czwartek, 14 listopada 2013

18.

Miało się coś dziać. Prawda Jessica?
Czy tak jest? Nie wiem oceńcie ;3
Pisałam po 02:00 ale wstawiam teraz bo już padałam na pysk. 
Cytaty z Black Sabbath.- God is Dead?
___________________________________________________________________________________
 Izzy.
-A potem nagle po prostu uciekła. - relacjonował zdyszany Axl.
Właśnie przed chwilą wtachał tu Duffa, który lekki nie jest.
-Przydałoby się go zawieźć do szpitala.- rzucił inteligentnie
Taa racja. Problem w tym, że jeden z kierowców leżał właśnie martwy...? a reszta była za bardzo najebana, by prowadzić samochód.
-Zadzwońmy do Ag.-usłyszałem za sobą. Odwracam się, a tam Slash. Rzeczywiście czasem powie coś mądrego.
Ale to tylko czasem.
-Załatw to. Axl, ogarnij zwłoki, bo do trumny musi ładnie wyglądać.
I to uczucie, kiedy z twojego "żartu" śmieje sie tylko Adler.
- A ja, idę poszukać Vic.- dokończyłem spokojnie.
-A dlaczego ty? A nie ja?- syknął wiewiór szykując się z pięściami do mnie.
-Bo ty, masz już robotę.- krzyknąłem na odchodnym.

Vic.
- No i kogo my tu mamy?- usłyszałam głos Marka.
  Siedziałam właśnie na podłodze zaplecza z nerwów skubiąc brzeg bluzki. Wzrok utkwiony miałam w ścianie, gdzie plakat Rolling Stonesów, wpół rozdarty na Micku, zwisał smętnie. Gdzie Plant w scenicznym uniesieniu, wśród świateł i mgły, odśpiewywał którąś z piosenek. Może było to Stairway to Heaven, a może Black Dog? Gdzie reklamy Thunderbirda i Night Traina zachęcały do zakupu słynnego trunku ubogich, aczkolwiek utalentowanych artystów.
  I właśnie wtedy, gdy moje spojrzenie zawisło na obrazach wyborowych alkoholi i prawie uspokoiłam wewnętrzny, paraliżujący mnie strach, tak po prostu wszedł on...
  W czarnej bluzce reklamującej jakiś sklep płytowy, w swoich porwanych dżinsach i kowbojkach. Z brązowymi włosami spływającymi kaskadą. Błyskiem w czekoladowych oczach i ciepłym uśmiechem. I może, gdybym go nie znała, to mogłabym sie nabrać i zakręcić wokół niego. Niestety ja zamiast przystojnego mężczyzny widziałam kawał niezłego skurwysyna. Ale najbardziej to się chyba wkurwiłam i wzrosło mi ciśnienie jak w drzwiach zobaczyłam TĘ niewysoka blondynkę o natapirowanych włosach.
  Michelle.
Zacisnęłam usta w cieniutką kreskę i obserwowałam ją jak niepewnie wchodziła za Markiem, uciekając przede mną wzrokiem. "No popatrz na mnie! Popatrz!" prowokowałam w myślach.
  Kiedy stanęła "w cieniu" jego charyzmy, przestąpiła z nogi na nogę, podrapała po przegubie ręki i w końcu podniosła głowę.
  Nie. Nie spojrzała na mnie. Wzrokiem krążyła po pomieszczeniu, uważnie lustrując pokryte plakatami ściany. Spojrzenie swoje ponownie przeniosłam na "szefa".
- Spóźniłaś się.- stwierdził spokojnie. Po chwili podniósł rękę i wpatrując się w wyimaginowaną tarczę zegarka i śledząc ruch wskazówek dodał pretensjonalnie. - I to chyba więcej niż godzinę. Nieprawdaż Michelle?
  Pokiwała tylko potulnie głową spuszczając wzrok.
- A ona jakoś zdąża. Dziwne prawda? I wyobraź sobie, że musiała przez twoją niekompetencję naprzemian wykonywać obowiązki swoje jak i te, które należą do ciebie.
Jakoś tak.. mi jej nie szkoda proszę "pana".
  Jak wcześniej Michelle potaknęłam, naśladując jej marionetkowe posłuszeństwo.
- Powinnaś odpowiedzieć, "Tak jest szefie" a nie kiwać głową jak figurka Matki Boskiej w kościele.
- Tak jest szefie.
- G ł o ś n o  i  w y r a ź n i e.
- Tak jest szefie.
- Myślę, że to by było na tyle Michelle. Możesz już wrócić do swoich obowiązków. Z Veronicą mam jeszcze parę spraw do omówienia.
- Dobrze szefie. - odpowiedziała
 I wtedy dopiero na mnie spojrzała.
Przerażona.
Wiedziała co mnie czeka.

