czwartek, 23 stycznia 2014

2.-"They made you a moron..."

JEJUŚ JAK MI SŁODZICIE ♥ KOCHAM WAS NORMALNIE :* 2 JEST DEDYKOWANA WŁAŚNIE DLA KOCHANYCH CZYTELNIKÓW ♥ :3
Ferie o: 
To wszystko jest tak pojebane, ze nie chce mi się wierzyć, że mam aż tak zryty mózg ;-;
___________________________________________________________


- Kurwa rzesz w dupe jebaną mać. - Tak nasza droga Anastasia powitała dzień. Czyli jak zwykle. Zwlekła się z łóżka i leniwie, przecierając oczy poczłapała do łazienki. Szybko zrzuciła szorty i koszulkę na zimną posadzkę i wskoczyła do wanny. Ciepła woda w miarę uspokoiła jej nieokiełznane ranne pomysły. Owinięta ręcznikiem stanęła przed głównym przedmiotem w pomieszczeniu.  Spojrzała w lustro i jebło ją po oczach ułożenie jej niebieskich włosów. Ułożenie? To był totalny chaos. Nie zastanawiając się wiele gdyż nie była jeszcze zbyt przytomna wsadziła głowę pod strumień zimnej wody. 
- Kurwa. - krzyknęła głośno przerażona swoją głupotą swoim nie panowaniem nad pewnymi odruchami i zachowaniami. Opatulona ręczniczkiem ostrożnie wyjrzała zza białych drzwi i już bardziej kontaktująca wybrała się na spotkanie ze światem. Radosna od tych rozmyślań i nowych niecnych planów mknęła boso niczym gazela po świeżo wypastowanych panelach aż poślizgnęła się i wypieprzyła. Nabijając przy tym eleganckiego guza, który niedługo będzie zbliżony kolorem do jej włosów. Gdy emocje opadły, przekleństwa ulotniły się wraz z wiatrem przez otwarte okno Angie ubrała się(wspierając się wyliczanką pt."wpadła bomba do chałupy, rozjebała Niemcom dupy") , nastał czas śniadania i zapierdalania do szkoły w trybie "kurwa now". 

- Angie. Ojciec się przez ciebie spóźni do pracy.- poinformowała mnie matka smażąc jajecznicę z bekonem. Zapach roznosił się po całej kuchni i myślałam, że za chwilę porzygam się z głodu. 
- Trudno. Wcale nie musi mnie podwozić.- oj grabisz sobie, grabisz.
- Słucham? - odwróciła się w moją stronę zakładając ręce na piersi z łopatką w dłoni. Wyglądała jak pieprzony Tutenchamon.
- Trudno.-powtórzyłam odwracając się tyłem do niej, mało co nie nabijając sobie guza kantem otwartej szafki.- Kurwa.
- Coś mówiłaś?- mama próbuje przekrzyczeć świszczący czajnik.
- Nie nic.- odkrzykuje wyjmując z szafki puszkę z herbatą i opakowanie cheerios. Następnie wrzucam to wszystko do kubka i zalewam gorącą wodą. 
  Herbata z cheerios. Taa..Jestem zbyt leniwa by zrobić i jedno i drugie. Trzeba jednak przyznać, że pomysłowe. Nobel się należy jak nic.
Mieszałam widelcem w kubku słuchając ze znudzeniem codziennej, porannej tyrady matki. Że jestem nieodpowiedzialna, niepunktualna, niegrzeczna, nie umiem się zachować i nie uczę się...Trudno.

- Do jasnej cholery. Ozzy, ona mnie w ogóle nie słucha.- wymamrotała histerycznie
Tak, Ozzy. Dla moich rodziców zwykłe imiona są zbyt pospolite.
- Joan. Daj jej spokój. Za chwile spóźni się do szkoły.- wydeklamował opuszczając czytaną gazetę- "Seattle News" i puszczając do mnie oczko.
- Na za dużo jej pozwalasz.- wymamrotała Joan, już przytulana przez mojego tate. Bleeh. Jeszcze chwila a dojdzie do stosunku na stole kuchennym na którym prawie co dzień jadam śniadanie...

Nasunęłam jeszcze przy wyjściu czarne aviatorki na nos. No i prosze- Angie Mafiozo. Zrobiłam jakiś głupi ruch rękami do lustra, jak w tych głupich serialach. Miętosząc w palcach klucz przeskoczyłam przez furtkę. Było już późno a mi jak zwykle się nie śpieszyło. Jednak kolejnego spóźnienia rodzice mi nie odpuszczą. "Pożyczyłam" więc rower sąsiadów, który co tu dużo mówić był dla mnie za mały. I tak elegancko podjechałam pod szkołę.

