czwartek, 19 czerwca 2014

4.-"You've been awful careful 'bout the friends you choose..."

Dziękuje wam. Anonimkowi i nowym czytelnikom. Miło mi, że się komuś podoba. Jako, że opowiadanie No one needs the pain  nie wzbudza już tyle zainteresowania zastanawiam się czy nie przestać go pisać.
Nie odstawajmy jednak od tematu.

________________________________________________________________________________

Niedziela.
- Dzień święty święcić, kurwa!- Wydarł mi się Duff pod oknem. Dopiero co wstałam i przeczesując palcami włosy otworzyłam szerzej okno. 
- W imię ojca! Synu po cóż żeś tak rano przywlókł tu swoje marne jestestwo? - Krzyknęłam przewieszając się przez parapet. 
- Ano siostro...- zaczął.
- Wpuścisz w końcu tego swojego fagasa żeby się nie darł rano pod oknem? Kulturalni ludzie chcą spać.- zawołała jakaś facetka.
- A pieprz się pani.- odkrzyknęłam.- A Ciebie synu, zapraszam do środka.

- Kawki, herbatki, soczku?- spytałam opierając się z tyłu obiema rękami o blat. Dom pusty, chwilowy brak rodziców, którzy pojechali po zakupy. Patrz jakie chrześcijaniny (specjalnie to przyp. aut.).
- Wódkę jeśli można prosić. 
- Ozzy wczoraj wypił. Zostało tylko piwo.
- Byleby miało procenty kochana.- mruczy rozwalając się na krześle.
Jego nogi są przeszkodą na mojej drodze do lodówki, więc przeskakuje je zgrabnie "niechcący" lądując na jednej z nich.
- Cholera!
- Było się tak rozkładać?
- Nie wytrzymam z tobą.- wzdycha podkulając się.
- Takie komplementy są osłodą dla mej duszy.