Axl.
  Doprowadzenie Duffa do..jako takiego stanu nie było prostym zadaniem. Nie pomagało mi też zachowanie Stevena, który latał po całym pokoju nucąc piosenkę z reklamy proszku do prania i wyrzucając wszystko co leżało na podłodze do góry, twierdząc, że sprząta. Mimo tych "porządków" wyglądało to gorzej niż po jednej z naszych imprez.
- Steven!
  Nie reagował sukinsyn i nadal z wyszczerzem okrążał pokój. Na widok tego szaleńczego uśmiechu  chciało się biec koło niego i trzymając dłonie pod jego wyjątkowo nieurodziwą facjatą  ( nie to co ja)  pilnować, żeby nie wypadła mu szczęka.
- Przepraszam panią. - tu Stev o dziwo się zatrzymał i zastygłszy z pudełkiem po pizzy w rękach, utkwił we mnie swoje błękitne, nieskalane myślą gały. - Czy pani mogłaby ogarnąć dupę? Bo za chwilę sam ją ogarnę albo KURWA ZWYCZAJNIE ZWARIUJE. - wydarłem się mając już tego dość.
- Przepraszam- odezwał się po chwili.- Proszę pana ja do biura wynarodowienia wynarodowionej narodowości narodowej. Wie pan, w którą to stronę?
- Tamte drzwi i na lewo.- odpowiedziałem wskazując..mu? jej? drzwi wyjściowe i machając na pożegnanie.
  Kiedy wyszedł wreszcie mogłem się wziąć za żmudną robotę. No bo ( wiem, wiem XD przyp. aut.) kto chciałby ogarniać pobitego, nieprzytomnego kolegę i do tego (co stwierdziłem po lekkim tylko nachyleniu się nad nim) wyraźnie podchmielonego kolegę?

 Izzy.
 Starałem się iść szybko, ale nie zwracać na siebie uwagi. Przecież ja nigdy nigdzie się nie śpieszę. Od Troubadour dzieliły mnie już chyba tylko cztery dzielnice. Miałem nadzieję, że zdążę. Na co? Aż sam boję się o tym myśleć...

Vic.
- Porozmawiamy sobie.- powtórzył jeszcze raz po wyjściu Michelle, zbliżając sie do mnie. 
  Jego rozszerzone źrenice mówiły, że jest już na prochach. Jak może po narkotykach zachowywać się człowiek taki jak on? 
Dziś jest ten dzień, w którym się przekonam.
  Cofnęłam sie. W uszach i całym moim ciele głucho roznosiło się echo gwałtownie bijącego serca. Spocone ze strachu dłonie wyciągnęłam do tyłu chcąc zapobiec niespodziewanemu zderzeniu ze ścianą.
 Poczułam jak jego oddech owiewa moje policzki.
- Nie bój się.- powiedział uśmiechając się.

Slash.
  Po telefonie do Ag, która obiecała zrobić co w jej mocy i szybko przyjść, wróciłem do salonu i mimo protestów zbulwersowanego Axl'a walnąłem się na "kanapę" odmawiając mu wszelkiej pomocy.
- Ale dlaczego?- zapytał wkurzony, z czerwoną od złości twarzą i furią w oczach.
- Bo ja. Swoją robotę już odwaliłem.
  Podsumował to tylko jebnięciem butelka o ścianę. 
  Jednak mimo tego wszystkiego, dziś był spokojny, letni dzień. Jeden z tych dni, w których nuda tak cie zajmuje, że nie masz czasu nic innego zrobić. Kiedy siedzisz na prowizorycznej kanapie i po porostu istniejesz.
 Nic więcej.
  Podrapałem się po kudłach i zastanowiłem się nad tematem rozmyślań. Jednak moje myśli samoistnie wracały do Agnes. Krążyły nad jej i powiązanymi z nią tematami jak wygłodniałe sępy. A przed oczami co raz migała mi jej twarz. Cholernie głupio jest tak widzieć człowieka, chociaż go tu wcale nie ma. To już zakrawa na jakąś kurwa obsesję.
  Nagle, "przedmiot" moich rozmyślań z glana otworzył drzwi, niosąc w rękach apteczkę i torbę z zakupami. Popatrzył na mnie i rozkazał.
- Podnoś dupsko Slash i pomóż niewiaście.
  Raz dwa się zebrałem i dosłownie siłą wyrwałem jej z rąk trzymane przez nią przedmioty. Od razu zabrała się do pomocy nieporadnie radzącemu sobie Axlowi. Mianowicie przebranie w całą i czystą bluzkę pana poszkodowanego.
  Kiedy to robiła, miała taki dziwny wyraz twarzy. Podobny do tego jaki miała, gdy staliśmy na wzgórzach Hollywood.
Zachwyt?!

