piątek, 29 listopada 2013

I.

PRZEPRASZAM. PRZEPRASZAM. PRZEPRASZAM. PRZEPRASZAM. PRZEPRASZAM. 
BARDZO.
Tak, jak już zauważyliście nic na razie nie ma. Oczywiście, że zaczęłam pisać. Problem jest w tym, że nie mam ani czasu, ani "weny" ( jeżeli można to tak nazwać) i nie mam pojęcia, kiedy dodam 19. Jedynki możecie się spodziewać niebawem :3
jeszcze raz przepraszam. O:
___________________
____________________
George pamiętamy ♥
...

niedziela, 17 listopada 2013

Prolog.

Przepraszam za śmietnik na głównej XD No i jest prolog mojego drugiego opowiadania. Nie mam pojęcia jak wyjdzie. Dedykuje je mojej koleżance, która przekonała mnie żeby je zamieścić. NO I MASZ  ♥.
__________________________________________________________________
  Michael zawsze odkąd pamiętam był punkiem. Chodził wyłącznie w ciężkich butach i słuchał w większości Pistolsów. Buntował się i wypisywał sprośne wyrazy na murach, czerwonym sprejem.
  Brany za pedała przez różnokolorowe pasemka we włosach był także wiecznie wkurwionym punkiem. Na brak rozrywek w jego towarzystwie nie można było narzekać. Zawsze dziwiłam się jego matce, która ze stoickim spokojem przyjmowała wszystkie wybryki swojego syna. Nie to co moi rodzice. Z jednej strony trochę ich rozumiałam. Kochali mnie i martwili się o swoją jedyną pierworodną. No ale do jasnej cholery! Gówniarzem już nie byłam i mogliby mi dać trochę swobody, której w nadmiarze miał mój przyjaciel. I z której obficie korzystał. Był jak jakiś narwany królik, któremu ciągle było mało. Zawsze zakochiwał się w niewłaściwych dziewczynach i to ja wybijałam mu te związki z głowy. Podejmował wiele decyzji, które i tak zwykle kończyły się niewypałem. Ale..byłam pewna, że w przyszłości podejmie pierwszą decyzję, która będzie strzałem w dziesiątkę. Nieoczekiwanym pomysłem, który przerodzi się w coś naprawdę niezwykłego. 
  Ale wracając do "tu i teraz". Jak nie skoncentruję się nad tym jak idę, to za chwilę skończę pod kołami samochodu jako, trochę rozciapciana, karma dla psów.
- No kurwa jak jeździsz?!- wydarłam się za moim niedoszłym oprawcą, który przejechał zaledwie centymetr dalej od moich trampek.
- Spokojnie Angie, czasami jesteś bardziej niebezpieczna niż ja.- zaśmiał się Mich.
  Angie. Tak to właśnie ja. Taką "ksywkę" dali mi rodzice, od piosenki Stonesów, których jak możecie się domyśleć - uwielbiali. Formalnie, w akcie urodzenia i w razie spotkań rodzinnych to nazywam się Anastasia. Po ciotce, której jakby to powiedzieć...nie znosiłam. Jednak całe Seattle i tak wołało na mnie Angie. Michael właściwie też dostał od rodziców ksywkę. Mianowicie Duff.
  Ale Duff to gościu grający w punk-rockowych kapelach na basie (czasem na garach) A Michael to mój najlepszy przyjaciel.
- Widziałeś tego chuja?- kontynuowałam- Tyle, dosłownie tyle brakowało a już by mnie tu nie było. - zbliżyłam kciuk i palec wskazujący, zostawiając między nimi nie wielką przerwę. I podsadziłam mu dłoń pod nos.
- Angie, spokojnie jeszcze żyjesz.
- Co nie zmienia faktu, że kierowca to chuj.
- Tak, tak.- pociąga mnie za rękę.- choć szybciej, bo zaczną bez nas.
- Nic się nie stanie jak na nas poczekają.- obrażam się i zapieram nogami o ziemię.
- Powiedz mi tylko jedno. Czy wszystkie frontmenki są tak cholernie uparte?
- Powiedz mi.- opowiadam pytaniem na pytanie.- czy wszyscy basiści są bezuczuciowymi dupkami?
- Dramatyzujesz.
- No...może trochę.- mówię i rechocząc przebiegam przez ulicę.
_____________
Wraz nie jestem za tym by publikować to opowiadanie XD
Bohaterowie w zakładce- "Bohaterowie" (serio Weronika? no co ty? 8))
A 1 rozdział już w tym tygodniu ;3

.

______
Anastasia "Angie" Gun.



Zdecydowana. Uparta. Złośliwa. Zawsze postawi na swoim.
Tak, to cała Angie.
 Wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Michaelem, oj przepraszam Duffem McKaganem gra i grała na gitarze w wielu punk-rockowych kapelach, które wiecznie zmienia. Frontmenka z potężnym, głębokim głosem, którego nie powstydziłby się nawet facet. Jedynaczka z dobrego,  domu, wychowana przez kochających rodziców, szuka jak każdy wrażeń przez które często ładuje się w poważne kłopoty. Wolna i nie ma zamiaru się z nikim związywać.
"Bo wszyscy faceci to bezmózgie dupki."

_______
Michael "Duff" McKagan.


Chyba każdy w Seattle zna młodego McKagana. "To ten gejus z pasemkami?" - spytaliby. 
"Tylko nie gejus!"-zbuntowałby się Duff.
Punk. Wiecznie szukający wrażeń- jak jego przyjaciółka. Goniący za marzeniami, co Angie uważa za totalną głupotę. Najmłodszy z siódemki rodzeństwa nad czym trochę ubolewa. Adorator i wyznawca magicznej mocy tkwiącej w wódce. Często wołający po pijaku:
"Gdzie jest moja ukochana?"