- Angie. Mi amore. - mruknął gdzieś obok John.
- Spierdalaj.- odpowiedziałam z uśmiechem. Rzuciłam torbę pod ławkę, na którym wyeksponowałam swoje nogi obute w glany. Moje glany były...(Specjalnie dla Ciebie Michelle Rose c:) 
- Łamiesz mi serce.
- Trudno.
Rozmowy w klasie przerwało nagłe pojawienie się nauczyciela. Spojrzałam na krzesło obok i właśnie sobie przypomniałam, że miałam wpaść po Michaela. Ups. Zawsze po każdej popijawie...
- Proszę Pani. To nie obora. - odezwał się do mnie mgr profesor Pieprz. Pieprzył pieczeń, swoją żonę i nauczycielkę angielskiego. 
- Doprawdy? A wydawało mi się, czy na prawdę słyszałam chrumkanie? - odpowiedziałam spokojnie.
- To nie było śmieszne.- odburknął nauczyciel uciszając klasę. 
- To wcale nie miało takie być.
- Chyba dawno nie byłaś u dyrektora?
- A no tak jakoś się złożyło. Wie pan weekend i te sprawy. - powiedziałam zbierając rzeczy do torby i zarzucając ją sobie na ramię. 
- I zdejmij te okulary. Nie jesteś jakąś gwiazdą.- wycedził Pieprz. 
- A skąd Pan to wie. - Jestem gwiazdą w piciu bez rannego kaca. Mocna głowa... Otworzyłam drzwi. - O Michael! Pogadamy na przerwie właśnie ide do dyrektora. 
On tylko skrzywił się na dźwięk moich słów.

- Dlaczego Łysy jest Łysy?- spytałam dyrektora. Spojrzał na mnie beznamiętnie, poprawiając sobie ześlizgujące się z nosa okulary. - Bo nie ma włosów.- dokończyłam tarzając się ze śmiechu. Angie ty kawalarzu. 
- Przepraszam- powiedział zdegustowany.- ale chyba zaczęła się przerwa.
- No okej..Już lece. Ale powiem panu jedno. Ma pan słabe poczucie humoru.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi i wśród tłumu nastolatków zaczęłam szukać Michaela. Dojrzałam go jak siedział na parapecie, na przeciwko sali, w której mieliśmy biologie.
- Wyglądasz jak wypłosz.- skomplementowałam go.
Rzeczywiście. Włosy sterczały we wszystkie strony, zmęczone spojrzenie taksowało wolno otoczenie. Wory pod oczami sygnalizowały nieprzespaną noc. A głowa oparta z bólem o ściane mówiła o niewyobrażalnej wielkości kacu.
- Się dziwisz się? - wymamrotał. 
- Z czasem się uodpornisz.- klepnęłam go pocieszająco w ramię. 
- Mam nadzieję. 
Rozległ sie dźwięk dzwonka, wwiercając się bezlitośnie w uszy. Duff schował głowe w dłoniach. 
- Chodź na angielski. 

- Co chciał nam przekazać J. W. Goethe w Cierpieniach Młodego Wertera? 
- Nieszczęśliwa miłość. - wymamrotałam. 
- Dobrze Angie. Rozwiniesz to troche?
- Nie ma co.- powiedziałam już trochę pewniej.- Debil się zakochał i na końcu strzelił sobie w łeb. Nieszczęśliwa miłość jest do dupy. 
- Noo.- jęczy Mich.- zakochał się i co.. i gówno.
- Michael szanuję to, że się w końcu odezwałeś ale wyrażaj się. 
- Nie ma sprawy psze Pani. - odpowiada puszczając do niej oko. Na to nauczycielka grozi mu żartobliwie palcem. 
- Pomijając fakt, że była zamężna.
- Zjebał.- uzupełnia Duff.
- Michael!
- Spokojnie, spokojnie psze pani. - uśmiecha się leniwie i rozkłada swoje "całe ale nie do końca" dwa metry na krześle. Jego giry prawie sięgają tablicy. 
- Dziękuje Angie. Dziękuje...Michael.
- Duff złotko.- znowu puszczając zalotnie oko.
- Zostanę przy Michaelu. A więc jak już wcześniej mówiliśmy Werter...
Oparłam głowę na rękach i wsłuchiwałam się w nudną lekcje. 