  Duff chyba od zawsze zaczynał swój dzień jakimś napojem z choćby znikomą zawartością alkoholu. ( A wraz ma słabą głowę. Tak to tylko McKagan potrafi.) Patrze jak jego niesforne, kolorowe włosy wpadają mu do ust kiedy próbuje się napić. Zdenerwowany klnie ile wlezie, grożąc im, że obetnie się na łyso (Michael skinhead, czekam na to) bo są chujowe i w ogóle nie da sie ich ułożyć. Patrzę na swoje i przypominam sobie jak wspólnie je farbowaliśmy. Dłonie Michaela wciąż mają niebieskawy odcień.
- Fajna piżamka.- mówi wskazując na mnie.
- Bo Hendrix. Czekaj za chwilę wrócę, tylko się przebiorę.
Przeskakując po dwa stopnie i nie martwiąc się tym, że pewnie co chwilę widać moją dupę spod kusych spodenek wpadam do łazienki. Szybko jak na Angie przystało zrzucam z siebie ubrania i wpadam pod prysznic. 
Kiedy już całkiem wyglądam jak na człowieka pierwotnego przystało, wychodzę spod niego, mokre włosy zasłaniają mi pole widzenia i prawie się zabijam chwytając za jakąś szafkę i zrywając ją ze ściany.
- Oups.
- Wszystko w porządku An?
- Ta.
Owijam się szczelnie ręcznikiem z zamiarem wytarcia i szybkiego ubrania sie.
Geniusz! Niebiesko-włosy geniusz.
Zapomniałam wziąć ze sobą ciuchów.
- Duff.- krzyczę wychylając się zza łazienkowych drzwi.- Mógłbyś mi przynieść coś do ubrania?
- Nie ma sprawy szefie.- odkrzykuje.
Siadam na krawędzi wanny i wbijam wzrok w rozwaloną szafke i jej porozrzucaną po kafelkach zawartość. Czas dłuży mi sie niemiłosiernie, jest mi już troche zimno ( te uczucie kiedy się wyjdzie z kąpieli..brr x.x) A Michaela jak nie ma tak nie ma. Ot, polegać na tej bezmózgiej gliździe. 
Wychodzę więc z łazienki i władczo wdzieram sie do pokoju.
- Michael. Znajdź sobie inne zabawki.- Wzdycham podchodząc do niego i zdejmując mu moje majtki z głowy i wyjmując je z jego rąk.
- Chcia..Chciałem pomóc.- odpowiada zmieszany.
- Właśnie widać. Kupie ci na urodziny.- pocieszam. 
Patrzy na mnie uśmiechając się jak niewinne dziecko, ale po chwili z miną bezczelnego erotomana zaczyna lustrować mnie z góry do dołu.
- Ty zawszony zboczeńcze!- krzyczę żartobliwie uderzając go w klatkę piersiową.
Tylko żeby nie spadł mi ręcznik.
Proszę.
Czuje jak coś powoli zsuwa się ze mnie.
Aha. Dzięki kochany ręczniku.
W akcie paniki rzucam się na niego i chroniąc go, oraz kilku sąsiadów, którzy spędzali niedzielny poranek na balkonie paląc sobie papieroski, przed oglądaniem  mnie w negliżu.
- Angie, tak bez gry wstępnej? No wiesz ja bardzo chętnie...
- Shut the fuck up.
Nagle drzwi od mojego pokoju otwierają się.
- Angie już wróciliśmy i..Oups. Przepraszam.- wycofuje się mój ojciec chichocząc pod nosem.
- I co Ozzy jest tam? Może ktoś się włamał, bo straszny pierdolnik w łazience.
- Spokojnie, jest jest. I leży na Michaelu.- Zupełnie niepotrzebnie informuje mój tatuś.
Dzięki Ojcze.
- Ale nie robią nic niedozwolonego?
- Oczywiście że nie.- odpowiada ironicznie Ozzy.
- Czy ty mi właśnie dajesz coś do zrozumienia?- podnosi głos Joan.
Rozlegają się nerwowe kroki i drzwi ponownie się otwierają.
- O...Witaj Michael. Napijesz się herbaty?
- Poproszę.- odpowiada cicho Mich ledwo powstrzymując się od śmiechu.
- No to może ja już sobie pójdę. Jak coś to jestem w kuchni i mam pyszne ciasteczka, tak więc jak ...skończycie to zapraszam.- informuje speszona mama i znika z pokoju. Schodzi z piętra szepcząc coś do ojca.
Wybucham śmiechem opadając na klatkę piersiową Duffa. On też ma niezły ubaw i obejmuje mnie lekko przytrzymując przy tym niesforny ręcznik.
- Dzięki.- wyduszam z siebie nie podnosząc się. W razie jakby któryś z rodziców miał jeszcze zamiar przyjść.
- Nie ma za co.- odpowiada. Zerkam na niego roześmiana. Spogląda w sufit z wielkim wyszczerzem i zaczyna dziubać moją rękę swoim kościstym paluchem.
- Osz ty!
Tym razem zabezpieczając ręcznik lewą ręką, prawą zaczynam go łaskotać. Wije się jak wąż i nie może złapać oddechu.
- Angie! Cholera Angie przestań!
Zanoszę sie śmiechem ale nie przestaję go torturować.
Szarpie się i nagle to ja leże pod nim. Do tego zdezorientowana.
Lampi się na mnie, a po chwili opada bezwładnie przygważdżając mnie do podłogi. Jego twarz ląduje w moich mokrych włosach i mam nadzieję, że się którymś udławi na śmierć.
- No złaź ze mnie! Wiesz ile ty ważysz?!- nic zero reakcji.- Gnieciesz mi cycki. Przez Ciebie będą wklęsłe.
- I tak są.- mruczy.
- A żebyś cholero kiedyś wpadł pod samochód.- odpowiadam grzecznie zrzucając go z siebie i ostentacyjnie wymijając poprawiam swój nie-taki-już-mały biust. 

Do czternastej trzydzieści (czyli tak z cztery godziny) siedzi obok i rzępoli na mojej gitarze. Ja w między czasie robię za wokalistkę i coś bazgrolę w zeszycie.
- Hm, to ja? 
W zeszycie do którego nikt nie ma prawa zaglądać panie McKagan. W odpowiedzi zatrzaskuje mu zeszyt przed nosem. 
- Glizd nie uwiecznia się na kartkach, glizdy nadziewa się na haczyk i daje na pożarcie rybom. 
- Angie!