______
Klaus Kügelgen.
Na punka nie wygląda, jednak dobrze daje w gary i ma poczucie rytmu. Przeżył 19 wiosen.
Jest emigrantem z Niemczech i to wszystko co o nim wiadomo. Ma młodszego brata- Karla.
Jest uzależniony od palenia papierosów. I z tego jest rozpoznawalny. Klaus bez papierosa, to jak zespół bez gitarzysty. Wiecznie ciągnie się za nim smuga dymu zupełnie jak tajemnica jego przeszłości. 
-Dupek.- określa zgrabnie Angie.
______
Karl Kügelgen.
Karl jest spokojniejszą i bez nałogową wersją Klausa ( pomijając pasję do gitary). W zespole zajmuje zaszczytne miejsce gitarzysty prowadzącego. Lubi samotne spacery i jest równie skryty jak jego brat.  Ma skończone 17 lat. Chodzi z Angie do klasy, która tak samo jak jego bratu się podoba. Jednak nigdy się na ten temat nie zająknął. Angie nie ma jeszcze o nim wyrobionego zdania.
______


Jak na początek, to mamy tylko tyle bohaterów. Im bardziej będzie się rozwijała akcja tym będzie ich więcej. A na pozostałych Gunsów, jeszcze sobie poczekamy.

.

W miarę, jak będą dochodzić nowi bohaterowie, to ja będę ich tu szybciutko wpisywać.

 Veronica Black

Trochę zamknięta w sobie, jednak nie nieśmiała. Chcąca cieszyć się każdą dobrą chwilą, ale jest różnica między "chcieć" a "móc".  Przeszła wiele, jednak  od śmierci ojca kłótni z mamą i przeprowadzki do chłopaków zaczynają się jej prawdziwe problemy, z którymi będzie starała sobie radzić...


Agnes Scoot


 


 Mówią, że blondynki są głupie.. Jednak nie w tym przypadku. Ona wie czego chce i zdecydowanie podąża swoją ścieżką. Uciekając przed goniącą ją przeszłością. Stara się zrozumieć, i jakoś trafić do coraz bardziej zamykającej się w sobie przyjaciółki. Jednak w pewnym momencie droga się rozwidli. I co wtedy?

     Duff Michael McKagan
 

Prawie dwumetrowy basista raczkującego jeszcze zespołu Guns n' Roses. Miły, ciepły, opiekuńczy i prawie zawsze pijany. Pieprzy wszystko (i wszystkie) i wyznaje zasadę "co Cie nie zabije to cie wzmocni, ya know". Zakochany od pierwszego wejrzenia w Vic.  Ale co z ludźmi robi miłość... 

William Axl Rose.




Trudne dzieciństwo wyrobiło jego charakter. Złośliwy, bezwzględny i z humorami jak nie jedna kobieta w ciąży. Jak się wydrze to tak.. wspaniale skrzekliwie. Nie znosi, jak jakaś kobieta mu się stawia, w tym przypadku Vic.  Nie trzeba chyba wspominać, że dziewczyny same rozkładają przed nim nogi a on chętnie z tego korzysta.

  Saul Slash Hudson



Cichy i zapatrzony w gitarę ale od niedawna także w Ag ( podobno ze wzajemnością). Jednak kobieta zmienną jest... Lubi siedzieć sam i komponować coś na gitarze.  Wystarczy kilka łyków czegoś "mocniejszego" i od razu wciąga się do rozmowy. Bez kompleksowy, i ukrywający się wiecznie za szopą swoich loczków.


Izzy Jeff Stradlin


 Duszą towarzystwa to on na pewno nie jest. Ma swój własny wyimaginowany świat w którym żyje. Narkotyki bierze jak małe dziecko cukierki, ale umysł ma cały czas przytomny. Przemyka się jak cień, a jak coś mówi, to mówi za mądrze, by ktoś coś zrozumiał. Będzie miał okazje by pomóc Vic, tylko czy ją wykorzysta?

 Steven Adler
 




Steven też żyje w swoim świecie, ale najebanych jednorożców. Pierdoli wszystko jak Duff i żyje po to by wziąć kolejną działkę. Czy bezproblemowy? Tego nie można powiedzieć. Już on potrafi dobrze pokręcić.

Kristen Spears.





Kiedyś chciała być modelką. Zresztą co się tu dziwić? Jednak jako pracę wybrała bycie dziennikarką w magazynie Rolling Stone. I było sielankowo. Aż pewnego dnia jej mąż kopnął ją w dupę. Tak nie będzie- powiedziała sobie. I wzięła się za siebie. Jest kobietą stanowczą i nie da sobie w kaszę dmuchać. Nie lubi się podporządkowywać.  Jednak w końcu będzie trzeba...

 Mark.
 

Szef Vic. Wygląda na niezwykle miłego człowieka. Niestety te brązowe oczy i uśmiech skrywają niezłego skurwysyna. Czy Veronica sobie z nim poradzi? Się zobaczy.



sobota, 16 listopada 2013

I.

Cześć.
Nie, nie zawieszam bloga XD Po prosu mam pomysł na 2 opowiadanie. Mam nadzieję, że nie wyjdzie z tego  totalny niewypał. Niedługo powinien pojawić się prolog. Pozdrawiam ;3

czwartek, 14 listopada 2013

18.

Miało się coś dziać. Prawda Jessica?
Czy tak jest? Nie wiem oceńcie ;3
Pisałam po 02:00 ale wstawiam teraz bo już padałam na pysk. 
Cytaty z Black Sabbath.- God is Dead?
___________________________________________________________________________________
 Izzy.
-A potem nagle po prostu uciekła. - relacjonował zdyszany Axl.
Właśnie przed chwilą wtachał tu Duffa, który lekki nie jest.
-Przydałoby się go zawieźć do szpitala.- rzucił inteligentnie
Taa racja. Problem w tym, że jeden z kierowców leżał właśnie martwy...? a reszta była za bardzo najebana, by prowadzić samochód.
-Zadzwońmy do Ag.-usłyszałem za sobą. Odwracam się, a tam Slash. Rzeczywiście czasem powie coś mądrego.
Ale to tylko czasem.
-Załatw to. Axl, ogarnij zwłoki, bo do trumny musi ładnie wyglądać.
I to uczucie, kiedy z twojego "żartu" śmieje sie tylko Adler.
- A ja, idę poszukać Vic.- dokończyłem spokojnie.
-A dlaczego ty? A nie ja?- syknął wiewiór szykując się z pięściami do mnie.
-Bo ty, masz już robotę.- krzyknąłem na odchodnym.