Pamiętam jak kiedyś na angielskim w podstawówce omawialiśmy kopciuszka. Ja niestety (a może na szczęście?) nie znałam tej bajki. Moi rodzice zamiast czytać mi bajki, puszczali mi Janis, Hendrixa, Beatelsów lub Stonesów. Szalałam wtedy i skakałam po pokoju a kiedy się zmęczyłam zwyczajnie padałam na łóżko i zasypiałam. Takie metody wychowawcze mieli rodzice. Nie potrafie ocenić, czy były złe czy dobre. Wiem, ze to zostało we mnie do dziś. Czasami było mi smutno jak większość dziewczynek, zbitych w kupę dyskutowało na pewne tematy, o których nie miałam pojęcia. 
Teraz już mi tego nie żal. Jestem wdzięczna rodzicom.

"Pewnemu bogatemu człowiekowi zachorowała umiłowana żona; czując zbliżającą się śmierć, przywołała ukochaną córkę jedynaczkę i rzekła do niej..." Tu wszystkie dziewczynki zaczynały ryczeć nie pomijając Duffa. On uwielbiał takie bajki zawsze płakał przy nich jak matka czytała mu je na dobranoc. Bruce nie umie dochowywać tajemnic. Kontynuując... 
"A królewicz wziął Kopciuszka na konia i odjechał" Tylko ja zaczęłam się z tego śmiać. Publicznie ogłosiłam, że Kopciuszek to ciota i wtedy po raz pierwszy odwiedziłam dyrektora i zostałam oficjalnie znienawidzona przez wszystkie dziewczyny w klasie.

- Angie. To że się już dziś zgłaszałaś, nie znaczy, że możesz przespać całą lekcje.- powiedziała na nauczycielka stojąc nad moją ławką i bacznie mnie obserwując.
- Sorki. Ciężka noc.- Zaczęłam się pakować, zauważając, że klasa jest już pusta.- Do widzenia. 

Reszta lekcji minęła niezmiennie albo na spaniu albo na wtrącaniu się nauczycielowi i obalaniu wszystkiego co mówił. Wyprana z wszystkiego czekałam na Duffa przed szkołą. Jak zawsze się spóźniał próbując umówić się chociaż z jedną laską. Jak zawsze wracał poległy. Jak zawsze z drobnym uszczerbkiem na zdrowiu. 
- Co ci tym razem wybiła/pobiła/urwała, niepotrzebne skreślić. - rozpoczęłam rozmowę. 
- Oblała mi spodnie wodą. Bo tylko tam mi sięgała. Coś jak ty.
- Wyglądasz jakbyś się poszczał. I Jeszcze jedno słowo na temat mojej wielkości a wyrwę ci to coś co wisi ci między nogami i ironicznie zostało nazwane narządem męskim.- ruszam do przodu. Co tu dużo mówić urażona Angie=brak rozmowy i jakiegokolwiek porozumienia. 
- Angie no...Przepraszam.- usłyszałam jak ciągnie te swoje wielkie giry po ziemi i zobaczyłam go po chwili idącego obok i dzierżącego w rękach rowerek, który był długości jego nogi a wielkości mózgu. 
- Przepraszasz mnie tylko dlatego, że sam nie dasz rady zawlec się na próbę. I od razu odpowiadam ci, że nie, nie ma mowy.
- Angie...Kochana moja najukochańsza. Prooooosze.
- Wypierdalaj. I daj mi papierosa.
Po chwili wyciąga paczkę, klęka na jedno kolano i drżącymi rękami wyciąga ją przed siebie.
- Angie. Czy ty...
- Wal się. - przerywam wyciągając kilka papierosów i chowając je do kieszeni mojej skórzanej kurtki. Jednego odpalam i ruszam przed siebie majestatycznie wydmuchując dym.
- Jesteś niemożliwa wiesz?
Uśmiecham się do siebie. 
- Pomyśle. Ale ty będziesz tachał wszystkie skrzynki z wódą. 
- Dziękuuuuje. - krzyczy rzucając z głośnym hukiem rowerek na ziemie i oplątując mnie swoimi łapskami.
- Postaw. Mnie. Na. Ziemi. 
- Nawet nie mam zamiaru.
- Kutas.

