zamieniając tego?
Wiek niewinności przemija jak dawny sen

Axl.
  Panna była dobra- stwierdziłem. Zdecydowanie poczułem się lepiej i nawet odprężyłem. Wyciągnąłem się i kiedy zauważyłem, że dziewczyna stoi przede mną chytrze się uśmiechając, puściłem jej oczko i schyliłem aby zapiąć rozporek. Ona sama poprawiła obcisłą bluzkę, a właściwie kawałek materiału, który ledwo zakrywał jej cycki i narzuciła czarną marynarkę.
  Wychodząc jeszcze z ciemnej uliczki wręczyła mi do ręki mały karteluszek. I poszła sobie kręcąc tyłkiem i chwiejąc na za dużych szpilkach.
Katie Moore
Firma Prawnicza
przeczytałem i rzuciłem tylko okiem na numer.
873-76..
Uśmiechnąłem się pod nosem. Axl nie chciał przyjść do luksusów, to luksusy przyszły do Axla. Pogwizdując opuściłem alejkę.

Steven.
- Jak się nazywasz chłopcze?- spytał mnie miły pan, kontrolując ruch na drodze ale też co chwila odwracając się w moją stronę. Co mnie niepokoiło.
- Steven.- odparłem jednak, uśmiechając się. Odwzajemnił uśmiech i odpowiedział.
- Andrea. Lubie małych chłopców.
No dobra, zrobiło się trochę dziwnie. Zachichotałem nerwowo. On jak gdyby nic położył dłoń na moim kolanie i zerknął w moją stronę.
- Zgłodniałem. A ty Stev? Poszukam jakiegoś motelu.
Chyba..wiedziałem do czego zmierza.
Kurde.
- Wiesz co Andrea? Zobaczyłem właśnie moją koleżankę, która mi się podoba.. i no wiesz...- chociaż raczej nie sądziłem czy wie (sądząc po jego zainteresowaniach)
- Nie wydurniaj sie. Jesteśmy na całkowicie pustej drodze.
Taki dobry plan. Jakim cudem się nie udało?
- O tam idzie, to znaczy siedzi pod drzewem.
Zaśmiał się i nie kontynuując dalej rozmowy, przyspieszył.
Dobra muszę przyznać. Zestresowałem sie.

 _____________________________________________________________________________
Krótko wiem C:
AHAHAHHA DUFF XD
wybaczcie lubie zabijać 8)
Już bardzo niedługo następny. Mam już swój plan C:

1. Począteczek- "Anarchy for the U.K."

I mamy 1 rozdział ;3. No tak zamiast się uczyć do sprawdzianów Weronika zapierdziela na komputerku. Cała ja. ALE JEST JUŻ PONAD 2000 WEJŚĆ. DZIĘKUJE WAM ♥
+Kłamczuszek ze mnie XD
____________________________________________________________________________________
Wydałam  z siebie ostatni. płaczliwy krzyk i zakończyliśmy piosenkę. Odłożyłam swoją gitarę na stojak. Odchrząknęłam i chwyciłam po stojącą na niedużym 100 watowym wzmacniaczu butelkę wody. Upiłam niewielki łyk.
- Dobrze ci poszło Angie.- poklepał mnie po plecach Klaus, przez co zakrztusiłam się napojem i zaczęłam przeraźliwie kaszleć.
- Kurwa! Nie widzisz, że piję?!- wydarłam się na niego, a on gwałtownie się cofnął. Nie dziwię mu się. Jakbym nie znała tak dobrze swojego głosu, to sama bym się przestraszyła.
- Przepraszam, przepraszam.- wymamrotał tylko i odszedł do reszty.
  Zawsze odkąd pamiętam byłam nerwowa i wybuchowa. Moim hobby jest wszczynanie kłótni i doprowadzanie ludzi do szaleństwa. Jak to Michael kiedyś powiedział : "Zachowujesz się, jakbyś całe życie miała okres." Pamiętam także czasy, kiedy byłam mała i ruda. Nie były to miłe wspomnienia. Było minęło. Nie warto rozpamiętywać.
- Michaelu McKaganie! Idziesz czy nie?!- wrzasnęłam zniecierpliwiona, postukując glanem w posadzkę garażu, który służył nam za salę prób.
- Chwilę.- odkrzyknął nawet nie zaszczycając mojej zacnej osoby spojrzeniem i wrócił do rozmowy z pozostałymi członkami zespołu.
- No kurwa rzesz, co za debil..- zaklęłam pod nosem.
- Wiesz..- usłyszałam nagle.- ja na prawdę nie chciałem. - odwracam głowę w stronę głosu. Ja kurwa za chwilę zwariuję to ten debil Klaus.
- Spierdalaj.- mówię z zaciętą miną i krzyżując ręce na piersiach, odwracam się w drugą stronę i zaczynam obserwować ścianę.
- Wiesz, myślałem..- ciągnie niezrażony.- że może dałabyś się...
- Nie kurwa! Nie!- chwytam za gitarę, butelkę wody i wybiegam z garażu krzycząc jeszcze.
- Duff, cioto! Idziemy!
Spokojnie An...