Vic.
- No i kogo my tu mamy?- usłyszałam głos Marka.
  Siedziałam właśnie na podłodze zaplecza z nerwów skubiąc brzeg bluzki. Wzrok utkwiony miałam w ścianie, gdzie plakat Rolling Stonesów, wpół rozdarty na Micku, zwisał smętnie. Gdzie Plant w scenicznym uniesieniu, wśród świateł i mgły, odśpiewywał którąś z piosenek. Może było to Stairway to Heaven, a może Black Dog? Gdzie reklamy Thunderbirda i Night Traina zachęcały do zakupu słynnego trunku ubogich, aczkolwiek utalentowanych artystów.
  I właśnie wtedy, gdy moje spojrzenie zawisło na obrazach wyborowych alkoholi i prawie uspokoiłam wewnętrzny, paraliżujący mnie strach, tak po prostu wszedł on...
  W czarnej bluzce reklamującej jakiś sklep płytowy, w swoich porwanych dżinsach i kowbojkach. Z brązowymi włosami spływającymi kaskadą. Błyskiem w czekoladowych oczach i ciepłym uśmiechem. I może, gdybym go nie znała, to mogłabym sie nabrać i zakręcić wokół niego. Niestety ja zamiast przystojnego mężczyzny widziałam kawał niezłego skurwysyna. Ale najbardziej to się chyba wkurwiłam i wzrosło mi ciśnienie jak w drzwiach zobaczyłam TĘ niewysoka blondynkę o natapirowanych włosach.
  Michelle.
Zacisnęłam usta w cieniutką kreskę i obserwowałam ją jak niepewnie wchodziła za Markiem, uciekając przede mną wzrokiem. "No popatrz na mnie! Popatrz!" prowokowałam w myślach.
  Kiedy stanęła "w cieniu" jego charyzmy, przestąpiła z nogi na nogę, podrapała po przegubie ręki i w końcu podniosła głowę.
  Nie. Nie spojrzała na mnie. Wzrokiem krążyła po pomieszczeniu, uważnie lustrując pokryte plakatami ściany. Spojrzenie swoje ponownie przeniosłam na "szefa".
- Spóźniłaś się.- stwierdził spokojnie. Po chwili podniósł rękę i wpatrując się w wyimaginowaną tarczę zegarka i śledząc ruch wskazówek dodał pretensjonalnie. - I to chyba więcej niż godzinę. Nieprawdaż Michelle?
  Pokiwała tylko potulnie głową spuszczając wzrok.
- A ona jakoś zdąża. Dziwne prawda? I wyobraź sobie, że musiała przez twoją niekompetencję naprzemian wykonywać obowiązki swoje jak i te, które należą do ciebie.
Jakoś tak.. mi jej nie szkoda proszę "pana".
  Jak wcześniej Michelle potaknęłam, naśladując jej marionetkowe posłuszeństwo.
- Powinnaś odpowiedzieć, "Tak jest szefie" a nie kiwać głową jak figurka Matki Boskiej w kościele.
- Tak jest szefie.
- G ł o ś n o  i  w y r a ź n i e.
- Tak jest szefie.
- Myślę, że to by było na tyle Michelle. Możesz już wrócić do swoich obowiązków. Z Veronicą mam jeszcze parę spraw do omówienia.
- Dobrze szefie. - odpowiedziała
 I wtedy dopiero na mnie spojrzała.
Przerażona.
Wiedziała co mnie czeka.

Axl.
  Doprowadzenie Duffa do..jako takiego stanu nie było prostym zadaniem. Nie pomagało mi też zachowanie Stevena, który latał po całym pokoju nucąc piosenkę z reklamy proszku do prania i wyrzucając wszystko co leżało na podłodze do góry, twierdząc, że sprząta. Mimo tych "porządków" wyglądało to gorzej niż po jednej z naszych imprez.
- Steven!
  Nie reagował sukinsyn i nadal z wyszczerzem okrążał pokój. Na widok tego szaleńczego uśmiechu  chciało się biec koło niego i trzymając dłonie pod jego wyjątkowo nieurodziwą facjatą  ( nie to co ja)  pilnować, żeby nie wypadła mu szczęka.
- Przepraszam panią. - tu Stev o dziwo się zatrzymał i zastygłszy z pudełkiem po pizzy w rękach, utkwił we mnie swoje błękitne, nieskalane myślą gały. - Czy pani mogłaby ogarnąć dupę? Bo za chwilę sam ją ogarnę albo KURWA ZWYCZAJNIE ZWARIUJE. - wydarłem się mając już tego dość.
- Przepraszam- odezwał się po chwili.- Proszę pana ja do biura wynarodowienia wynarodowionej narodowości narodowej. Wie pan, w którą to stronę?
- Tamte drzwi i na lewo.- odpowiedziałem wskazując..mu? jej? drzwi wyjściowe i machając na pożegnanie.
  Kiedy wyszedł wreszcie mogłem się wziąć za żmudną robotę. No bo ( wiem, wiem XD przyp. aut.) kto chciałby ogarniać pobitego, nieprzytomnego kolegę i do tego (co stwierdziłem po lekkim tylko nachyleniu się nad nim) wyraźnie podchmielonego kolegę?

 Izzy.
 Starałem się iść szybko, ale nie zwracać na siebie uwagi. Przecież ja nigdy nigdzie się nie śpieszę. Od Troubadour dzieliły mnie już chyba tylko cztery dzielnice. Miałem nadzieję, że zdążę. Na co? Aż sam boję się o tym myśleć...

Vic.
- Porozmawiamy sobie.- powtórzył jeszcze raz po wyjściu Michelle, zbliżając sie do mnie. 
  Jego rozszerzone źrenice mówiły, że jest już na prochach. Jak może po narkotykach zachowywać się człowiek taki jak on? 
Dziś jest ten dzień, w którym się przekonam.
  Cofnęłam sie. W uszach i całym moim ciele głucho roznosiło się echo gwałtownie bijącego serca. Spocone ze strachu dłonie wyciągnęłam do tyłu chcąc zapobiec niespodziewanemu zderzeniu ze ścianą.
 Poczułam jak jego oddech owiewa moje policzki.
- Nie bój się.- powiedział uśmiechając się.