- Klaus. Czy ty w ogóle słyszysz co ty grasz? Czy ty do cholery jesteś przytomny?- warknęłam urywając w pół "God save the Queen".
- No dobrze gram.
- Zapierdalasz do przodu jakby ktoś ci dynamit wsadził do dupy. Ja rozumiem, że chcesz dać kopa ale bez przesady. Zaczynamy jeszcze raz. - Mówię podnosząc ze wzmacniacza kostkę i klepiąc po plecach Karla. Jeden z najlepszych gitarzystów. No może oprócz mnie. Ten uśmiecha się tylko pod nosem i zaczyna grać.
Ab - A
A - D - C# - D - A
Ab - A
Przerywam.
- Klaus do jasnej cholery! Nawet Duff gra od ciebie lepiej.
- Ejj.- jęknął wyżej wymieniony. 
- Co się dzieje? Zawsze ci wychodziło. -kontynuowałam niezrażona.
- To umów się ze mną.- odpowiada nachylając się nad perkusją. 
- Wypierdalaj?- widząc brak reakcji z jego strony powtarzam. - Wypierdalaj...No raz dwa.
- Czy ty mnie wyrzucasz z zespołu? - spytał zaskoczony.
- A czy wyrażam się niejasno? Raz dwa. - pokazałam mu dłonią wyjście z garażu. Wściekły wziął w garść pałeczki i wyszedł. 
- Dobra, to robimy tak.- wyjaśniłam zdziwionym obserwatorom. - Ja albo Duff idziemy na bębny, rytmiczna się nie zmienia a ty Karl musisz sobie radzić sam. Zaczynamy.
- One..Two. One two three four...

- Zróbmy coś głupiego.- mówię do Michaela. Wychodzimy właśnie po próbie. Trafiłam za gary, a że jestem wokalistką i mnie nosi, trudno mi było tam usiedzieć. 
- Urodziliśmy się. To było wystarczająco głupie.
- Twoje narodziny były głupie. - powiedziałam wystawiając do niego język.
- Co? A zobaczysz kiedyś cie gdzieś wywiozę i zostawię. 
Zaśmiałam się głupkowato. Czekaj czekaj..wywiozę?
- Duff pakuj "żywność i napoje", jedziemy nad "jezioro" (chodzi mi tu o Ocean Spokojny, Angie ma taką skłonność do albo przesadzania albo ujmowania czemuś przyp.aut.). 
Spojrzał na mnie zaskoczony, ale po chwili na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech. 
-Kiedyś byłem tam z rodzicami i rodzeństwem. Bruce założył mi wtedy majtki na głowę i..
- Koniec pierdzielenia leć po to co potrzebne. Za pół godziny widzimy się na dole.
Wpadłam do domu jak wiatr i od razu pobiegłam na górę wyjąć (czytaj wypierdzielić na ziemię ) książki z torby i zapakowałam małe zapasy, które miałam w nocnej szafce. Czyli czipsy trochę Hershey'sów no i oczywiście cięższy arsenał. Zapakowałam to wszystko i rzuciłam się na poszukiwania mojego stroju kąpielowego nie sądziłam, że będzie mi potrzebny. Co prawda był wrzesień, i mimo wszystko było dosyć ciepło jak na rozpoczynającą się jesień. Zbiegałam już na dół, kiedy zatrzymały mnie głosy rodziców.
- Gdzie ty idziesz Angie? -spytała matka zakładając ręce na piersi i opierając się o futrynę. Zza niej wyjrzał mój tata.
- Idę na spacer z Duffem.- odpowiedziałam spokojnie.
- Gdzie?
- Joan spokojnie ma już siedemnaście lat. Nic złego raczej nie zrobi.
- Nie jest jeszcze pełnoletnia. 
- Nie znaczy to że jest kompletną kretynką. - Tak..dzięki tato.
- Eh. No dobra. Ale ostatni raz.- mówi matka i odchodzi zrezygnowana.- Nie wytrzymam..dom wariatów.

Plaża wyglądała pięknie. Zachodzące słońce barwiło ją różnymi ciepłymi kolorami. Fale szumiały cicho, piasek przesypywał się między palcami. Bzdety - pierdety. Od razu rzuciliśmy się w stronę wody popychając się i wywracając na piaszczystej plaży. Nic innego się nie liczyło tylko pierwszemu trafić do wody. Czysta rywalizacja. Oczywiście, ze byłam pierwsza. Duff zaplątał się w swoich kończynach i poległ. Zostałam nagrodzona orzeźwiającą wodą, która wspaniale mnie ochłodziła. Po chwili obok wskoczył i Mich. 
- Co tak długo? - spytałam uśmiechając się z tryumfem.
- Koleżanka mnie zatrzymała. Chciała się umówić.
- Tak jasne. Gdzie tak nagle zniknęła? Chciałabym ją poznać.
- Kopciuszku!- zawołał Duff w stronę pustej plaży. Taak kochał się w niej jak był mały, bo miała fajną dupę na rysunku. Ponurkowałam jeszcze trochę, ale w końcu zrobiłam się głodna. Postanowiłam przeszukać nasze bagaże w poszukiwaniu czegoś jadalnego a nie tylko "pijalnego".
- Duff!- wydarłam się do niego, gdyż ten dopiero gramolił się z wody.- wziąłeś coś do jedzenia?
- Chodzi ci o wódkę?- odkrzyknął.
- Debil..Czyli nie. 
No cóż Angie nie zostało ci nic innego jak najeść się czekoladą i czipsami. Serio? Jakoś mi nie smutno.