-O co ci chodzi dziewczyno? - zadaje pytanie ledwo za mną nadążając.
- O nic.- odpowiadam rzucając wypalonego peta na chodnik.

- Powiesz w końcu?- pyta ponownie chcąc dowiedzieć się zapewne, dlaczego tak nagle wyszłam każąc mu zabrać jego bas. Zakładam nogi na stół nic sobie nie robiąc z tego, że Matka niedawno prała leżący na nim biały obrus i rzucam w jego stronę zgarniętą ze stołu gazetą.
- Szukaj jakiegoś nowego zespołu.
- Dlaczego? Przecież oni są nieźli.
- Są czy nie są. Wkurwia mnie jak wszyscy pytają się o randkę.
- Jeżeli tylko to będziesz brała pod uwagę, to nigdzie nie zagrzejemy na dłużej miejsca.
- Ale Mich zrozum..- tłumaczyłam.- to jest na prawdę wkurzające.
- Ja to bym nie pogardził. - stwierdził.
- Wiem, wiem tobie tylko takie rzeczy w głowie.- mówię wznosząc oczy do góry.- Stary zboczeniec.
- Jaki stary? Wypraszam sobie.
- Starszy ode mnie.
- Rok, to wcale nie jest taka duża różnica.
- Ale niedługo skończysz dziewiętnastkę  i wtedy będziesz starszy aż o dwa lata!
- Jeszcze prawie pół roku. - wyolbrzymił Michael. Ma to po mnie.
- Jakie pół roku? Cztery miesiące co najwyżej!
- O matko ty to masz problemy. Są ważniejsze rzeczy.- rzuca wstając i kierując się od razu w stronę lodówki. Otwiera ją i tak jakby..jego głowa całkowicie znika w jej wnętrzu.- Cholera Angie, nie ma piwa.
- Michael. To nie bar.- bulwersuję się.
- A mógłby być.- wyciąga głowę  z lodówki i opierając się ramieniem o jej drzwiczki mówi rozmarzonym tonem.- I twoja mama jako kelnerka. I ja bym ją...
- Łapy precz od mojej matki.- śmieję się.- I zamknij lodówkę, bo przez takich ignorantów jak ty mamy globalne ocieplenie.
- Nie gadaj, że cie to obchodzi.- pyta zaskoczony wywalając oczy, jak prostytutka cycki ze stanika.
- A ciebie nie obchodzą słodkie pandy?- mówię ironicznie i robię słodkie oczęta.
- Nie. Nie ma piwa.
- No tak..Walić pandy idziemy na piwo.