Slash.
  Po telefonie do Ag, która obiecała zrobić co w jej mocy i szybko przyjść, wróciłem do salonu i mimo protestów zbulwersowanego Axl'a walnąłem się na "kanapę" odmawiając mu wszelkiej pomocy.
- Ale dlaczego?- zapytał wkurzony, z czerwoną od złości twarzą i furią w oczach.
- Bo ja. Swoją robotę już odwaliłem.
  Podsumował to tylko jebnięciem butelka o ścianę. 
  Jednak mimo tego wszystkiego, dziś był spokojny, letni dzień. Jeden z tych dni, w których nuda tak cie zajmuje, że nie masz czasu nic innego zrobić. Kiedy siedzisz na prowizorycznej kanapie i po porostu istniejesz.
 Nic więcej.
  Podrapałem się po kudłach i zastanowiłem się nad tematem rozmyślań. Jednak moje myśli samoistnie wracały do Agnes. Krążyły nad jej i powiązanymi z nią tematami jak wygłodniałe sępy. A przed oczami co raz migała mi jej twarz. Cholernie głupio jest tak widzieć człowieka, chociaż go tu wcale nie ma. To już zakrawa na jakąś kurwa obsesję.
  Nagle, "przedmiot" moich rozmyślań z glana otworzył drzwi, niosąc w rękach apteczkę i torbę z zakupami. Popatrzył na mnie i rozkazał.
- Podnoś dupsko Slash i pomóż niewiaście.
  Raz dwa się zebrałem i dosłownie siłą wyrwałem jej z rąk trzymane przez nią przedmioty. Od razu zabrała się do pomocy nieporadnie radzącemu sobie Axlowi. Mianowicie przebranie w całą i czystą bluzkę pana poszkodowanego.
  Kiedy to robiła, miała taki dziwny wyraz twarzy. Podobny do tego jaki miała, gdy staliśmy na wzgórzach Hollywood.
Zachwyt?!

Izzy.
  Przekroczyłem pasy i zatrzymując się przed celem mojej wędrówki zapaliłem papierosa. Głęboki wdech. Głębokie zaciągnięcie.
I wchodzimy.
  Nic nie zmieniło się od tamtego razu, kiedy tutaj graliśmy. Może tyle że scena teraz  była zastawiona skrzynkami po piwie, a pod stołami spało trochę więcej ludzi niż wtedy. Rozejrzałem się za jakąś kelnerką. Za barem stała trzęsąca się blondynka, która ustawiała butelki rozmaitych trunków na półce.
- Przepraszam...?

Vic.
  Na początku jego dłonie wylądowały na moich biodrach. 
  Odpycham go. 
  Bezskutecznie uchylając się przed ciosem, który i tak trafia celu. Brak mi tchu. Gwałtownie chwytam powietrze w płuca jednocześnie ręką po omacku szukając stołu i nieznacznie się dźwigając z klęczek. Pomaga mi, by po chwili zdusić w ramionach i zacząć obcałowywać moją szyję.
- Nie! Nie chcę!- Policzkuje mnie natychmiast i wkłada jakąś szmatę do ust, abym nie krzyczała. W ustach czuję smak kurzu i stęchlizny. Próbuje wyprostować ręce i tym samym odepchnąć go od siebie. 
  Wszystko na marne. On kontynuuje swoją wędrówkę po moim ciele. Przechodzi mnie dreszcz obrzydzenia. Zaczynam się miotać w jego stalowym uścisku. 
- Ćśś..nic ci nie zrobię.- mruczy do mojego ucha.

Izzy.
  Odwraca się w moją stronę trzymając w ręku butelkę. W momencie spotkania się naszych oczu. upuszcza ją z głośnym brzękiem na podłogę. Ja stoję zastanawiając się nad tą sytuacją, podczas gdy ona schyla się i mamrocząc coś co brzmi jak : "Tak jest szefie. Bardzo przepraszam szefie.." drżącymi dłońmi zaczyna zbierać rozbite na podłodze szkło. Robi to jak najdłużej, aby tylko uniknąć konfrontacji ze mną i mojego natarczywego wzroku, jednak mimo wszystko ja cicho pytam.
- Gdzie ona jest?
  Michelle sztywnieje i prostując się i patrząc mi w oczy szepcze. - Nie wiem.
- Gdzie ona jest?- powtarzam.
  Chociaż wiem, że i tak nie doczekam się odpowiedzi.

Vic.
  Moja koszulka ląduje na podłodze. Jak moja godność. Mark również zrzuca swoją i chwytając moje dłonie przejeżdża nimi po swoim torsie. I znów nic nie znacząca dla niego moja szarpanina i rzucane przerażone spojrzenia. Potem jego ręce wracają na moją skórę drażniąc ją jego obrzydliwymi łapami. Zamykam oczy...
Boję się.

Slash.
  Zawieźliśmy Duffa na pogotowie jego własnym vanem. Ja wraz z Agnes zostaliśmy w szpitalu w razie, gdyby się przebudził, lub wystąpiły jakieś komplikacje. A przede wszystkim z ciekawości- po to, aby poznać diagnozę. 
  Usiedliśmy grzecznie na plastikowych krzesełkach i wpatrując sie w mdłe szpitalne ściany i wdychając mdły szpitalny zapach, czekaliśmy...
-Slash?- spytała ostrożnie i szeptem dziewczyna.
-Yhym?- odpowiedziałem równie cicho, bojąc się spłoszyć szpitalną aurę choroby.
- Opowiesz mi coś o Duffie? - spoglądam na nią zaskoczony tym pytaniem. Skąd u niej takie zainteresowanie długonogim osobnikiem? Już mnie chyba kiedyś o niego pytała... Może po prostu chce się czegoś dowiedzieć? No dobra nie ma sprawy, powiem co wiem.
- No właściwie to mogę.- pochyla się w moją stronę, jakby nie chcąc uronić ani słowa.- To skończony debil, ćpun i alkoholik.
  Słyszę tylko pogardliwe prychnięcie i Ag odwrócona do mnie tyłem obserwuje już ścianę.

