poniedziałek, 19 sierpnia 2013

9.

Dziewiąteczka ;3 Nie mam pomysłu kogo by tu pozdrowić. Pozdrawiam Ciebie drogi czytelniku 8))) I Magdę, która miała skomęcić ;_; I za to, że przyszła i zrobiłam sobie przerwę w pisaniu i że robi sobie z tyłu słitki (?) i nie mogę się skupić XD Kochana ♥  Czy krótki? Nie wiem, ale zapewne chujowy piszę jak od niedawna z głowy XD Zapraszam.
____________________________________________________________________________________
Vic.
Niechętnie otworzyłam oczy.
Poranek.
Moja lewa ręka pulsowała tępym bólem. Zagryzłam wargi. Spojrzałam na nią przekręcając głowę. O kurwa moja szyja... musiałam zasnąć na jakiejś butelce, czy jakimś innym cholerstwie. Prawą ręką przecieram oczy. Wzdycham ciężko i rzucam spojrzenie na bolące miejsce. Lewa ręka pokryta jest dziesięcioma nieregularnymi wyrwami.. czyli to nie sen.
To nie jest zły sen.
To moje życie.
Moje popieprzone życie.
Zaciskam ją w pięść. Małe strupki na obrzeżach pękają i krew zaczyna się sączyć na nowo.
-Kurwa.
-Mówiłem, żeby zabandażować.- dobiega mnie spokojny głos. Podnoszę się leniwie. Izzy siedzi po drugiej stronie pokoju po turecku i rzępoląc coś na gitarze. Spomiędzy kurtyny jego czarnych włosów wypływa mały dymek. Spogląda na mnie odgarniając niesforne kosmyki i uśmiecha się. Że co kurwa? Iz się uśmiecha? Nie wiem co powiedzieć...
-Em..No tak.- mamroczę i siadam na przeciwko niego. -Zagrasz mi coś?
-Tak teraz?- pyta.
-Tak.
-A co byś chciała?- sięga po butelkę i opróżnia ją w kilku szybkich łykach. Papierosa gasi na podłodze.
-Zaskocz mnie. Przecież potrafisz..- mówię cicho. Po chwili do moich uszu docierają delikatne dźwięki muzyki. Tak dziwnie kojąco brzmi ta piosenka grana na zwykłej gitarze. Tak kojąco brzmi jego głos...
-Bywa, że płaczę. Łzami ciężkimi
jak deszcz
Czy nie słyszysz? Czy nie słyszysz ich?
Czy nie słyszysz? Czy nie słyszysz ich?

-Kurwa możecie ciszej. Ktoś tu próbuje spać.- przy futrynie stoi półnagi Slash i przeciąga się ziewając. Szybko przykrywam swoją rękę bluzką i odwracam od niego wzrok. Czuje na sobie jego natarczywe spojrzenie.
-Coś się stało?
-Nie.
-Widzę.
-Marny żart.- odpowiadam lekko się uśmiechając.
-Że co?- Pyta zdezorientowany Slashu, siadając obok nas.
-O to mi chodzi.- śmieje się odgarniając jego kudły.
-Aaa..- robi się fajna atmosfera, śmiejemy się. I czuje się jakbym nie miała już problemów. Wszystko znikło...
Muzyka.
Jednak potrafi czynić cuda..
-A to co, spotkanie rodzinne?- pyta zaspany Steven.  Bezceremonialnie wpakowuje się do pokoju i siada obok mnie. -Czeeść malutka.- mówi i otacza mnie ramieniem.
-Cześć Steve.- odpowiadam i za wszelką cenę próbuję zakryć okaleczoną rękę. Slash bacznie mnie obserwuje. - No co zimno mi.- informuje go.  Kiwa tylko głową.
-Zagrajmy coś.- mówi Slash po chwili. Wszystkim podoba się ten pomysł. Jako że ja nie posiadam umiejętności grania na innym instrumencie jak gitara, a że chłopaki nie mają ich za dużo więc muszę śpiewać.
-Ale pomożesz mi? - pytam się jeszcze Izziego, który potwierdza tylko skinieniem głowy. Po chwili pokój wypełniają pierwsze takty piosenki..
...
Nie jest łatwo, żyć jakby się chciało
I trudno jest odnaleźć swój świat. O tak
Tak, jak ja to widzę musiałbyś rzec "o cholera"
Ale nie zapomnij napisać mi kilka słów...

-Nieźle nam idzie, przydałoby się gdzieś zagrać..- mówi Steven i  uśmiechnięty uderza pałeczkami o podłogę. Nie wspominam już o tym, że jedną mnie porządnie pierdolnął.. ale mniejsza z tym.  Saul siedzi spokojnie koło Izza i zapatrzony w gitarę urozmaica tą piosenkę jakimiś innymi riffami. Izzy natomiast wspierając "naszego gitarzystę" pomaga mi śpiewać. Nasze głosy ładnie się ze sobą splątują. I zauważam, że do siebie pasują... Uśmiecham się do niego i odpycham wszystko od siebie. Pierwszy raz jest prawie dobrze.
Prawie.
Mam na czternastą do pracy.
Chce zapomnieć.
Kiwam się jakbym miała jakąś chorobę sierocą w takt piosenki uderzam palcami w uda. I śpiewam.