- To wyjaśnisz mi w końcu o co ci chodziło? Wiesz jestem facetem i nie ogarniam.
Zaczyna ponownie Michael opierając się o ścianę jakiegoś opuszczonego budynku, do którego przyleźliśmy. Na którym kiedyś nabazgrał sprejem "Policja to dupki."- doprawdy odważnie kochany..
- Mówiłam ci już. Klaus mi się narzuca. Ile mam jeszcze mówić? - podniosłam głos. Michael wiedział, który nerw poruszyć.
- Spokojnie An. Za dużo kawy...
- Zamknij sie.
Wcale nie piłam kawy. No dobra. Ale jedna filiżanka dziennie to nie powód by mi to wypominać. Niech zajmie się swoim  życiem a nie włazi mi do mojego w tych krzywych kowbojkach. Platfus jebany.
I zarzucając moje długie włosy na twarz odwracam się w drugą stronę.
- Angie..Nie pierdol, że się obraziłaś.
- Może.- mruczę cicho.
- Hmm a może on zwyczajnie się zakochał?- pyta klękając przede mną, uprzednio odsuwając kupę gruzu.
Patrze na niego, jakby coś poważnie nadwyrężyło jego mózg.
- Ten debil?- akcentuje każde słowo. Właściwie to tylko te dwa.
- Tak.. debile też czasem mają uczucia.
- Jeżeli mówisz w tym momencie o sobie, to się nie zgodzę.
- Teraz to ja się obrażam.- informuje i rusza do drugiego kąta pomieszczenia, gdzie siada krzyżując na piersi ręce i co raz rzucając w moją stronę obrażone spojrzenie.
  Stwierdzam iż z tym głupkiem fajnie się milczy. Nie jest to taka niezręczna cisza jak zwykle bywa. Czuć było porozumienie między nami mimo, że nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Teraz mogę pokazać wszystkim środkowy palec ( co często robie, nie powiem ) i krzyknąć : "I co kutasy przyjaźń damsko męska istnieje!"  Z Michem znamy się właściwie odkąd pamiętam. I odkąd pamiętam zawsze mnie wkurzał.
  W głowie, jak to często bywa w tych dennych serialach przed oczami zaczęły mi się przewijać obrazy z naszego, wspólnego dzieciństwa. Mała Angie tłukąca go łopatką po głowie. Tak takie wspomnienia mi się podobają. Angie w szkole i docinki na temat "jej" włosów. Taak..te już mniej.. Jednak on zawsze za mną stawał i razem dawaliśmy wpierdol..Piękne czasy.Mimo wszystko na dzieciństwo nie mam się co skarżyć. Kochający rodzice, którzy dbali aby niczego mi nie brakowało.
Uśmiecham się do siebie.
- Wyglądasz głupio.
- Nawzajem.- mówie.
- O czym myślałaś? - siada obok mnie i bierze mnie za rękę.
- Spróbuj zgadnąć. -próbuje wyrwać moją dłoń z jego uścisku.
 - Faceci?
- Nie.
- No to nie wiem.
- Czy ty na prawdę uważasz, że nie ma ciekawych tematów do rozmyślań niż płeć brzydsza?
- A o czym innym myślą dziewczyny w twoim wieku?
- Nie jestem "inne".
- No tak..- po chwili milczenia rzuca mi wyzwanie.-A o czym myślę ja szerloku?
Nie zastanawiając się długo mówie- Pewnie o jakiś babach. Ale nie martw się, w końcu jakąś znajdziesz. Mogę sie założyć, że będzie cycata i na pewno blondynka.
- Dlaczego?
- Bo żadna mądra na ciebie nie poleci.- uśmiechnęłam się mściwie.

- Anaaastazjoo. Moja ukochana..gdzie jesteś..?- darł się Duff na całego ryja. Spłoszył przez to małego szczura, z którym zaczynałam się zapoznawać.
- Tutaj..
- Co tak cicho? - wpadł na dach, na którym siedziałam.
- Bo nie chce spłoszyć Franka.
- Kto to Franek? - Spytał zaskoczony rozglądając się.
- On..- pokazałam na uciekającego z piskiem, szarego szczura.
- Nazwałaś szczura Franek?
- Tak bo co. Chcesz się bić?- poderwałam się na nogi zataczając się przy tym.
- Nieee... -I zaczął śpiewać Pistolsów skacząc przy tym jakby dostał drgawek.
   I'm antichrist, I'm anarchist
Don't know what I want
But I know how to get it
I wanna destroy the passerby 
...
Anarchy for the U.K.
It's coming sometime and maybe
I give a wrong time, stop a traffic line
Your future dream is a shopping scheme
Oczywiste,  że dołączyłam się do niego. Mój głos niósł się ponad drzewami wypłaszając ptaki z gniazd. Duff, który miał delikatniejszy głos nadrabiał swoimi wygłupami. Nagle straciłam oparcie pod nogami.
- Kurwa.- krzyknęłam chichocząc.
I grzmotnęłam o ziemie.
- Ej. Angie, żyjesz?- spytał przerażony Duff wyglądając zza krawędzi budynku. 
Jestem chamska wiem, ale postanowiłam mu zrobić żart. Leżałam cicho nie odzywając się i wstrzymując oddech. Długo nie musiałam czekać. Zaraz usłyszałam nerwowy stuk jego butów o beton. 
- Angie..Angie...!- dopadł do mnie i zaczął mnie szamotać. Ledwie, uwierzcie mi, ledwie powstrzymywałam się od śmiechu.
- Boże co ja mam teraz zrobić.- jego głos wspinał sie na coraz wyższe tony i brzmiał teraz jak jakaś niewinna dziewica.- Może polecę po pomoc...- zastanawiał sie na głos..- ale nie bo zeżrą ją niedźwiedzie. Po chwili usłyszałam jak biegnie w przeciwną stronę. 
- O KURWA. W ŻYCIU SIĘ TAK NIE BAWIŁAM.- zaśmiałam się. 
Nadąsany wrócił na miejsce i dał mi kuksańca. O! Niech sobie nie pozwala. Porządnie mu oddałam. Stęknął tylko i zwinął z bólu.
- Też cie kocham.- powiedziałam chwiejnie udając się w stronę domu.
Matko, ojcze, kacu  nadchodzę.
________________________________________________________________________
Nic się nie dzieje wiem 8)