Axl.
 Jakim prawem Izzy zadecydował, że idzie po Veronicę? A może to akurat ja miałem ochotę wybrać się na krótki spacerek, wpaść do kolegi Marka z wizytą. I obsłużyła by mnie właśnie ona. Tak, to dobry pomysł. I kieruję swoje stare kowbojki w stronę wspomnianego klubu. 

Izzy.
- Wiem, że wiesz, gdzie ona jest. Powiedz mi.
- Nie wiem i odczep się.- warknęła z głośnym hukiem stawiając szklankę na stole. 
- Nie przyszła dzisiaj nawet rano do pracy i musze pracować za nią, więc proszę nie przeszkadzaj mi. 
Po tych słowach poszła obsłużyć klienta.
A ja chcąc nie chcąc wyszedłem z Troubadour.
- Pewnie jest już w domu. - powiedziałem do siebie. Jednak pierwszy raz nie byłem pewien słów, które wypowiadam.

Vic.
  Powoli jedną ręką zsuwał moje spodnie, drugą trzymając obie ręce i uniemożliwiając mi skutecznie jakikolwiek ruch. 
  Nigdy w życiu nie czułam się chyba tak źle...
  Ty tam co rządzisz tym wszystkim.
  Daj mi siłę..

                                          Kiedy ten koszmar minie? Powiedz mi!
                                           Kiedy zdołam opróżnić swoją głowę?
                                              Czy ktoś mi w końcu odpowie?
                                               Czy Bóg naprawdę nie żyje?
                                               Czy Bóg naprawdę nie żyje?


Izzy.
  Wracałem do domu wcale nie przekonany słowami Michelle i odpalając jednego papierosa o drugiego, żeby się odstresować. Gdy nagle na przeciwko mnie stanął Axl. Przystanąłem i poniosłem na niego wzrok.
- Nie myśl sobie, że to ty decydujesz. Ja też chyba mam coś do powiedzenia? I nie dam się zdominować przez ciebie.
- Yhy..Mogę przejść?- spytałem.
- Kurwa czy ty, panie "jestem niezwykle ważny" mnie w ogóle słuchasz? - nie czekając na jakiekolwiek potwierdzenie ciągnął dalej.- Nie żyjesz sam, wiesz? Kurwa i może ja też chętnie poszukałbym Vic. Bo widzę, że ty wracasz..jakby bez niej.
- Słuszne spostrzeżenie.
- Kurwa...- widziałem jak zaciska dłonie w pięści, przybierając bojową pozę i powstrzymując się ( zapewne z trudem)  przed zrobieniem mi z twarzy krwawej miazgi.
  Zgasiłem papierosa butem i przeszedłem obok niego.

Slash.
Rozwaliłem się na swoim plastikowym krzesełku, które upierdliwie wbijało mi się w dupę. Ze znużeniem wpatrywałem się w sufit i świetlówki, które raziły halogenowym światłem. Agnes od tamtego pytania oDuffa, czyli jakieś czterdzieści minut temu jeszcze się nie odezwała.
  Nagle z pokoju w którym leżał Duff  wydobyły się piski aparatury do której był podłączony. Tabun ubranych na biało lekarzy zmierzających przez korytarz w pośpiechu i wpadających do pokoju.
  I ten niepokój w sercu.
  I przerażone spojrzenia.

Vic.
  Stałam przed nim tylko w bieliźnie, nigdy jeszcze nigdy nie pokazywałam się tak nikomu, a teraz podjęto decyzję za mnie. Czułam się strasznie, a minuty upływały nienaturalnie wolno. Szarpałam się , kopałam, drapałam. Do akompaniamentu jego śmiechu.
Łzy szkliły mi się w oczach, w bladym świetle zapleczowej żarówki. Powstrzymałam się. Strach wysuszył wszystkie łzy.
  Szarpnął gwałtownie moja rękę i poprowadził mnie w kierunku stojącego tam stołu. Jego drewniany blat nasuwał na myśl ciepły rodzinny dom. Z wielkim salonem i zebraną przed kominkiem rodziną. 
  Oparł moje uda o krawędź jego zimnego blatu. Po chwili zaczął rozpinać rozporek. Na szczęście ten zaciął się zahaczając o kawałek materiału. I jeżeli chciał działać dalej to musiał mnie puścić.
  Na chwilę, ułamek sekundy.
  Nie tracąc okazji chwyciłam go dłońmi za głowę i obejmując ją całą jakbym przygotowywała się do złożenia pocałunku. 
  Nigdy bardziej sie nie pomyliłeś- pomyślałam widząc jego ciepły uśmiech. I przesuwając sie lekko w prawo uderzyłam jego głową o kant chłodnego blatu.
Za wszystko.
                                                        _______________
                                               Aby obronić swoją filozofię
                                         Aż do mojego ostatniego oddechu
                                            Odchodzę od rzeczywistości
                                                      W żywą śmierć
                                          Czuję empatię wobec wroga
                                        Aż nadejdzie właściwy moment
                                      Z Bogiem i Szatanem u mego boku
                                         Ciemność stanie się światłem.
 __________________________________________________________________________________
Oceńcie o:

poniedziałek, 11 listopada 2013

17.

Bo się nudzę.
Dziś jest dzień, w którym żałuję, że nie żyłam w tamtych czasach.
Tak bardzo ♥
Codziennie ;___;
Tak do czytania ♥
____________________________________________________________________________________
Vic.
Ta.. jak wiatr minęły dni od mojej ostatniej wizyty w jakże uroczym Troubadour. 2 tygodnie, w które zdążyłam popaść w depresje, i przyzwyczaić się do swojej profesji- striptizerki. Zostać zdradzoną przez dwu metrowego debila i polubić Izziego.

