___________________________________________________________
Steven.
Kobieta. Płacze przy mnie. Pierwszy raz nie mam pojęcia co robić. Może magiczny uśmiech Stevena? Patrzy na mnie przez chwilę zdziwiona, a po chwili..zaczyna ryczeć. Stwierdzam iż kobiety to strasznie dziwne stworzenia i nawet nie zamierzam ich rozumieć. Rola kobiet w moim życiu nie wykracza poza scenariusz. Chyba wiadomo jaki. I raczej nie zamierzam tego zmieniać.
Vic.
Miarowe pikanie szpitalnej maszynerii po raz kolejny uśpiło Duffa. Jednak ten nadal nie pozwala wypuścić mi dłoni ściskając ją kurczowo. Mruczy coś po cichu o wódce i dragach i uśmiecha się pod nosem.
Jestem zmęczona. Mój oddech pachnie kofeiną po czwartej już dzisiaj kawie. Ręce drżą z nerwów. Opieram głowę na łóżku i próbuje zasnąć. Niestety. Za dużo myśli biega jak oszalałe po głowie. Drzwi otwierają się powoli i widać w nich Agnes. Jak ja jest zmęczona, smutna ale jest w niej coś jeszcze, czego nie umiem odczytać. Wzdycham ciężko.
- Przynieś mi kawy i coś do jedzenia jakbyś mogła.- odzywam się cicho.
Kiwa głową że zrozumiała i przepuszcza w drzwiach Izziego. Ten siada po drugiej stronie.
- Nadal przy nim siedzisz?
Unoszę do góry nasze splecione dłonie jako odpowiedź.
- Powinnaś chociaż się przespać.- mówi zatroskany.
- Nie mogę. Myśli mi przeszkadzają.
Potakuje ze zrozumieniem głową. Po chwili ciszy kładzie na łóżku swoją dłoń i zachęcająco się uśmiecha. Chwytam ją i kładę głowę na brzuchu Michaela. Po chwili słyszę jak Izzy zaczyna nucić. Rozpoznaję w tym Breathe Pink Floyd. Dołączam się. Zasypiam..
Vic.
Miarowe pikanie szpitalnej maszynerii po raz kolejny uśpiło Duffa. Jednak ten nadal nie pozwala wypuścić mi dłoni ściskając ją kurczowo. Mruczy coś po cichu o wódce i dragach i uśmiecha się pod nosem.
Jestem zmęczona. Mój oddech pachnie kofeiną po czwartej już dzisiaj kawie. Ręce drżą z nerwów. Opieram głowę na łóżku i próbuje zasnąć. Niestety. Za dużo myśli biega jak oszalałe po głowie. Drzwi otwierają się powoli i widać w nich Agnes. Jak ja jest zmęczona, smutna ale jest w niej coś jeszcze, czego nie umiem odczytać. Wzdycham ciężko.
- Przynieś mi kawy i coś do jedzenia jakbyś mogła.- odzywam się cicho.
Kiwa głową że zrozumiała i przepuszcza w drzwiach Izziego. Ten siada po drugiej stronie.
- Nadal przy nim siedzisz?
Unoszę do góry nasze splecione dłonie jako odpowiedź.
- Powinnaś chociaż się przespać.- mówi zatroskany.
- Nie mogę. Myśli mi przeszkadzają.
Potakuje ze zrozumieniem głową. Po chwili ciszy kładzie na łóżku swoją dłoń i zachęcająco się uśmiecha. Chwytam ją i kładę głowę na brzuchu Michaela. Po chwili słyszę jak Izzy zaczyna nucić. Rozpoznaję w tym Breathe Pink Floyd. Dołączam się. Zasypiam..
Oddychaj, wdychaj powietrze,
nie bój się troszczyć.
Odejdź, lecz nie zostawiaj mnie.
Rozejrzyj się, wybierz własny grunt.
nie bój się troszczyć.
Odejdź, lecz nie zostawiaj mnie.
Rozejrzyj się, wybierz własny grunt.
Axl.