czwartek, 12 grudnia 2013

19.


           Beznadzieja. Brak dobrych pomysłów.
____________________________________________________________________________________

Vic.
  Jakbyście się czuli, jakby na waszych drżących rękach, w słabym świetle żarówki lśniła krew człowieka, którego najprawdopodobniej zabiliście?
  Jakbyście się czuli, jakby zamglony wzrok tej osoby utknął właśnie w was? A ona rozrzucona jak marionetka na podłodze próbowała wydobyć z siebie głos, poruszyć się.
  Ja czułam satysfakcję..
...i strach.
  Popatrzyłam na swoje dłonie, jak nie na swoje. Uśmiechnęłam się do siebie. I nierozważnie rozsmarowując po swoim ciele krew, ubrałam się. I powoli wyszłam. Słysząc za sobą brzęk rozbijającego się szkła ze stolika, o który najprawdopodobniej zahaczyła moja noga. 
  Cała moja droga trwała jak spowolniona. Jakby los chciał abym świętowała te chwilę i zapamiętała ją do końca. I tak niewątpliwie będzie.
  01.08.1985r. godzina...coś około 23. Dzień, w którym chyba zabiłam własnego szefa.
  
Dziwne jest to uczucie. Ta świadomość. To wszytko. I ci ludzie, którzy odwracają ode mnie szybko wzrok. Ah, tak..krew. 
Przyspieszam.
                                                                         _____
Tak łatwo jest zrodzić życie.
I tak łatwo jest je zakończyć.
                                                                         _____

Axl.
  A to kurwa zjebany gnom. Tak po prostu sobie przeszedł. Tak PO PROSTU. Poszedłbym  teraz chętnie na jakąś sunie odstresować się, ale ręce tak mi się trzęsą i jestem tak wkurwiony, że chujem nie trafię. 
  Zatrzymuję się i chwilę miotam z myślami. Chętnie poszedłbym na wódkę do baru, albo na coś, na co mnie stać. Ale na coś.  W końcu wybieram drogę trochę dłuższą, ale...do domu. Czyżby?
- Kociaku..- słysze za sobą ponętny głos, zapewne atrakcyjnej, ale co najważniejsze chętnej kobiety. Odwracam się do niej i w ciszy podążam za nią.

Steven.
 Idę sobie właśnie elegansio krawężniczkiem. Śpiewając coś pod nosem i paląc papierosa. Jakiś ktoś coś do mnie krzyczy. Odwracam się i pięknie go pozdrawiam. Słonka nie ma. Trochę smutno się zrobiło. 
 Wędruje tak jeszcze trochę, aż nagle podjeżdża do mnie jakiś samochód. Nie namyślając się wiele wsiadam do niego. 
No bo co mi może zrobić starszy miły pan.