-Kurwa.- mruknęłam do siebie witając nowy (nie) piękny dzień. Czas iść do mojej (nie) kochanej pracy. Po dwóch.. wolnych tygodniach. Przetarłam oczy i powolnym ruchem wstałam z łóżka. Następnie chwyciłam ciuchy z walizki, które nie wiem nawet kiedy uprała mi Ag i na paluszkach udałam się do łazienki gdzie wzięłam szybki prysznic, omijając wzrokiem siniaki, które gęsto pokrywały moje żebra i uda... Umyłam głowę zużywając chyba połowę jej kokosowego szamponu, żeby zmyć z siebie zapach Hell House'u i Duffa.. Ubrałam się w koszulkę Kiss, czarne długie spodnie i grubą bluzę Stevena, której zapomniałam mu oddać. I moje nieodłączne czerwone conversy.
Roztrzepałam nad wanną włosy, aby szybciej wyschły i udałam się na dół do kuchni, żeby zrobić śniadanie i tym samym jakoś odwdzięczyć się Ag. Kiedy już się z tym uporałam a adresatka tego gestu jeszcze nie zeszła, chwyciłam jedną kanapkę, zarzuciłam kaptur na głowę i zamykając za sobą drzwi z wielkim uśmiechem (nie) wyruszyłam do Troubadour.
skręć w lewo. spuść wzrok, omijaj ludzi. nie potknij się.
Zawsze jak idę ulicą czuję jakby wszyscy ludzie mieli w oczach rentgen. Prześwietlają mnie. I choć nie wiem jak schowam się w środku, wciąż nie czuję się bezpieczna.
przejdź przez ulicę. tylko uważaj, żeby cię nic nie pizdło. skręć w mało uczęszczaną dróżkę.
Teraz czeka mnie najgorsza część drogi, którą lubie najmniej. Zapuszczone uliczki. Ogarniająca je ciemność, mimo świecącego nad Los Angeles słońca. Zapach alkoholu pomieszany z drażniącym węch zapachem moczu, fajek i brudu. Ręce zaciskam w pięści i patrząc prosto przed siebie w jeden punkt, szaleńczo wyrywam do przodu. Moją uwagę przyciąga jednak kałuża krwi i leżący w niej na wznak dość spory człowiek.
Tylko się nie zatrzymuj. To pewnie ćpun, który przedawkował, albo alkoholik. Ciekawość bierze górę, przystaję i odwracam głowę w lewo.
Boże..
długie blond włosy. kowbojki. obita morda.
Z mieszanymi uczuciami i przemawiającą przeze mnie jednocześnie złością, klękam powoli przy nim i chwytam go za wiotką w moim uścisku dłoń.
tętno wyczuwalne. ledwo, ale jest.
w panice zaczynam okładać go po twarzy.
-Wstawaj ty skurwysynu! No raz dwa!
Przerażenie mnie paraliżuje. Nie mogę się nad niczym logicznie zastanowić.
On tu może leży z 4 dni..
Przeze mnie. a jak umrze.  jak się nie obudzi. twoja wina. wszystko twoja wina.
Trzęsące się ręce przyciskam do skroni.
on mnie nie obchodzi. on mnie nie obchodzi. on mnie kurwa nic nie obchodzi.
I staram się nie płakać.
Tak jestem silna - powtarzałam wiele razy. Teraz jednak czuje, że nie będzie tak łatwo.
Ale co ja mam teraz zrobić? - pytam siebie próbując trzeźwo myśleć. Sama go podnieść nie dam rady.
Izzy! Miał przecież iść dzisiaj do klienta po kasę, bo trzeba zapłacić za prąd, może Du..On będzie miał szczęście.
Podnoszę się i wybiegam na ulicę.
Naiwna.
Myślałaś, ze co? Że Izzy nagle magicznym sposobem pojawi się tu i teraz bo tego potrzebujesz? I co, może jeszcze na koniu?
Straciłam nadzieję i stoję sama, trzęsąc się wśród tłumu ludzi.
Naiwna.

                                    Wszystkie marzenia, które trzymaliśmy tak blisko
                                             Wydają się wszystkie iść z dymem
                                       Oh, pozwól mi szepnąć do Twojego ucha... 



Axl.
 Wybrałem się na ratowanie tego sukinsyna Duffa. Oczywiście, że nie z własnej inicjatywy. Jak dla mnie mogą go pożreć dżdżownice.
Głupie blondi.
Jednak  trudno mi się było skoncentrować na przeczesywaniu uliczek, bo gdzieniegdzie zawsze stała jakaś fajna niuńka. Jak odrzuciłem grzywę do tyłu i puściłem do jednej oko, to mało co nie dostała orgazmu na środku ulicy.
Ahh ten mój urok osobisty.
Ale dobra koniec. Trzeba znaleźć blondi. Założyliśmy się o to, ze zerwie z Vic i co? Ma się to szczęście. Rudy ma zawsze rację. Ciul wisi mi 5 dolców. Pomijając to, że Veronica jest wolna..
Idę, idę i dwie przecznice przed Troubadour, widzę dwie osoby w jakiejś uliczce.
Dziki seks?
Nie raczej nie.. Czekaj czekaj..
Duff w kałuży krwi, a nad nim..Vic? Odgarniająca mu pozlepiane krwią włosy z czoła?
Jak mną w środku miotnęło.  Zaciskam tylko pięści. Po tym co jej zrobił, ona KLĘCZY NAD NIM? Nie no kurwa co za kobieta.
Jakbym był na jej miejscu to dowaliłbym mu centralnie w jaja, a potem sprawdził wielkość miseczki. A potem dostałbym w mordę od Isbella.  No tak, jest jeszcze pan "mnie tu nie ma".
Nigdy nie zrozumiem świata kobiet.
Wracając do dosyć niezręcznej sytuacji.
Wycofuję się z uliczki, starając się nie zwrócić na siebie uwagi. A potem skieruję swoje kroki do Troubadour do "kolegi od kieliszka". Niestety moje plany poszły w chuj...
Victoria podnosi wzrok. Wygląda na mocno przerażoną. Rzuca wzrok na mnie, na Duffa, wstaje.
Stoi na przeciwko mnie... tak blisko. Wpatruje się we mnie z prośbą w oczach.
Podchodzi. Wtula się we mnie. I zaczyna biec, przerażona co raz oglądając się za siebie- w naszą stronę.
Po chwili znika w tłumie ludzi.
Zupełnie nie wiem co się przed chwilą stało. Stoję jak ciota w tej uliczce wypatrując jej tam, gdzie już jej nie ma.
-I zostaliśmy sami blondi.
                                                                 ________
                                                           Ale Angie, Angie...
                                    Nie możesz mówić, że nigdy nie próbowaliśmy
                                                  Oh, Angie, jesteś piękna... tak
                                                  Ale czy nie czas się pożegnać?
                                                    Angie, nadal Cię kocham
                                    Pamiętam te wszystkie noce kiedy płakaliśmy


_______________________________________________________________________________
Krótko- wiem.
Nic się nie dzieje- wiem.
Przepraszam ;__; Ale w 18 to ja już zrobię taką akcje..( dżołk) Nie no postaram sie ;3
A ten rozdział tak na umilenie w miarę długiego weekendu. Pozdrawiam. ;3

czwartek, 7 listopada 2013

LB.