                   Don't be told what you want
                   Don't be told what you need
                   There's no future no future
                       No future for you 



Kiedy opróżniliśmy już wszystko. Duff zdążył już nawet raz swój żołądek, postanowiłam, że będziemy się zbierać. 
- Ostatni raz się wykąpie. Dobrze? - zrobił błagalną minkę i nawet nie czekając na jakąkolwiek moją odpowiedź popędził w stronę szumiącego oceanu. 
Chlup. I nie ma Michaela. 
*Pięć sekund później...*
- Ej..Duff..? 
*Dziesięć sekund później*
- Michael ty popieprzony idioto. Jeżeli to są żarty to ci..kutasa wyrwe!
*Piętnaście sekund później*
- Do jasnej cholery!- I pobiegłam w stronę wody. 
Nagle za sobą usłyszałam śmiech.
- Michaelu, Andrewie (czy jak się to tam odmienia .-.) McKaganie oświadczam ci, że nie masz już swoich genitaliów.- krzyknęłam i z furią rzuciłam się na niego.

____________________________________
Długiego życia Steve ♥  

czwartek, 9 stycznia 2014

22.

Kurcze. Jutro trzeba popoprawiać oceny. Nie chce mi się.
Tylko mi? Wątpie 8)
Stwierdziłam, że czas dać tempo temu opowiadaniu. 3..2..1..Start? XD
___________________________________________________________

Izzy.
- Cześć Brachu! Jak tam? 
- Slash. On nie jest jeszcze przytomny.- oznajmiłem podchmielonemu koledze, który nie mógł utrzymać równowagi i opierał się dla pewności o ścianę. A tu nagle poleciał znany tekst. 
- Ej..Gdzie jest moja wódka? I gdzie ja do jasnej cholery jestem? - powiedział Duff słabym głosem i z trudem podnosząc się na łokciach. 
- Duff mordo! W szpitalu.- krzyknął Slash czkając nieco. 
- Aha...Dobrze wiedzieć.- zmarszczył brwi zastanawiając się nad czymś.- Idziemy na wódkę? 
- Jesteś w szpitalu.- powtórzyłem jeszcze raz. No tak.. do tego jego pustego łba nic nie trafiało. 
- Wiem Slash mi już mówił. Hm..To znaczy, że tak? - pokręciłem głową i skierowałem Kudłatego w stronę drzwi. Posłusznie poczłapał w tamtym kierunku. 
Wyszliśmy od tego nieokiełznanego alkoholika. Oczywiście Slash- dobry przyjaciel zostawił mu prezent. Butelkę wódki, którą nie mam pojęcia skąd wziął i nie mam pojęcia kiedy zaczął. A tak..zasada Michaela- Lecz się tym, czym się strułeś. Przejechałem otwartą dłonią po twarzy.
 Na korytarzu siedziały dwie zagubione istoty. Vic i Agnes.
- Chodź. Zawiozę cie do domu. - wyszeptałem tej pierwszej do ucha ale ona tylko pokręciła przecząco głową. I trwała na tym samym miejscu. Nie mrugnęła nawet gdy oparłem głowę o jej nogi usadzając się w miarę wygodnie na podłodze. 
  No mój  tyłku. Czas przygotować się na długą i niekoniecznie wygodną noc na podłodze.

 Duff.
*tak zwane kilka pieprzonych minut wcześniej*
  Gdzie ja jestem?
  Jakaś nadnaturalna przestrzeń, w której przebywam płynęła spokojnie obok mnie. Przebywam? Nie...Tu nie jestem typowo materialną osobą. Raczej zwojem myśli. Ale..wszystko pamiętam jak przez zasłonę lepkiej mgły, która starannie opieczętowała wszystkie wspomnienia. Dryfowałem sobie w tym morzu nieświadomości. Innym świecie. Tamtym świecie? A skąd ja mam to kurwa wiedzieć? Zrobiło mi się jakoś tak dziwnie. Wolałbym wrócić.
   Bo strasznie swędział mnie tyłek a ja nie mogłem się podrapać.