Popatrzcie jak się staram. Właśnie zapieprzam do szpitala, wydając na taksówkę ostatnie 10 dolców. Jestem trochę zdenerwowany, w palcach lewej ręki miętoszę papierosa. W prawej trzymam zapalniczkę.Pstrykam nią od czasu do czasu w rytm jakiegoś gówna w radiu.
- Mógłby pan to ściszyć?!- wydzieram się ciut za mocno. Przestraszony kierowca sięga do pokrętła i po chwili w aucie słychać tylko moje nerwowe pstrykanie.
Dobra dostarczę się tam i co powiem? Że olałem Duffa i poszedłem się pieprzyć a teraz wracam bo liczę...No właśnie...na co ja po czymś takim liczę? Rzucą mi się wszyscy w ramiona i serdecznie przywitają z uśmiechami na twarzy? W sumie byłoby miło. Ale tak nie będzie. Skąd wiem? Nie od dzisiaj wiadomo, że wszyscy kochają Axelka...
Kristen.
Blondyn siedzi obok mnie zszokowany i widać, że nie wie co ma zrobić. Zapewne spotyka się z taką sytuacją po raz pierwszy i nie ma co się dziwić jego zachowaniu. Sama jestem trochę sobą rozczarowana. Zwykle nerwy trzymam na wodzy, trudno jest mnie zdenerwować lub wywołać jakąkolwiek reakcję. Z drugiej strony, jeśli przyjdzie co do czego mogę gadać i gadać. Dlatego nie ukrywam zawsze byłam lubiana i szanowana- zarówno w pracy jak i na gruncie towarzyskim. I przyznam, dobrze się czułam sama ze sobą co jest chyba najważniejsze.
- Kristen jestem, miło mi.- wyciągam do niego rękę. Na twarzy mam zapewne rozmazany makijaż, a ubranie jest pomięte i brudne. W tej chwili mam to w dupie. Coś we mnie pękło, wyryczałam się i jest Ok. Mam zamiar zaprezentować mojemu "mężu" i całemu światu że mam pazurki i umiem nawet ich użyć. Spogląda na mnie speszony na początku ale po chwili usta rozciągają się w uśmiechu.
- Wybacz za samochód..ja..ja nie chciałem- jąka zawstydzony i podnosi tyłek z asfaltu.
- W sumie...Pieprzyć to.- mówię z przekonaniem i macham na to ręką.- Pieprzyć!- krzyczę w stronę sznuru nadjeżdżających samochodów.
- I to mi się podoba.- macha głową z uznaniem.- No ale jeśli wypadek już się zdarzył a z powrotem do LA dużo jeszcze zostało to..- po chwili zgina się dziwnie. Jakby chciał ale nie mógł kucnąć. Przy okazji próbuje utrzymać równowagę.. Patrzę na to zdziwiona.
- Wskakuj.- przekonuje.- Na piechotę nie dasz rady.
- A ty dasz?- prowokuje, lustrując go powoli wzrokiem.
- Oczywiście. Wskakuj.- powtarza.
Jak polecił tak uczyniłam.
***
Kiedy komisarz Edward Lee przyjeżdża na miejsce zaalarmowany anonimowym telefonem o wypadku, zastaje ciekawy widok. Obok rozbitego samochodu, na spalonym słońcem asfalcie równiutko ustawione stoją czerwonokrwiste szpilki i pudełko po papierosach. Cienkich, mentolowych.
- Kobieta kierowca...- szepcze pocierając oczy i uśmiechając się.
Slash.
- Co tam trzymasz w rękach? - zachodzi go od tyłu Agnes. Wzdryga się na dźwięk jej głosu. Jest jakiś... ostry?
- Gazetę, a nie widać?- odpowiadam na odczepnego. Chcę żeby blondynka jak najszybciej mnie zostawiła. Nie czuję się komfortowo w jej towarzystwie.
- Nie musisz mnie tak traktować.- wbrew podtekstów ukrytych za kurtyną słów siada na przeciwko. Odkładam kartki na blat stołu w szpitalnej jadalni.
- Idę się przewietrzyć.- informuję ją i zgarniając z oparcia krzesła swoją skórzaną ramoneskę, czym prędzej opuszczam pomieszczenie.
Suka.
Myśli, że jestem tępy i głuchy?