Na próbe docieramy cali. No może poza Michaelem, ale on swój mózg dawno zapił i się nie liczy. Moja "groźba" poskutkowała. Brak Klausa bije po oczach.
- Dziś za gary zasiadasz ty.- informuje Duffa.- Nie martw się zaopiekuję się basem.
Duff nie protestuje, bo i tak wie, że to na nic się nie zda. Zna mnie już trochę.
No i przemiłe niedzielne popołudnie oraz wieczór mija nam na wspólnym graniu. A potem Mich przynosi piwo i wódkę. 
No i dalej śpiewamy. 
No i Duff zalicza zgon

Zrywam się z łóżka. 
- Jasna Cholera! Za piętnaście minut zaczynają się lekcje.
Trudno.
Rozkładam się wygodnie w łóżku naciągając na głowę kołdrę.
- Angie!- Krzyczy mama z dołu.
- Ćś. Widocznie jeszcze śpi.- ucisza ją tata.
- Do szkoły się spóźni.- Głos mamy zostaje stłamszony przez buziaka ojca. I dalej wiadomo chyba co będzie. W sumie to z takim tempem powinnam mieć już co najmniej siódemkę rodzeństwa. Coś w stylu rodziny Duffa.
Odgłosy kopulacji było już słychać w całym domu.
I pewnie dwie przecznice dalej też.
Jezu.

Niewyspana i głodna- trudno było wejść do kuchni... Czyli dzień jak codzień. Zdążyłam akurat na przerwę przed następną lekcją. W tłumie napalonych chłopaków i już pewnie nie tak "nienaruszonych" dziewczyn, wypatrzyłam Michaela, co zresztą nie było takie trudne. Polazłam w jego stronę i na powitanie uderzyłam w brzuch.
- Angie?- spytał zdezorientowany.
- Nie kurwa. Keith Richards.- mruknęłam.
- ŁOHOO!- krzyknął na cały korytarz.
- Jezu Michael. Zażartowałam, użyłam sarkazmu wiesz?
- Co?- uśmiecha się głupio.


- Dzień dobry. Dzisiaj na lekcji będziemy przerabiać Romeo i Julię Wiliama Szekspira.
- Romeo to ciota.- rozdarł się Mich.
Pani zrezygnowana opadła na krzesło. Rozmasowała skronie, otworzyła dziennik i wzięła do ręki długopis. 
- McKagan, który ty masz numer?
- Czternasty. Ale psze pani, pani mi nie wstawia uwagi.
- Bardziej niż o uwagę chodziło mi o ocenę niedostateczną.- odpowiada chłodno.
- Nie, prosze! Chciałem zdać. Prosze!- błagalnie jęczy poszkodowany.
- Słowo się rzekło.- mówi z mściwym uśmieszkiem. Głowa Michaela głośno spotyka się z ławką.
- Kurwa a liczyłem, że zdam.- słyszę jeszcze.

- Piękna dzisiaj pogoda. - mówię bardziej do siebie niż do wlokącego się za mną Duffa.
- Tsa.- miętosi w ustach westchnienie.
- A coś ty taki niemrawy?- pytam dając mu kuksańca. Dobrze wiem, że go irytuje-z tego jestem znana. Moją bronią jest gadanie. Patrzę na jego zbolałą minę i w duchu złośliwie chichoczę. Zbywa mnie milczeniem. Ręce wkłada w kieszenie i zwieszając głowę zmierza do domu.
- Do zobaczenia na próbie!-krzyczę na pożegnanie. - Jestem!
Od progu witają mnie głosy moich rodziców. Bynajmniej nie powitalne. 
Boże znowu to robią.