 Izzy.
Nie było jej w domu.
Ale czego niby mogłem się spodziewać? Jak nie było jej w Troubadour..tak, łudzę się jeszcze..to gdzie mogłaby być? U Agnes na pewno jej nie było, gdyż ta wraz ze Slashem siedzieli w szpitalu. Na próżno przeszukiwać też bary czy kluby, tych w Los Angeles były miliony.
 Żeby się chociaż trochę odstresować potrzebowałem Brownstona. Żeby go znaleźć musiałem przekopać się przez tony rzeczy zaścielających podłogę. Jednak chęć była na tyle silna, że chcąc nie chcąc wziąłem się do roboty. 
 Nie lubiłem, żeby nie powiedzieć- nienawidziłem jak Steven sadził łapy do towaru. Zawsze odkładał go na inne miejsce. Jeżeli w ogóle coś zostało... Nałóg to nałóg. Silniejszy nawet od obrzydzenia przed niewątpliwie niezbyt czystymi częściami garderoby moich kumpli. Wyprostowałem sie i ponownie obrzuciłem podłogę wzrokiem drapiąc się po głowie.
- Jak to nie ma? - zastanawiałem się. - Przecież jeszcze niedawno... hm... W nagłym przypływie olśnienia jak wariat rzuciłem się w stronę..chyba zachodu, gdzie w większości, ułożone w wielki stos leżą rzeczy Stevena.
Równie gwałtownie przerzucałem ubrania jak myśli gnały mi po głowie.
-No kurwa mać.- zgrabnie podsumowałem poszukiwania  zrezygnowany usiadłem na podłodze i zacząłem liczyć grzyby pokrywające sufit.
- Cześć..?- usłyszałem za sobą. I zastygłem utkwiwszy wzrok w górze. Powoli, nie dowierzając odwróciłem głowę.
  Vic stała niepewnie przy drzwiach. Przenosząc ciężar ciała z jednej na drugą nogę i nerwowo przygryzając wargę. Miała lekko podartą koszulkę, rozbitą wargę i łuk brwiowy. Miała też kilka siniaków na żebrach, które były widoczne między strzępami koszulki. Wbijała we mnie przestraszony wzrok, uśmiechając się. Tak.. uśmiechając. To było trochę dziwne. Ale żyła. Szybko poniosłem się i podszedłem do niej. Przytuliła mnie mocno.
- Jesteś.
- Jestem.- odpowiedziała.
                                                        
- W pierwszej chwili chyba nie myślałam. Ja..ja po prostu.. Potem przyszedł strach. Kiedy popatrzyłam w jego oczy. One nadal były żywe.. i.. o Boże...- załamał jej się głos i schowała głowę w dłoniach. Chwilę później jak gdyby nic zapytała
- A co z Duffem?
- Nie wiem. Slash i Agnes są w szpitalu ale możemy pojechać do nich.
- Dobra, to jedziemy. Tylko sie trochę...rozumiesz.- wskazała zawstydzona na swoją twarz.
- Masz rację, nie powinni cie zobaczyć w takim stanie.

Slash.
- Kurwa.- mruknąłem na widok lekarzy i szybko podbiegłem do drzwi. Były prawie przezroczyste, więc korzystając z okazji zajrzałem do środka.
  Blady jak ściana Duff leżał wśród rozrzuconej pościeli. Wokół niego krążyły prowadzone podniesionym głosem rozmowy lekarzy i poddenerwowany personel.
- Ustawiam na sto.
- 250.
- Migotanie przedsionków..
- Tracimy go!
Czuję mocny uścisk Agnes na moim ręku.

Vic.
  Zajechaliśmy do szpitala. Po zaparkowaniu Izzy rzucił w moją stronę kluczyki, które schowałam do kieszeni i biegiem ruszyliśmy do szpitala. Uważając aby się nie poślizgnąć na wypolerowanej wykładzinie, udaliśmy się do recepcji.
- Dobry wieczór. Dzisiaj został przywieziony Michael McKagan...Taki wysoki blondyn. Nie wie pani gdzie może być?- wyrzuciłam z siebie jednym tchem, po czym gwałtownie zassałam powietrze.
- Został bodajże przewieziony na salę operacyjną.- odpowiedziała znudzonym głosem.- Państwo są z rodziny? - zapytała kiedy od razu skierowaliśmy się w stronę schodów. To znaczy Izzy kierował, on chyba lepiej się na tym znał niż ja. Założe się, że nie pierwszy raz odwiedza to niezwykle urocze miejsce.
- Tak tak..- odkrzyknęłam na odchodnym.
- Ale prosze zaczekać..- dobiegł nas jeszcze jej oburzony pisk.

  Kiedy wleźliśmy na górę, udaliśmy się jeszcze na prawo. Przed drzwiami na blok stała przerażona Agnes, trzymająca kurczowo Slasha. Słysząc echo kroków, bezbłędnie odwróciła się w naszą stronę. Od razu puściła ramię Saula i podbiegłszy do mnie wtuliła się mocno.
  Poczułam jej łzy na ramieniu i drżący głos.
- Vic...On..

 It's getting dark too dark to see
Feels like I'm knockin' on heaven's door
and it wouldn't
be fuckin' luck if you could get out of life alive
__________________________
Nie bijcie :c
Krótko wiem..