Wydobywam z siebie gardłowy śmiech a następnie zapalam papierosa.
Dziewczyna zszokowana została przy stoliku. Z tępym wyrazem twarzy wpatruje się w drzwi za którymi chwilę wcześniej zniknął Mulat. Następnie wstaje w tym samym celu. Jednakże tytuł czytanej wcześniej przez chłopaka gazety sprawia, że jak bezwładny worek opada na krzesło.
Rozkłada ją drżącymi dłońmi.
Steven.
Dobra dziewczyna jest zgrabna i w ogóle ale po kilku kilometrach nie mogę już upierać się przy tym, że jest leciutka. Normalnie plecy mi odpadają i chyba nigdy sie już nie wyprostuje.
Garbaty Steven z Notre Vegas.
- Nie zgłodniałaś przypadkiem?- pytam z nadzieją.
- Nie.- odpowiada z uśmiechem dyndając nogami, co nie ułatwia mi drogi.
- Może jednak.- syczę bo coś mi strzeliło w szyi.
- Czyli nie dałeś rady.- mówi śmiejąc się i szybko zeskakuje ze swojego miejsca. Kontynuuje drogę o własnych siłach.
Boso.
Po rozgrzanym asfalcie Miasta Aniołów.
- Długo jeszcze? - jęczę wlokąc się za nią. Jest po południu i pogoda nas nie oszczędza. Brakuje mi sił a ta istota zapiernicza do przodu jakby miała motorek w dupie.
- Gdybyś nas tak nie załatwił to już dawno byśmy tam byli. Nie narzekaj.- odpowiada z uśmiechem. Potykam się a ona wybucha śmiechem.
Kobiety..
Agnes.
Mój wzrok szybko przebiegał przez małe literki. Treść artykułu wżynała się w mózg i w wyobraźnie. Wielki czerwony komunikat w głowie mówił, że mamy kłopoty.
Naprawdę?
No nie pieprz mózgu.
Czym prędzej zerwałam się z krzesła i chwytając gazetę popędziłam na piętro, na którym leżał Duff. Bez zbędnych ceregieli wpadłam do jego sali. Izzy rzucił mi paraliżujące spojrzenie i jednocześnie uniósł palec do ust. Zrozumiałam komunikat.
Vic zasnęła i mam wypieprzać z sali.
Na odchodnego rzuciłam mu gazetę na kolana i szeptem dodałam.
- Veronica jest sławna. Wy zresztą też.
Izzy.
Szeptem czytałem artykuł z podrzuconej mi przez Agnes gazety.
"Kilka dni temu w klubie Troubadour doszło do wstrząsającego incydentu. Mianowicie szef całego przybytku gdzie w wolnych chwilach można było przyjść i miło spędzić czas słuchając początkujących kapel został zaatakowany. Bulwersujące jest to, że nawet we własnej knajpie nie można się czuć bezpiecznie. Stało się to po koncercie zespołu "Guns and Roses".."
Izzy przerwał. Cholera nawet nazwę źle napisali. Chuje jedne, żeby im się ten artykuł nie odbił czkawką...
"Zainteresowana całą sprawą udałam się do szpitala, żeby porozmawiać z poszkodowanym. Czatowałam pod jego salą całą noc, gdyż jego stan był poważny. W końcu zostałam wpuszczona do sali. W rogu, na krześle przysnęła kelnerka. Według plakietki Michelle jej było na imię. Młoda osóbka.
- To ona uratowała mi życie.- odezwał się cichy głos. Wiedziona dziennikarską ciekawością delikatnie zaczęłam wypytywać młodego mężczyznę.
Mark był otwarty i nie omieszkał poinformować mnie jak to sie stało i za sprawą kogo. Jednak zacznijmy od początku.
Mianowicie. Udał się na zaplecze, gdyż jedna z jego pracownic nie chciała wyjść na występ.."
Co to za pierdoły?- mruknąłem i wróciłem do lektury.
"Zaatakowała mnie.-mówi szczerze.- Nie wiem dlaczego, przecież nic jej nigdy nie zrobiłem..."