- Angie przydało by się podciąć ci końcówki.- mówi mama wchodząc do łazienki, w której to właśnie myłam zęby przed wieczorną próbą. Spojrzałam na nią z przerażeniem.
- Jasna cholera w życiu!- krzyknęłam gwałtownie rzucając moją szczoteczkę i obejmując włosy, które sięgały mi już za tyłek. I calutkie były niebieskie. Kochane.
- Tylko końcówki.- mruknęła zdezorientowana.
- Odsuń się.- powiedziałam wybiegając z łazienki. Nawet własna rodzicielka spiskuje przeciwko mnie!
Szczerze? To chyba była jedyna rzecz jakiej się obawiałam. Ścięcie włosów. Na samą myśl o tym okrutnym zabiegu ciarki przebiegały moje plecy jak stado oszalałych pająków urządzających sobie potańcówkę w stylu Jaggera. Potrząsając z niedowierzaniem głową rozwiałam niepokojące myśli. Lepiej dla mnie będzie jeśli zacznę się szykować. Nucąc a właściwie rycząc Help Beatlesów ubrałam się, spakowałam gitarę i w obawie przed czyhającą gdzieś w czeluściach mroku z nożyczkami mamą, wybiegłam z domu. 
Spomiędzy parnego wieczora na przypadkowych przechodniów spozierała stara, opuszczona hala, opatrzona napisem "Uwaga grozi zawaleniem". Trochę wszystko z niej odłaziło i ledwo się trzymała ale była najlepszym miejscem w całym Seattle. No może oprócz starego bunkra gdzieś w lesie. Pchnęłam potężne drewniane drzwi i zaanonsowałam swoje przybycie.
- JESTEM CHUJE.
Poza jakimś spróchniałym świerszczem w hali/garażu/czy jak to sie tam nazywa panoszyła się cisza. Kurwa świetnie. 
Oparłam się o ścianę i założywszy ręce na pierś czekałam.

 Nagle do pomieszczenia wtoczył się Michael. Bełkotał coś pod nosem i zataczał koła jak jakiś pieprzony cyrkiel. Kiedy mnie zobaczył zaczął tylko chichotać i rozwalił się na zakurzonej i zagraconej podłodze.
- Jakbyś nie zauważył mamy próbę. 
Nawet deska od kibla jest bardziej rozumna od niego. 
- Tak?- te chichranie doprowadzało mnie już do białej gorączki.
- Jak już wytrzeźwiejesz to wpadniesz do mnie. Jeżeli będziesz jeszcze pamiętał gdzie mieszkam. Oby cie zeżarły szczury.- odpowiedziałam zarzucając gitarę na plecy i wychodząc.
Co za debil.
Zespół był moim dzieckiem. Wypieszczonym ( jakkolwiek to brzmi ) i wychuchanym i nie pozwolę by pierwsza lepsza blondi drabina wszystko zepsuła. 

- ANGIE! WSTAWAJ DO CHOLERY! MASZ GOŚCIA!- wydarł mi się ktoś do ucha. Zerwałam się jak oparzona ze snu i spadłam na podłogę przy okazji zaplątując się we własne kłaki.
- Kur..de mamo. Musisz tak krzyczeć?
Moja mama uśmiechnęła się mściwie i pomyślałam, ze lepiej się z nią nie spoufalać ani tym bardziej kłócić.
- Za dwie minuty będę na dole. 
Kiedy weszłam do salonu ujrzałam zaniepokojoną panią McKagan na kanapie.
- Angie, Michael nie wrócił wczoraj do domu. Nie wiesz może gdzie jest?
O kurwa. No to wpadłaś Angie.

__________________________________________________________________________
Napisałam! Nie jest może poziomem zbliżony do tamtych i trochę kuleje ale macie przynajmniej co poczytać w długi weekend.

13 komentarzy:

  1. Jezu Axleen, jesteś moim mistrzem xD Styl Twojego pisania jest zajebisty i rozpierdala mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Mogłabym Cię czytać godzinami, dlatego jedna mała, a może raczej wielka prośba. Wstawiaj rozdziały częściej!
    Co do samej treści... Akcja z ręcznikiem - skisłam xD Przez chwilę myślałam, że rzeczywiście zaczną się seksić, ale.... Duff jest tu zbyt ciotowaty w porównaniu do naszej niebieskowłosej buntowniczki :D
    Końcówką się tylko wystraszyłam... A co jak to rzekomo najlepsze miejsce w całym Seattle zwane potocznie ruiną rzeczywiście się zawaliło? ;-; I dlaczego w tym właśnie momencie wyobraziłam sobie McKagana na wózku inwalidzkim z wgniecioną twarzą niczym coś, po czym przejechał traktor, a zaraz po nim kombajn? Jestem okropna xD
    Nic, nic, pisz dalej kochana! <3
    ~ Twoja fanka B|