Izzy.
  Przekroczyłem pasy i zatrzymując się przed celem mojej wędrówki zapaliłem papierosa. Głęboki wdech. Głębokie zaciągnięcie.
I wchodzimy.
  Nic nie zmieniło się od tamtego razu, kiedy tutaj graliśmy. Może tyle że scena teraz  była zastawiona skrzynkami po piwie, a pod stołami spało trochę więcej ludzi niż wtedy. Rozejrzałem się za jakąś kelnerką. Za barem stała trzęsąca się blondynka, która ustawiała butelki rozmaitych trunków na półce.
- Przepraszam...?

Vic.
  Na początku jego dłonie wylądowały na moich biodrach. 
  Odpycham go. 
  Bezskutecznie uchylając się przed ciosem, który i tak trafia celu. Brak mi tchu. Gwałtownie chwytam powietrze w płuca jednocześnie ręką po omacku szukając stołu i nieznacznie się dźwigając z klęczek. Pomaga mi, by po chwili zdusić w ramionach i zacząć obcałowywać moją szyję.
- Nie! Nie chcę!- Policzkuje mnie natychmiast i wkłada jakąś szmatę do ust, abym nie krzyczała. W ustach czuję smak kurzu i stęchlizny. Próbuje wyprostować ręce i tym samym odepchnąć go od siebie. 
  Wszystko na marne. On kontynuuje swoją wędrówkę po moim ciele. Przechodzi mnie dreszcz obrzydzenia. Zaczynam się miotać w jego stalowym uścisku. 
- Ćśś..nic ci nie zrobię.- mruczy do mojego ucha.

Izzy.
  Odwraca się w moją stronę trzymając w ręku butelkę. W momencie spotkania się naszych oczu. upuszcza ją z głośnym brzękiem na podłogę. Ja stoję zastanawiając się nad tą sytuacją, podczas gdy ona schyla się i mamrocząc coś co brzmi jak : "Tak jest szefie. Bardzo przepraszam szefie.." drżącymi dłońmi zaczyna zbierać rozbite na podłodze szkło. Robi to jak najdłużej, aby tylko uniknąć konfrontacji ze mną i mojego natarczywego wzroku, jednak mimo wszystko ja cicho pytam.
- Gdzie ona jest?
  Michelle sztywnieje i prostując się i patrząc mi w oczy szepcze. - Nie wiem.
- Gdzie ona jest?- powtarzam.
  Chociaż wiem, że i tak nie doczekam się odpowiedzi.

Vic.
  Moja koszulka ląduje na podłodze. Jak moja godność. Mark również zrzuca swoją i chwytając moje dłonie przejeżdża nimi po swoim torsie. I znów nic nie znacząca dla niego moja szarpanina i rzucane przerażone spojrzenia. Potem jego ręce wracają na moją skórę drażniąc ją jego obrzydliwymi łapami. Zamykam oczy...
Boję się.

Slash.
  Zawieźliśmy Duffa na pogotowie jego własnym vanem. Ja wraz z Agnes zostaliśmy w szpitalu w razie, gdyby się przebudził, lub wystąpiły jakieś komplikacje. A przede wszystkim z ciekawości- po to, aby poznać diagnozę. 
  Usiedliśmy grzecznie na plastikowych krzesełkach i wpatrując sie w mdłe szpitalne ściany i wdychając mdły szpitalny zapach, czekaliśmy...
-Slash?- spytała ostrożnie i szeptem dziewczyna.
-Yhym?- odpowiedziałem równie cicho, bojąc się spłoszyć szpitalną aurę choroby.
- Opowiesz mi coś o Duffie? - spoglądam na nią zaskoczony tym pytaniem. Skąd u niej takie zainteresowanie długonogim osobnikiem? Już mnie chyba kiedyś o niego pytała... Może po prostu chce się czegoś dowiedzieć? No dobra nie ma sprawy, powiem co wiem.
- No właściwie to mogę.- pochyla się w moją stronę, jakby nie chcąc uronić ani słowa.- To skończony debil, ćpun i alkoholik.
  Słyszę tylko pogardliwe prychnięcie i Ag odwrócona do mnie tyłem obserwuje już ścianę.