Krew się we mnie dosłownie zagotowała. Zgniotłem rogi gazety przy zwijaniu dłoni w pięść. Starałem sie uspokoić oddech. Powiedzmy, że mi się udało.
"Przez mgłę pamiętam jej imię. Vi..Victoria? W każdym bądź razie każdy wołał na nią Vic. Nawet tych pięciu gnoi, którzy przywlekli za nią swoje dupska. Brunetka, a może szatynka? Niewysoka. Zielono-niebieskie oczy. Złapała mnie za głowę pamiętam. Jakby chciała mnie pocałować. Oczywiście byłoby to miłe doświadczenie, w końcu była całkiem ładna. Nie wyobrażam sobie jednak spoufalania sie z pracownicami. Jednakże nie zrobiła tego. Z całej siły uderzyła moją głową o stół. Dalej nie pamiętam.
Te przerażające świadectwo ma na celu ostrzec was. Nie jest już bezpiecznie w Los Angeles."
Szybko, żeby nie obudzić Vic wyszedłem z sali i poszedłem zapalić papierosa. Obok mnie spokojnie stał Slash. Nerwowo zaciągnąłem sie dymem.
- No to mamy kłopoty.- usłyszałem jego głos.
Lepiej bym tego nie ujął kolego. Lepiej bym nie ujął...
______________________________________________________________
Ścierwo trochę wyszło. No ale.
PS: dziękuje bardzo bardzo serdecznie za ponad 6000 wyświetleń. Pewnie połowę sama nabiłam, nerwowo odświeżając stronę i czekając na wasze komentarze, no ale nie ważne XD
- Mógłby pan to ściszyć?!- wydzieram się ciut za mocno. Przestraszony kierowca sięga do pokrętła i po chwili w aucie słychać tylko moje nerwowe pstrykanie.
Dobra dostarczę się tam i co powiem? Że olałem Duffa i poszedłem się pieprzyć a teraz wracam bo liczę...No właśnie...na co ja po czymś takim liczę? Rzucą mi się wszyscy w ramiona i serdecznie przywitają z uśmiechami na twarzy? W sumie byłoby miło. Ale tak nie będzie. Skąd wiem? Nie od dzisiaj wiadomo, że wszyscy kochają Axelka...
Kristen.
Blondyn siedzi obok mnie zszokowany i widać, że nie wie co ma zrobić. Zapewne spotyka się z taką sytuacją po raz pierwszy i nie ma co się dziwić jego zachowaniu. Sama jestem trochę sobą rozczarowana. Zwykle nerwy trzymam na wodzy, trudno jest mnie zdenerwować lub wywołać jakąkolwiek reakcję. Z drugiej strony, jeśli przyjdzie co do czego mogę gadać i gadać. Dlatego nie ukrywam zawsze byłam lubiana i szanowana- zarówno w pracy jak i na gruncie towarzyskim. I przyznam, dobrze się czułam sama ze sobą co jest chyba najważniejsze.
- Kristen jestem, miło mi.- wyciągam do niego rękę. Na twarzy mam zapewne rozmazany makijaż, a ubranie jest pomięte i brudne. W tej chwili mam to w dupie. Coś we mnie pękło, wyryczałam się i jest Ok. Mam zamiar zaprezentować mojemu "mężu" i całemu światu że mam pazurki i umiem nawet ich użyć. Spogląda na mnie speszony na początku ale po chwili usta rozciągają się w uśmiechu.
- Wybacz za samochód..ja..ja nie chciałem- jąka zawstydzony i podnosi tyłek z asfaltu.
- W sumie...Pieprzyć to.- mówię z przekonaniem i macham na to ręką.- Pieprzyć!- krzyczę w stronę sznuru nadjeżdżających samochodów.
- I to mi się podoba.- macha głową z uznaniem.- No ale jeśli wypadek już się zdarzył a z powrotem do LA dużo jeszcze zostało to..- po chwili zgina się dziwnie. Jakby chciał ale nie mógł kucnąć. Przy okazji próbuje utrzymać równowagę.. Patrzę na to zdziwiona.
- Wskakuj.- przekonuje.- Na piechotę nie dasz rady.
- A ty dasz?- prowokuje, lustrując go powoli wzrokiem.