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hyhy też jestem pierwsza, fuck yeah B)

      Usuń
    2. I jeszcze jedno! Nie kończ No one needs the pain, pls ;-; Tamto opowiadanko równie mocno kocham :(

      Usuń
    3. Kiedy wyobraziłam sobie Michaela po takowym zabiegu plastycznym dosłownie padłam na ziemie i nawet traktor nie jest mi potrzebny. Tak przywaliłam o biurko, że chyba sobie rozwaliłam nos.
      Mimo odniesionych ran na polu walki (AHAHHAH) postanawiam specjalnie dla Ciebie (może nawet w tym tygodniu, co z tego, że nie mam pomysłu) coś naskrobać.
      Bardzo dziękuje za niezwykle motywujący komentarz i idę po lód XD

      Usuń
    4. Dobrze nie skończę, nawet mam już kolejny rozdział napisany, tylko przywalić porządnym zakończeniem ( nie, nie opowiadania XD) i niedługo z miłą chęcią Cie o nim poinformuję.

      Usuń
  2. Jezu, zaraz spadnę z fotela, przebije podłogę, wpadnę do salonu, potem do piwnicy i zapewne wyląduje w końcu w Australii jako bliżej niezidentyfikowany obiekt przemierzający czeluści i wnętrze planety Ziemi! AXLEEN! Jesteś zajebista XD
    McKagan glizda XD
    McKagan blond drabina XD
    Potańcówka w stylu Jaggera XD
    Odgłosy kopulacji XD
    No i Duff zalicza zgon! XD
    Nieee, ja nie wierzę XD
    Ale na końcu nieco dramatu! Cholera, gdzie ten Michael? Czyżby zataczając koła niczym cyrkiel (XD) wtoczył się w jakieś miejsce hali, z którego nie tak łatwo się wytoczyć? Trzeba go wyciągnąć, bo glizda taka z niego, że bez wódy długo nie pociągnie XD
    Jesteś genialna XD
    Śmieję się wciąż.
    Boże.
    XD
    Pozdrawiam mocno i weny życzę!

    Hugs, Rocky.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam rozumieć, że się podobało? XD
      Dziękuje mocno <3
      Dramat na końcu XDD
      Ps: Ty tam komuś do łóżka nie wpadnij XD

      Usuń
  3. Ale... Ale Duffowi nic nie będzie, tak? On po prostu nadal tam leży nawalony tak? Zajebiste. (Wspominałam już, że nie potrafię komentować?)

    OdpowiedzUsuń
  4. OMFG jeeee super rozdział wyszedł, taki zabawny i genialny! Nie mogę doczekac się następnego! ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. omgfnadfssufiosdfohadsyuvbasduyfbudsi ♡♡♡
    To było genialne! Duff i Angie. Kocham ich. On taki mały (2 metry) bezmózg, a ona taka spryciara ironiczna. Są genialni i tacy zabawni. Albo to Ty jesteś taka zabawna droga Axleen. Sama już nie wiem. Jedno jest pewne, że nigdy się tak nie uśmiałam przy czytaniu jakiegokolwiek bloga jak u Ciebie. Jesteś moim mistrzem *.*
    Mistrz sytuacji xD To zdecydowanie. Ta akcja z łazienką. Normalnie aż jakieś dzikie myśli miałam, że Duff rzuci się na nią niczym wilk na mięso i co będzie potem? No i co będzie, ja się pytam? XD Ozzy i Joan byliby dziadkami, do McKagan taki głupiutki, że nie użył by gumki xDD Dobra, koniec tych debilnych teorii xD
    Jest genialnie!

    Love,
    Chelle ♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoja teoria jest całkiem ciekawa (;
      Muszę się zastanowić, czy jej nie wykorzystać XD

      Usuń

Jak już tu jesteś i przeczytałeś całe moje wypociny to napisz coś ya know. Gunsi za hejty nie gryzą..No może Slash..trochę...bardzo. Uważaj bo cie kurwa zje.