NO NIE WIERZĘ XD
Dzięki ci Wredne Kiwi za nominejszyn.
Ok ok..
1. Czy masz swojego idola? Jeśli tak, to dlaczego jest to ta osoba?
Nie mam jednej osoby na której się wzroruje. Moja osoba jest miksem najbardziej pasujących mi charakterem osób. Bo charakter jest najważniejszy.

 2. Masz jakieś dziwne przyzwyczajenia/obsesje?
ROCK I METAL.
ogółem XD

3. Masz możliwość wskrzeszenia jednej osoby, kto to będzie?
Tylko jednej? Za mało...

4. Z jakim członkiem Guns n Roses chciałabyś się spotkać i dlaczego jest to ta osoba?
Z wszystkimi, bo ich wszystkich kocham. No bo (wiem wiem XD) nie można wybrać jednego wszyscy są jflajflafjk*-*

 5. Jakie miejsce na świecie chciałabyś odwiedzić?
Los Andżeles ya know XD

 6. Jakie są twoje ulubione utwory?
Wszystkie których słucham. Nie da się wybrać jednego, o każdy ma coś w sobie.  Coś takiego magicznego. I słowa, które potrafią odzwierciedlić moment.
Magia.

7. Kogo uważasz za ideał mężczyzny, a kogo za ideał kobiety?
Ideał? Każdy ma w sobie coś wyjątkowego i kolejne pytanie pozostawię bez całkowicie jasnej odpowiedzi. Ohh ta ja..

8. Czy zabiłabyś jakąś osobę, po to żeby uratować swoje życie?
Nie, nie potrafiłabym zrobić czegoś takiego. Może na to nie wygląda ale w środku jestem wrażliwa. Nie mogłabym mieć czyjejś krwi na rękach.

9. Dlaczego założyłaś bloga?
Bo za dużo historii kłębiło mi się w głowie. I dopiero zaczynam je wyrzucać. Zresztą jak piszę, to wydaje mi się, że jestem w innym świecie, swoim świecie. Stworzonym przeze mnie. Takie sny na jawie. To jest pięknę. Kocham to. I nawet jak zacznę pisać straszne ścierwa, to i tak tego nie zaprzestanę. Bo fajnie jest samemu budować sobie rzeczywistość...

 10. Czy masz bądź chcesz mieć tatuaże lub piercing?
Co do kolczykowania się, to nie. Jakoś tak nie podobają mi się obwieszone metalem osoby. Aczkolwiek śliczne są kolczyki np: koło bioder i obojczyków.
Tatuaże? TAK HURTOWO. bardzo chciałabym mieć tatuaż z nagłówkiem mojego bloga. Strasznie mi się podoba to zdanie, a nad resztą jeszcze myślę.

Nominuje:
KIWI TY ARTYSTKO XD
TY RAKIETOWA KRÓLOWO PISANIA XD
I CIEBIE TEŻ (8

Pytania for ju :

1. Co byś chciała zmienić w swoim życiu?
2. Ulubiony artysta/artystka sceny XXI w.
3.Chciałabyś żyć w latach 60', 70' czy 80'?
4.Gdybyś miała się opisać jednym słowem, jaki był by to wyraz?
5.Chciałabyś być do kogoś podobna, jak tak to do kogo?
6.Czy dopada cię czasami zazdrość jeśli tak to o co?
7.Kto według ciebie jest lepszy Rolling Stonesi czy The Beatles?
8.Utwór, który odzwierciedla twoje samopoczucie teraz.
9.Czy masz charakter podobny do któregoś z Gunsów, jak tak to do kogo?
10.Co lubisz robić w wolnym czasie?

16.

BA DUM TSSSS. JESTEM XD
WIEM I TAK NIKT NIE CZEKAŁ ALE TAM :***
I niespodzianeczka bo nowy narratorek O:
ROZDZIAŁ KTÓRY PISZĘ, PISZĘ I PISZĘ...
___________________________________________________________________________________
Izzy.
-Ej chłopacy!-krzyknął Steven a ja automatycznie go poprawiłem.
-Chłopaki jak już coś.
-Jedno i to samo.-stwierdził po chwili wewnętrznych przemyśleń. Westchnąłem tylko a Stev dokończył swoją myśl.
-Duff gdzieś zaginął.
Rzeczywiście.
Raz chyba w życiu w Hell Housie siedzieli wszyscy oprócz Vic, która chwilowo była po jakieś żarcie. Axl z braku roboty i małej  ilości kobiet i przestępczości na dzielnicy, wybudował sobie nowe siedzisko ( które ledwo się trzymało) i siedział teraz na nim nastroszony jak kogut. Steven rozwalony na podłodze namiętnie wczuwał się w lądujący samolot. Ja siedziałem spokojnie i rozkładałem ostrożnie i z namaszczeniem gotówkę. Póki ktoś mi nie przeszkodził.-pomyślałem patrząc z nienawiścią na miotającego się na podłodze Stevena i zaczynając segregację dolców od początku. Slash z Agnes pomrukiwali coś cicho w rogu.
I brakowało tylko wspomnianego przez Popcorna, długonogiego blondyna.
-I ma rację! Niech mi się ten skurwysyn nawet na oczy nie pokazuje. Nie wiem chyba co mu zrobie..- nienawistnie skomentowała Ag.
Podrapałem się po głowie i wróciłem do swojej roboty. Po chwili jak  lawina potoczyła się dyskusja.
-Tak? - zaśmiał się wiewiór.- Chyba specjalnie wyciągnę go z rynsztoka żeby to zobaczyć.
-No to idź. Proszę! Drugi taki sam!
-Ja?- spytał rudy głębokim i pewnie mocno udawanym spokojnym głosem.- Powtórz.
-Drugi taki sam skurwysyn!- uniosła się.
Zacisnął ręce w pięści.
-Rose.- mruknął tylko Slash.
A on jak za dotknięciem magicznej różdżki uspokoił się i na powrót rozłożył na "fotelu".
-Ej chłopacy.- wtrącił Steven, a ja tylko pokręciłem głową.- jestem głodny.