- Oczywiście. Wskakuj.- powtarza.
Jak polecił tak uczyniłam.
***
Kiedy komisarz Edward Lee przyjeżdża na miejsce zaalarmowany anonimowym telefonem o wypadku, zastaje ciekawy widok. Obok rozbitego samochodu, na spalonym słońcem asfalcie równiutko ustawione stoją czerwonokrwiste szpilki i pudełko po papierosach. Cienkich, mentolowych.
- Kobieta kierowca...- szepcze pocierając oczy i uśmiechając się.
Slash.
- Co tam trzymasz w rękach? - zachodzi go od tyłu Agnes. Wzdryga się na dźwięk jej głosu. Jest jakiś... ostry?
- Gazetę, a nie widać?- odpowiadam na odczepnego. Chcę żeby blondynka jak najszybciej mnie zostawiła. Nie czuję się komfortowo w jej towarzystwie.
- Nie musisz mnie tak traktować.- wbrew podtekstów ukrytych za kurtyną słów siada na przeciwko. Odkładam kartki na blat stołu w szpitalnej jadalni.
- Idę się przewietrzyć.- informuję ją i zgarniając z oparcia krzesła swoją skórzaną ramoneskę, czym prędzej opuszczam pomieszczenie.
Suka.
Myśli, że jestem tępy i głuchy?
Wydobywam z siebie gardłowy śmiech a następnie zapalam papierosa.
Dziewczyna zszokowana została przy stoliku. Z tępym wyrazem twarzy wpatruje się w drzwi za którymi chwilę wcześniej zniknął Mulat. Następnie wstaje w tym samym celu. Jednakże tytuł czytanej wcześniej przez chłopaka gazety sprawia, że jak bezwładny worek opada na krzesło.
Rozkłada ją drżącymi dłońmi.
Steven.
Dobra dziewczyna jest zgrabna i w ogóle ale po kilku kilometrach nie mogę już upierać się przy tym, że jest leciutka. Normalnie plecy mi odpadają i chyba nigdy sie już nie wyprostuje.
Garbaty Steven z Notre Vegas.
- Nie zgłodniałaś przypadkiem?- pytam z nadzieją.
- Nie.- odpowiada z uśmiechem dyndając nogami, co nie ułatwia mi drogi.
- Może jednak.- syczę bo coś mi strzeliło w szyi.
- Czyli nie dałeś rady.- mówi śmiejąc się i szybko zeskakuje ze swojego miejsca. Kontynuuje drogę o własnych siłach.
Boso.
Po rozgrzanym asfalcie Miasta Aniołów.
- Długo jeszcze? - jęczę wlokąc się za nią. Jest po południu i pogoda nas nie oszczędza. Brakuje mi sił a ta istota zapiernicza do przodu jakby miała motorek w dupie.
- Gdybyś nas tak nie załatwił to już dawno byśmy tam byli. Nie narzekaj.- odpowiada z uśmiechem. Potykam się a ona wybucha śmiechem.
Kobiety..
Agnes.
Mój wzrok szybko przebiegał przez małe literki. Treść artykułu wżynała się w mózg i w wyobraźnie. Wielki czerwony komunikat w głowie mówił, że mamy kłopoty.
Naprawdę?
No nie pieprz mózgu.
Czym prędzej zerwałam się z krzesła i chwytając gazetę popędziłam na piętro, na którym leżał Duff. Bez zbędnych ceregieli wpadłam do jego sali. Izzy rzucił mi paraliżujące spojrzenie i jednocześnie uniósł palec do ust. Zrozumiałam komunikat.
Vic zasnęła i mam wypieprzać z sali.
Na odchodnego rzuciłam mu gazetę na kolana i szeptem dodałam.
- Veronica jest sławna. Wy zresztą też.
Izzy.
Szeptem czytałem artykuł z podrzuconej mi przez Agnes gazety.
"Kilka dni temu w klubie Troubadour doszło do wstrząsającego incydentu. Mianowicie szef całego przybytku gdzie w wolnych chwilach można było przyjść i miło spędzić czas słuchając początkujących kapel został zaatakowany. Bulwersujące jest to, że nawet we własnej knajpie nie można się czuć bezpiecznie. Stało się to po koncercie zespołu "Guns and Roses".."