Vic.
  Głowa coraz opadała mi na pierś a ja za każdym razem podnosiłam ją i wmawiałam sobie, że nie jestem senna. Siedziałam przed tymi głupimi drzwiami, za którymi leżał podłączony do kabelków Duff. I nie wiedziałam co mam o tym wszystkim myśleć. O tym burdelu w życiu. Co mam myśleć o sobie.
  Izzy zasnął już na moich kolanach zamykając swoje ciemne oczy za kratami rzęs i pochrapywał cicho. Jego czarne włosy były pokołtunione i rozczochrane. A pachniał..papierosami i miętówkami. Uśmiechnęłam się pod nosem. Izzy...
 Czas opanować ten emocjonalny rozpierdol i chaos w sercu. Wreszcie.- powiedział jakiś głosik cicho z tyłu mojej głowy.
  Nareszcie jestem wolna a co za tym idzie moge robić co mi się żywnie podoba i ponosić za to konsekwencje. I najwyższy czas to uczcić. Po pierwsze...Przecież nie będę wiecznie przesiadywać w tej ledwo trzymającej się stodole. Tak mam tu na myśli zacny Hell House. Oni też chcą trochę prywatności w...no chyba wiadomo. 
Czyli zanotujmy.
• nowe mieszkanie.
Wiadomo bliżej Sunset będzie taniej..Jednak nie mam ochoty być sąsiadką Gunsów. Nawet daleką.  
  Druga nie mniej ważna sprawa. Czas zrobić coś z sobą. Zmienić coś może..ale przede wszystkim zadbać o siebie. Skończyć z alkoholem i...używkami innego rodzaju. I znaleźć jakąś DOBRĄ pracę. Z dala od tego całego zgiełku klubów nocnych. I będzie dobrze. Tak! Veronico uwierz w to. Bo tylko to trzyma cie przy życiu. 
 •częściej się uśmiechać.
  A co z uczuciami?
Wolałabym jak zwykle schować to głęboko w sobie i czekać aż wszystko się rozwiąże i będzie co ma być. A jednak... 
 A jednak do jasnej cholery siedzę w szpitalu i jest mi tak strasznie źle. I boję się o tego idiotę. A z drugiej strony? 
 A z drugiej strony stoi taki Axl, który również nie jest mi obojętny. I Izzy. Dlaczego to jest takie trudne?

Kristen.
  Co za sukinsyn! Tak mnie potraktować? Tą, która mimo młodego wieku już tkwiła przy garach i wygrała casting do roli kury domowej z wyboru? Tą, która była na każde jego zawołanie? A Kristi wchodzi do domu po zaledwie czterogodzinnych zakupach i co widzi? Swojego męża posuwającego jakąś "panią do towarzystwa" w łóżku. Naszym. Wspólnym. Małżeńskim!
  Ze złości dociskam gazu stopą obutą w eleganckie, czerwone szpilki. Nie panuję już zbytnio nad tym co robię. Otwieram okno i ściągam tą niewygodną marynarkę. Rozpuszczam swoje włosy upięte wcześniej w schludny kok. Odpinam także trzy guziki i podwijam z zaciętą miną rękawy białej, wizytowej bluzki. A popatrzeć, że jeszcze niedawno byłam taka zadowolona z nowej pracy. Oh... Magazyn Rolling Stone zechciał mnie w swoich zastępach. Powinnam się cieszyć. Normalnie skakać z radości. Spokojnie Kris..1..2..3..
- Gdzie są do cholery moje fajki?! 
  Jedną ręką trzymając kierownicę i jako tako stabilizując swoją jazdę, schylam się po paczkę moich ulubionych papierosów- cienkich mentolowych.
- Gdzie ty jesteś?- mruczałam do siebie macając podłoże samochodu wyłożone czarnym dywanikiem.
- Jest!- krzyknęłam tryumfalnie, czując w palcach prostokątny przedmiot w cienkiej foli. Podnoszę głowę.
- Kurwa!
I zaczynam gwałtownie hamować. 