Vic.
Mechanicznym ruchem wrzucałam pierwsze lepsze produkty do koszyka.
Mechanicznie udawałam, że nic się nie stało.
Jednak moje myśli upierdliwie krążyły wokół jednego tematu.
Ona serio jest atrakcyjniejsza ode mnie?
O jej niedoczekanie!
Gwałtownie pchnęłam wózek i mało co nie zmiażdżyłam pod jego kołami przygarbionej staruszki.
-Przepraszam bardzo przepraszambardzoprzepraszamprzepraszam....
Pieprzyłam jak potłuczona a w głowie układałam szkic...

Niedługo potem z torbą pełną nawetniewiemjakichrzeczy wyszłam ze sklepu. I znowu dopadło mnie głupie uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałam się ostrożnie i przyspieszyłam kroku.
A w sklepowej witrynie mignął mi długowłosy chłopak.

Już z daleka słyszałam wołającego Stevena. Jego "chłopacy, chłopacy" wybrzmiewało na całym Sunset. A po minucie zobaczyłam go rozplaszczonego na szybie i machającego do mnie.
Znowu naćpał się ponad swoje możliwości.
Przybrałam minę pod tytułem "tak. tak wszystko w porządku" i biorąc głęboki wdech wkroczyłam do mieszkania.
-Obiad przyszedł.
Te słowa zadziałały na niego jak gwizdnięcie na psa. Od razu zostałam odprowadzona do pokoju i mojej "kuchni". I od razu wzięłam się za robienie kanapek.
Nie robiłam tego od dawna...
A teraz Ag mi pomagała śmiejąc się i nierówno krojąc chleb. Steven jak opętany latał z parówkami włożonymi do nosa, aż w końcu przyjebał o ścianę. Nikt nie kwapił się, żeby go ocucić. Axl konsumował swoją kanapkę natarczywie się na mnie patrząc. Izzy uśmiechnął się ciepło jak na niego spojrzałam. Odwzajemniłam i wbiłam wzrok w swój papierowy talerzyk. Agnes i Slash jak zwykle rozmawiali o czymś cicho nikogo nie informując nawet o temacie rozmowy,
Sielanka.
4 dni.
Byłam jak cholerne zwierzę w potrzasku. Niezdolna podjąć decyzji.
Bałam się umrzeć.
A jednocześnie...
Bałam się żyć.
Można powiedzieć sytuacja tragiczna. A wokół taki spokój...
A w sklepowej witrynie mignął mi długowłosy chłopak. Nagle zaczęłam się krztusić wędliną.
Długowłosy chłopak.
M-Mark?
-Wszystko w porządku?- usłyszałam zaniepokojony głos Ag.
-Tak tak.- odpowiedziałam.
NIE. NIC. NIE. BYŁO. W. PORZĄDKU.
Na zewnątrz maska.
W środku kotłująca się złość.
To na pewno było przewidzenie -zapewniałam siebie samą.
Kogo grałam w tej historii.
Czy..czy ona skończy się szczęśliwie?

Ag.
-Agnieszko! (kurwa urzędowa forma...) Długo jeszcze mamy na ciebie czekać? - spytała niecierpliwie matka.
-Taa..-krzyknęłam i rzuciłam się na łóżko.
Tak bardzo nie chciałam iść do ciotki Magrid. Nie pasowałam tam... Pomijając to że nienawidziłam  tego grubego babsztyla. A teraz mam spędzić  dwie godziny dusząc się między grubą dupą ciotki i spoconym, trzęsącym się ze strachu przed nią wujkiem. Wolałabym spędzić ten czas na przykład..
na wzgórzach..
ze.. Slashem..
Tak.
Zdecydowanie lepiej.
-Czy ty nie słyszysz co się do ciebie mówi?!
-YHY.
Zgarnęłam leżące na podłodze i..wszędzie ciuchy i wpieprzyłam je do szafy. Chwyciłam torbę i zbiegłam na dół. Zastałam tam matkę, która wpatrywała się we mnie z niesmakiem, zmarszczywszy czoło.
-Tak masz zamiar jechać do Magrid? Wiesz co ona sądzi na temat takiego ubioru.
-Wiesz co ja sądzę o tym co ona sądzi.-odparłam tylko wymijając ją i wsiadając do samochodu. Po drodze niechcący wdepło mi się w krzak róży, tak starannie przez rodzicielkę hodowany.
-Ja się z tego tłumaczył nie będę.-poinformował mnie ojciec kiedy wsiadłam.-Bo ile razy mogę mówić, że mi się zakręciło w głowie. Wiesz przecież jaka jest matka, zaraz mnie wyśle do szpitala.
-Nie martw się tato. To był przed ostatni raz- jednak po chwili szeptem dodałam.- A nie mógłbyś tego tak troszeczkę poprawić?
Rozległ się irytujący dzwonek do drzwi jaki można by było sobie wyobrazić.
Ćwierkające ptaszki..
Po sekundzie otworzyła nam wspomniana wcześniej ciotka. Jeżeli można ją nazwać człowiekiem. Ona wyglądała jak tocząca się  ogromniasta kula. Jak..jak napompowana do wielkości (i szerokości) Statuły Wolności, bułka od hamburgera.
A jej tłustą twarz pokrywała obfita ilość makijażu. Grube jak serdelki paluchy przytrzymywały guziki za ciasnej różowej garsonki.
-Witajcie  ptaszeńki moje.- powiedziała piskliwiewkurwiającym głosem.
I zamknęła drzwi...
______________________
22 lata Izzy ♥
Take care.