Axl.
 Jakim prawem Izzy zadecydował, że idzie po Veronicę? A może to akurat ja miałem ochotę wybrać się na krótki spacerek, wpaść do kolegi Marka z wizytą. I obsłużyła by mnie właśnie ona. Tak, to dobry pomysł. I kieruję swoje stare kowbojki w stronę wspomnianego klubu. 

Izzy.
- Wiem, że wiesz, gdzie ona jest. Powiedz mi.
- Nie wiem i odczep się.- warknęła z głośnym hukiem stawiając szklankę na stole. 
- Nie przyszła dzisiaj nawet rano do pracy i musze pracować za nią, więc proszę nie przeszkadzaj mi. 
Po tych słowach poszła obsłużyć klienta.
A ja chcąc nie chcąc wyszedłem z Troubadour.
- Pewnie jest już w domu. - powiedziałem do siebie. Jednak pierwszy raz nie byłem pewien słów, które wypowiadam.

Vic.
  Powoli jedną ręką zsuwał moje spodnie, drugą trzymając obie ręce i uniemożliwiając mi skutecznie jakikolwiek ruch. 
  Nigdy w życiu nie czułam się chyba tak źle...
  Ty tam co rządzisz tym wszystkim.
  Daj mi siłę..

                                          Kiedy ten koszmar minie? Powiedz mi!
                                           Kiedy zdołam opróżnić swoją głowę?
                                              Czy ktoś mi w końcu odpowie?
                                               Czy Bóg naprawdę nie żyje?
                                               Czy Bóg naprawdę nie żyje?


Izzy.
  Wracałem do domu wcale nie przekonany słowami Michelle i odpalając jednego papierosa o drugiego, żeby się odstresować. Gdy nagle na przeciwko mnie stanął Axl. Przystanąłem i poniosłem na niego wzrok.
- Nie myśl sobie, że to ty decydujesz. Ja też chyba mam coś do powiedzenia? I nie dam się zdominować przez ciebie.
- Yhy..Mogę przejść?- spytałem.
- Kurwa czy ty, panie "jestem niezwykle ważny" mnie w ogóle słuchasz? - nie czekając na jakiekolwiek potwierdzenie ciągnął dalej.- Nie żyjesz sam, wiesz? Kurwa i może ja też chętnie poszukałbym Vic. Bo widzę, że ty wracasz..jakby bez niej.
- Słuszne spostrzeżenie.
- Kurwa...- widziałem jak zaciska dłonie w pięści, przybierając bojową pozę i powstrzymując się ( zapewne z trudem)  przed zrobieniem mi z twarzy krwawej miazgi.
  Zgasiłem papierosa butem i przeszedłem obok niego.

Slash.
Rozwaliłem się na swoim plastikowym krzesełku, które upierdliwie wbijało mi się w dupę. Ze znużeniem wpatrywałem się w sufit i świetlówki, które raziły halogenowym światłem. Agnes od tamtego pytania oDuffa, czyli jakieś czterdzieści minut temu jeszcze się nie odezwała.
  Nagle z pokoju w którym leżał Duff  wydobyły się piski aparatury do której był podłączony. Tabun ubranych na biało lekarzy zmierzających przez korytarz w pośpiechu i wpadających do pokoju.
  I ten niepokój w sercu.
  I przerażone spojrzenia.