  Otwieram drzwiczki, które od razu wypadają i omijając je wychodzę z auta, a raczej tego co z niego zostało. Kręci mi się w głowie od gwałtownego ciosu *poduszek powietrznych. 
  Kieruję swoje chybotliwe kroki w stronę "czegoś" rozłożonego plackiem na drodze wjazdowej do Los Angeles. Zatrzymuję się tuż przed nim i przeszywam nienawistnym spojrzeniem.
- Czy ty.- pytam wskazując na niego palcem- jesteś w pełni sprawny umysłowo?
  "Coś" patrzy na mnie ciekawie swoimi błękitnymi oczami. Swoją drogą bardzo ładnymi. Halo?! Ziemia do Kris. Po co tu przyszłaś? No właśnie.
- Ty..ty..ty widzisz co ty zrobiłeś? Moje nowe, nowiuśkie auto nadaje się na złom. I to wszystko twoja wina! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?- pytam tupiąc zrozpaczona nie doczekawszy się odpowiedzi i widząc, że ten nic nie robi sobie z mojej tyrady rozglądając się ciekawie wokół. 
- No tak. Słońce całkowicie wypaliło ci mózg jak leżałeś na tej drodze. - odchodzę kilka kroków dalej, zrzucam szpilki stawiając je równo obok i siadam na nagrzanym asfalcie. Chowam głowę w rękach.
- Zajebiście. Po prostu zajebiście. Mąż mnie zdradził z jakąś szpetną laską. Rozumiem jeszcze, gdyby byłą ładna- ale nie! I rozpieprzono moje nowe auto. Pachnące jeszcze salonem. Cholera z tym. A ten sukinsyn pewnie jeszcze posuwa ten..ten regał. Jasna cholera. Wszystko się wali. 
- Steven jestem.- słyszę nagle.
I wybucham niekontrolowanym płaczem.

Axl.
  Z niechęcią odkładam kawałek papieru. Kurde, Axl człowieku! Zdecyduj się w końcu na kim ci zależy. O kogo chcesz walczyć. O jakąś dziwkę, co prawda z wyższych sfer ale jednak... Czy o Vic?  Ale oczywiście. Nie mam szans. Ona woli nawet pana McKagana niż mnie. Ze Stradlinem się dogadała. A ja? Może za mało się staram, może zwyczajnie nie wiem czego chcę. W sumie.. Chciałbym kiedyś usiąść sobie z żoną i patrzeć jak bawią się moje dzieci. Zaraz. Axl. Co ty pieprzysz?
  Sex, drugs & Rock 'n' Roll!
  A może jednak?

_________________________________
*nie wiem, czy wtedy były takie cuda a jestem za leniwa by kogoś spytać, czy nawet sprawdzić w necie. Trzymajcie kciuki za mnie jutro xD 
Mam nadzieję, że rozdziałem nie zawiodłam i nie zaniżyłam (już i tak niskiego) poziomu bloga.

czwartek, 2 stycznia 2014

21.

Jutro muszę jednak iść :c Ale dzisiaj nie byłam i oto owoc tego dnia XD Pozdrawiam Rocky, która jednak wolałaby jakby Duff nie żył. Sorki Siostro XD
____________________________________________________________________________
Vic.
  Ale jak to? Tak po prostu odszedł? Jebany egoista. Mimo wszystko zrobiło mi sie jakoś tak źle. W sercu zagnieździła się nieprzyjemna, gorzka emocja. Nie potrafiłam jej określić, przeszkadzała mi. Uwierała w codzienność. Ostrożnie usiadłam na krzesełku i schowałam twarz w drżących dłoniach. Byłam zła. Zabrano go nam.A może to on naumyślnie odszedł od nas? Nie wiem.
  Chciałabym, aby moje myśli były puste. Puste. Puste...

Izzy.
  Byłem zaskoczony. Tak to chyba właściwe słowo określające ten wielki..pierdolnik, który rozgrywał mi się przed oczami. Jeden z moich przyjaciół właśnie stygł na szpitalnym łóżku. Obróciłem się w prawo w stronę siedzącej Vic. Chowała głowę w dłoniach i strasznie się trzęsła. Powoli do niej podszedłem i kucnąłem chwytając ją za ręce. Spojrzała na mnie smutno. Poczułem  jakieś dziwne ukłucie w sercu. Kurwa tylko nie zawał. Ale nie. Po chwili uświadomiłem sobie, że to nie jest żadna choroba. To cholerne uczucie, które każdego dnia wyganiam ze swojego serca. Vic to tylko przyjaciółka- i tak pozostanie Izzy. Nie jesteś nikogo wart, jesteś tylko jebanym ćpunem, który i tak prędzej czy później (ale pewnie prędzej) tutaj skończy.
  Wszyscy widzą we mnie tylko przyjaciela lub przygodę na jedną noc. Po co to psuć?

Slash.
  Wypalałem już drugiego fajka, gdy z sali obok wybiegła ponętna pielęgniarka i trzęsąc i tym i owym podążyła drogą, którą wcześniej udał sie lekarz. Usłyszałem tylko jak woła.
- Doktorze! Nastąpiło wznowienie pracy serca.
Zakrztusiłem się dymem.