Izzy przerwał. Cholera nawet nazwę źle napisali. Chuje jedne, żeby im się ten artykuł nie odbił czkawką...
"Zainteresowana całą sprawą udałam się do szpitala, żeby porozmawiać z poszkodowanym. Czatowałam pod jego salą całą noc, gdyż jego stan był poważny. W końcu zostałam wpuszczona do sali. W rogu, na krześle przysnęła kelnerka. Według plakietki Michelle jej było na imię. Młoda osóbka.
- To ona uratowała mi życie.- odezwał się cichy głos. Wiedziona dziennikarską ciekawością delikatnie zaczęłam wypytywać młodego mężczyznę.
Mark był otwarty i nie omieszkał poinformować mnie jak to sie stało i za sprawą kogo. Jednak zacznijmy od początku.
Mianowicie. Udał się na zaplecze, gdyż jedna z jego pracownic nie chciała wyjść na występ.."
Co to za pierdoły?- mruknąłem i wróciłem do lektury.
"Zaatakowała mnie.-mówi szczerze.- Nie wiem dlaczego, przecież nic jej nigdy nie zrobiłem..."
Krew się we mnie dosłownie zagotowała. Zgniotłem rogi gazety przy zwijaniu dłoni w pięść. Starałem sie uspokoić oddech. Powiedzmy, że mi się udało.
"Przez mgłę pamiętam jej imię. Vi..Victoria? W każdym bądź razie każdy wołał na nią Vic. Nawet tych pięciu gnoi, którzy przywlekli za nią swoje dupska. Brunetka, a może szatynka? Niewysoka. Zielono-niebieskie oczy. Złapała mnie za głowę pamiętam. Jakby chciała mnie pocałować. Oczywiście byłoby to miłe doświadczenie, w końcu była całkiem ładna. Nie wyobrażam sobie jednak spoufalania sie z pracownicami. Jednakże nie zrobiła tego. Z całej siły uderzyła moją głową o stół. Dalej nie pamiętam.
Te przerażające świadectwo ma na celu ostrzec was. Nie jest już bezpiecznie w Los Angeles."
Szybko, żeby nie obudzić Vic wyszedłem z sali i poszedłem zapalić papierosa. Obok mnie spokojnie stał Slash. Nerwowo zaciągnąłem sie dymem.
- No to mamy kłopoty.- usłyszałem jego głos.
Lepiej bym tego nie ujął kolego. Lepiej bym nie ujął...
______________________________________________________________
Ścierwo trochę wyszło. No ale.
PS: dziękuje bardzo bardzo serdecznie za ponad 6000 wyświetleń. Pewnie połowę sama nabiłam, nerwowo odświeżając stronę i czekając na wasze komentarze, no ale nie ważne XD
Floydzi <3 Kolejny plusik masz u mnie :3 A utwór zdecydowanie pasował do tego rozdziału, także *klask, klask*
OdpowiedzUsuńI cieszę się ogromnie, że w takim szybciutkim tempie naskrobałaś kolejne dzieło!
To, że zajebiste to powinnaś już wiedzieć (:
Przechodząc do treści...
'Garbaty Steven z Notre Vegas.' - skisłam i zaczęłam się śmiać xD
Jak nie plackowaty Duff na wózku inwalidzkim to garbaty Steven, why not! Ty! Może stwórzmy jakieś opowiadanie, w którym z każdego Gunsa zrobimy kalekę :') Axlowi niech przytrzaśnie głowę w windzie, bo mnie wkurwia xD Takim jebanym egoistą tu jest ;-; Na początku był chyba nieco sympatyczniejszy... yep. Ale się pożyje się zobaczy.