Vic.
  Stałam przed nim tylko w bieliźnie, nigdy jeszcze nigdy nie pokazywałam się tak nikomu, a teraz podjęto decyzję za mnie. Czułam się strasznie, a minuty upływały nienaturalnie wolno. Szarpałam się , kopałam, drapałam. Do akompaniamentu jego śmiechu.
Łzy szkliły mi się w oczach, w bladym świetle zapleczowej żarówki. Powstrzymałam się. Strach wysuszył wszystkie łzy.
  Szarpnął gwałtownie moja rękę i poprowadził mnie w kierunku stojącego tam stołu. Jego drewniany blat nasuwał na myśl ciepły rodzinny dom. Z wielkim salonem i zebraną przed kominkiem rodziną. 
  Oparł moje uda o krawędź jego zimnego blatu. Po chwili zaczął rozpinać rozporek. Na szczęście ten zaciął się zahaczając o kawałek materiału. I jeżeli chciał działać dalej to musiał mnie puścić.
  Na chwilę, ułamek sekundy.
  Nie tracąc okazji chwyciłam go dłońmi za głowę i obejmując ją całą jakbym przygotowywała się do złożenia pocałunku. 
  Nigdy bardziej sie nie pomyliłeś- pomyślałam widząc jego ciepły uśmiech. I przesuwając sie lekko w prawo uderzyłam jego głową o kant chłodnego blatu.
Za wszystko.
                                                        _______________
                                               Aby obronić swoją filozofię
                                         Aż do mojego ostatniego oddechu
                                            Odchodzę od rzeczywistości
                                                      W żywą śmierć
                                          Czuję empatię wobec wroga
                                        Aż nadejdzie właściwy moment
                                      Z Bogiem i Szatanem u mego boku
                                         Ciemność stanie się światłem.
 __________________________________________________________________________________
Oceńcie o:

8 komentarzy:

  1. Cały rozdział taki smutnawy i ponury, ale wciąż zajebisty. Serio, bardzo mnie się podoba. Po jego przeczytaniu czuje ogromny niedosyt. Chce więcej i więcej wiec szybko coś dodaj nowego!!
    W momencie gdy Izzy wychodził z klubu, chciałam przedostać się Twojego opowiadania i powiedzieć mu, że Vic tam jest i on ma ją uratować, ale pomimo moich wielkich starań teleport nie udał się :(
    I jeszcze Duff! Te pipczące urządzenia! Aaaaa! Nie zabijaj go!
    Taki trochę chaotyczny (czyt.bardzo), ale ciągle jestem pod wpływem Twojego opowiadania :D
    Weny życzę i szybkiego napisania nowego rozdziału! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znaczy w sensie chaotyczny mój komentarz, nie rozdział ;) głodna jestem i dlatego słowa zjadam xDD
      I jeszcze zapomniałam napisać o cytatach z God is dead? Strasznie lubię te piosenkę ;) I aż Ci się pochwale: będę na koncercie :D
      Okok, juz nie będę przynudzać i koncze :D
      Wszystko pisane z telefonu, wiec za błędy przepraszam ;)

      Usuń
    2. Jeju, naprawdę spełniłam zadanie, które mi powierzyłaś? Bardzo mnie to cieszy. Kiedy następny rozdział, to nie wiem ale postaram się, aby był niedługo. Ajajaj Koncert Black Sabbath. zazdroszczę ;___;

      Usuń
    3. Nie tylko spełniłaś. Ty je wykonałaś genialnie!

      Usuń
    4. Weź bo sie zarumienię c:
      Cieszy mnie to, że moja nieudolna zabawa w pisarkę się komuś podoba ;3

      Usuń
  2. Akcje, akcje, wszędzie akcje *o* Kocham Cię dziewczyno normalnie xD
    Każdy rozdział jest lepszy od poprzedniego, ale zawsze zachowujesz je na wysokim poziomie ;)
    Z początku myślałam, że Axl tam wpadnie i obije mordę temu całemu Markowi, ale nasza Vic poradziła sobie sama :D
    Ach.. no i Duff.. Dobra, miał za swoje, ale.. szkoda mi go i się o niego cholernie boję ;__; Bądź dla niego łaskawa xD
    Kurde.. Dawaj mi tu kolejny rozdział, bo na zawał zejdę ;_;
    Pozdrawiam ;***

    OdpowiedzUsuń
  3. Zakochałam się w pierwszej perspektywy Axla. *-* Te opisy o zachowaniu Stevenka...genialne. <3 Zazdroszczę pomysłu. XD "Ja do biura wynarodowienia wynarodowionej narodowości narodowej". :') Zwijam się ze śmiechu. XD
    Izzy ty dupku ty. :/ Wiesz dobrze, co robi Vic Mark, a ją tam zostawiłeś...

    OdpowiedzUsuń

Jak już tu jesteś i przeczytałeś całe moje wypociny to napisz coś ya know. Gunsi za hejty nie gryzą..No może Slash..trochę...bardzo. Uważaj bo cie kurwa zje.