Biegiem lekarz dopadł do drzwi. Za nim truchtała pielęgniarka. Trampkiem zgasiłem papierosa na szpitalnym linoleum, którego kolor przypominał rzygi i przylepiłem się do szyby obserwując jak ratują Duffa.

Vic.
  Wstałam nagle i podpierając się o ścianę podążyłam w kierunku Slasha. Za sobą słyszałam jak Ag wzdycha z ulgą, jak Izzy idzie za mną.
- Oni..wznowienie pracy serca.- wymamrotał przyciśnięty do szyby Slash.
  Kręcący się nad Michaelem lekarze nie wyglądali pocieszająco, jednak czerwona dioda skacząca co raz na ekranie do góry napełniała mnie ulgą. Rozpłakałam się widząc napływające na jego policzki kolory. Poczułam jak Izzy obejmuje mnie ramieniem i po chwili moczyłam już jego czarny tiszert.

Steven.
  Co u mnie?
  Jechaliśmy z dość dużą prędkością. Umożliwiającą natychmiastowe wylądowanie na drzewie, bądź w rowie. Położyłem dłonie na kolanach i patrzyłem się przed siebie. Przełknąłem ślinę.
Szczerze? Nigdy nie znajdowałem sie w sytuacji bez wyjścia. Ta niewątpliwie do takich należała. Nerwowo chrząknąłem i postanowiłem, że czas się pożegnać.
- O Boże!- krzyknąłem nagle- jeleń!
  Andrea zwolnił gwałtownie rozglądając się wokół a ja korzystając z okazji otworzyłem drzwiczki, zawahałem się chwilkę i ulotniłem w stylu bohaterów. Wiecie co? Beton jest cholernie twardy. Nie polecam. Myślę sobie śmiejąc się i masując obolały tyłek na środku drogi wjazdowej do LA.

Axl.
  Ściskając kurczowo w dłoniach wizytówkę od Katie- mój bilet do wielkiego świata (wiecie lubie ruchać bogate tyłki) powoli wkroczyłem do domu. Z początku zmieszałem sie panującą tam ciszą ale po chwili znalazłem w swoim rudym łbie jej źródło. Wszystkich zapewne wywiało do szpitala-bo Duff. Sam również chętnie bym się wybrał ale nie mam czym. Chyba, że..pomyślałem zerknąwszy na zgnieciony papierek. Wygładziłem go kciukiem.
  Zadzwonić?

Agnes.
-Można do niego wejść?- usłyszałam cichy głos Veroniki. Pielęgniarka stojąca przy drzwiach obrzuciła nas wzrokiem i powiedziała.
- Tylko najbliższa rodzina..
  Więc w stronę drzwi krok zrobiliśmy wszyscy, co ona switowała zdumionym spojrzeniem i dodała.
- Jedna, maksymalnie dwie osoby. On musi teraz wypoczywać.- Westchnęłam ciężko, wiedziałam że nie mam najmniejszych szans. Kiedy Slash i Iz zniknęli za drzwiami ja zostałam sama z Vic.
  No i zapanowała dosyć niezręczna cisza.
- Szkoda, że tak się stało.- to ja..
- Yhym..- to jak można się domyślić moja "rozmówczyni".
- Jak go znalazłaś?
- Nie mam ochoty o tym teraz rozmawiać.
Stwierdzam, iż tematy do rozmów między nami w końcu definitywnie się wyczerpały. Tak jak nasza stara przyjaźń. Odkąd spotkałyśmy chłopaków wszystko idzie nie tak i nic nie jest jak kiedyś. Szkoda.
  Kiedyś bardzo dobrze się dogadywałyśmy. Tajemne szyfry w podstawówce sprawiły, że niemal czytałyśmy sobie w myślach. Ahh stare czasy.. obgadywanie słodkich panienek, głąbów, nauczycieli... Wyjazdy do dziadków do Polski. Ja nie za bardzo mogłam sobie pozwolić. Moja mama wraz z mamą Vic pracowała w bibliokafejce ojciec był bezrobotny a dochód z tego był wystarczający by utrzymać dom ale nie żeby pozwolić sobie na wyjazd do Stanów. Jednak przy zebranych oszczędnościach, pomocy taty Vic i dziadków z Polski w końcu dziesięcioletnia ja stanęłam na płycie lotniska. Pierwszy ale też ostatni raz... Było wspaniale. Całe wakacje z przyjaciółką w wolnej od zapachu spalin wsi. A potem wróciłyśmy do LA. Po cudownych dwóch miesiącach.. Zginął tata Veroniki i wszystko zaczęło się sypać.
 I sypie się nadal.