Wracając! Kristen wydaje się być fajną dziewczyną, dlatego mam nadzieję, że jeszcze będziemy mieli okazję o niej poczytać c:
Duff jak zwykle tylko o wódce i dragach. #pozdro600 (Rocket Queen taki swag XD)
Veronica... będzie miała poważne kłopoty. Cholera, ona cały czas ma kłopoty. Może trochę sielanki w jej życiu? Może trochę sielanki ze Stradlinem u boku? Tak, zdecydowanie ten koleś jest tu najnormalniejszy xD
No i na koniec Slash i Agnes... Nie ukrywam, że ostatniego rozdziału w stu procentach nie pamiętam i zastanawiam się dlaczego Hudson jest dla niej taki oschły. Przecież to taka fajna parka była ;---;
I chyba tyle z tego mojego marnego komentarza.
Mam nadzieję, że kolejne rozdziały pojawią się równie szybko :*
Marnego? Niezwykle podnoszącego na duchu kobito <3
UsuńHudson to taki wszystkowiedzący także ten. Za dużo zdradzam D:
Co do Vic, taaa nie odpuszcze jej XD
A co do Twojego pomysłu.
Wchodzę w to- jakby powiedzieli Gunsi do dziewczyny (;
Jakie ścierwo kobieto?!
OdpowiedzUsuńTak jak po poprzednim Twoim poście nie mogłam się opanować od śmiechu, teraz powiem Ci, całkiem spoważniałam. \
Się porobiło...
Wyczuwam niezłe tarapaty w związku z artykułem w gazecie.
Ciekawa jestem jak na to wszystko zareaguje Vic.
Kurde, z powrotem mnie w to wciągnęłaś!
AAA i ten Steven. Ciekawa znajomość się zapowiada, hah!
Motorek w dupie XD
Nie no, czekam na ciąg dalszy!
Hugs, Rocky.
Ścierwo, ścierwo XD
UsuńPowiem jedno- Steven ma szczęście do kobiet.
Dziękuje za komentarz i biorę się za siebie ♥
TO było genialne. Ścierwo? Pojebało Cię? Jesteś Genialna. Kocham Cię <3 ;* Weny
OdpowiedzUsuńDziękuje Pani bardzo (;
UsuńNoo.
Wena to zdecydowanie to co potrzebuje XD
Jęki, jak ja czekałam na ten rozdział! *.* i nie mów że ścierwo (btw spodobało mi się to slowo xD), bo to nieprawda.
OdpowiedzUsuńLubię Kristen. Wydaje się bardzo sympatyczna i w porządku, no i co jak podejrzewam jest ważne dla Stevena praktycznie rzecz ujmując jest sama. :p
Właśnie sobie przypomnialam jak ja nienawidzę szefa Vic. Po prostu wszystkich takich bym wytlukla. Dobra, nieważne... Jak ja uwielbiam Izziego *.* jest taki (beznadziejne slowo ale akurat inne nie przychodzi do glowy) uroczy. Ciekawa jestem tylko jak zareaguje Vic na ten artykuł. Ja na jej miejscu wyrzutów sumienia bym nie miała.
No więc, co. Weny kochana :*
PS świetny wygląd xD nie wiem kiedy zmieniłaś ale dopiero teraz zobaczyłam wiec no :D podoba mi się xD
UsuńCholera... Nie lrzejmuj się jak jakieś dziwne słowo wskoczyło bezsensownie. Walona autokorekta -.-
UsuńDziękuje, dziękuje, dziękuje <3
UsuńPrzyszłam niedawno taka przybita ze szkoły a tu patrzę tyle miłych komentarzy (: Od razu się humor poprawia xD
Genialne, niesamowite, zajebiste. Kocham cię, dziewczyno :))
OdpowiedzUsuńPozwolisz iż nie zachwycę niczym oryginalnym.
UsuńDZIĘKUJE <3
Przyznaję szczerze, że nie do końca łapię się w tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńJaki to właściwie wypadek spowodowali Adler i K., która nie wiem skąd się tu wzięła? ;-;
I dlaczego Slash się wkurwił na Ag po tym artykule, skoro ona nie miała z tym nic wspólnego?
Słodki nieprzytomny Duff, tak ślicznie ściskał dłoń Nici. <3
Ale i tak wciąż chcę, żeby dostrzegła w Izzy'm kogoś więcej niż przyjaciela. :3
A dobra, przeskoczyłam niechcący jeden rozdział. XD Przepraszam i lecę się doinformować. XD
OdpowiedzUsuń