Zostały tylko kłamstwa i złamane obietnice 

-Podobno Axl coś napisał.- wyrywa mnie z..transu? głos mulata.
-Tak.- Krótko odpowiada Izz i rozgląda się chaotycznie po pokoju. -Gdzieś tu...
-O to ci chodzi?- pytam podnosząc z podłogi jakiś świstek papieru z nagryzmolonymi na nim słowami. Miętoszę ją chwilę w palcach i szybko czytam tekst.
Pakujesz manatki
I jedziesz do miasta
Brakuje ci czegoś w domu
Poprawiasz włosy
I wyglądasz naprawdę pięknie
Czas zacząć żyć na własną rękę
Zawsze walczysz
Z matką i ojcem
Twoje życie rodzinne to jeden wielki ból!
Kiedy wreszcie ruszysz do miasta?
Do miasta, gdzie to wszystko się zaczęło.

-Tak. Dzięki.- mówi wyjmując mi gwałtownym ruchem kartkę z rąk. Rzuca mi niespokojne spojrzenie.
Zawsze walczysz
Z matką...
Twoje życie rodzinne to jeden wielki ból!
Gula w gardle.
Cholerne łzy.
Cholerny smutek.
Wychodzę.
-Vic!
Ręce Izziego.
I nic.

-Ja pierdole ona umarła..
-Kurwa co się dzieje...
-Obudź ją...
-Vic...

-Co się dzieje.- mruczę cicho nie chcąc otworzyć oczu. Coś ściska mnie za lewą rękę.
Lewą.
Dziesięć..
Krew..
Zrywam się od razu.
To Izzy. Patrzy na mnie spokojnie. Rozglądam się. Leżę w jego pokoju, za ściany dobiegają zaaferowane głosy chłopaków. On trzyma mnie za zabandażowaną rękę gładząc ją delikatnie. Uśmiecham się jak debil.
-Która godzina? -pytam kręcąc się niespokojnie.
-Dwunasta czterdzieści dwa.-recytuje jakby z pamięci. Wzdycham z ulgą. - A co?
-Mam na czternastą do ...pracy...- jego wzrok zmienia się. Chłodne ostre spojrzenie. Jak..żyletka. Tnie mnie... Wolną dłoń zwija w pięść.
-Nie pójdziesz tam.- mówi krótko i odwraca się do ściany.
-Muszę.
-Nie.
-Muszę..On mnie..
-On cie nawet nie dotknie! - podnosi butelkę i zdecydowanie rzuca ją na ścianę. Roztrzaskuje się. Głosy milkną.
-Ej wszystko w porząsiu?- krzyczy Steven.
-Tak.- odkrzykuje.
-Oooo moja Veronica się obudziła!
-Nie twoja.- rzuca zdenerwowany Izz. Patrzę na niego zaskoczona. -Tylko...Duffa.-odpowiada po chwili.
-To co porobimy?- po chwili wpada Steve mało nie wypierdalając uwieszonego na nim Slasha. Natomiast Izzy siada na podłodze i sięga po Brownstona. Przysiadam koło niego i patrze na jego ręce. Wykonuje powoli każdą czynność. Usypuje powoli granulki narkotyku na jakimś pudełku i zwija w rulonik banknot, który wyjął z kieszeni.
I wciąga.
Nic specjalnego.
-Mogę?- pytam nie zważając na głośne krzyki chłopaków. A on się tylko na mnie patrzy...

Izzy.
-Zapłacę.- dodaje po chwili Veronica, szperając w kieszeniach jeansów.
-Nie  chcę  twoich   pieniędzy.- cedzę powoli słowa. Miałem na myśli to, że nie musi płacić ale zabrzmiało to jakbym... jakbym się jej brzydził.. Nienawidzę cie Stradlin... To ty przecież załatwiłeś jej te pracę.. U "kolegi"?... To tylko znajomy mi diler... Sam ją w to wpakowałem, sam muszę ją z tego wyciągnąć... Jej oczy znowu napełniają się łzami.
Pieprzone słowa.
-Ej. Nie o to mi chodziło.- mówię gładząc ją po ramieniu. Strząsa moją dłoń. Drży. Ociera szybko łzy i wychodzi z domu informując, że idzie do pracy. Mija się z Michaelem.
Nawet na niego nie patrzy..
-Heeej Żyrafo.- krzyczy Steven.- Kupiłeś gulasz? Bo nie mamy już co jeść.
-Zapomniałem.- mówi tylko zapytany i upada ciężko obok mnie. - Izzy..
-Tak, bo to ja tylko w tym domu mam nogi. -mówię ironicznie i wstaję szybko zgarniając po drodze moją kurtkę. W sumie ciesze się, że mogę wyjść, że mam jakiś powód. Przynajmniej nie muszę siedzieć z tą bandą debili artystycznie nazywanych Guns n' Roses.
Zatrzaskuje za sobą drzwi.

Vic.
Przecież on wcale nie miał niczego złego na myśli..Prawda? Chyba... Znienawidziłam siebie samą. Moje ciało było mi jakieś obce. Nie czułam się w nim dobrze. Jestem w nim tylko gościem...Niedługo odejdę. Wyjdę niespodziewanie, trzaskając głośno drzwiami. Zostawiając za sobą wszystko. A może...może zabiorę kogoś? Nie, to zły pomysł.
Jak odejść, to samemu.
Ze spuszczoną głową przekroczyłam drzwi Trobadour.
Nienawidzę....
-Ooo Panna Veronica. Co cię sprowadza tak wcześnie?- Zakrzyknął na cały klub Mark ściągając na nas spojrzenia jakichś ''alfonsów''. Zajebię go...- Zapraszam na zaplecze.- mówi do ucha zachodząc mnie od tyłu i popychając w stronę wspomnianego miejsca. Znienawidzonego przeze mnie...Wszystkiego tu nienawidzę...
Nienawidzę..Nienawidzę..Nienawidzę..
Mało nie zabijam się o stojące tam krzesło.
-Usiądź.
Siadam.
-Cieszy mnie twoja kompetencja, i to jak chętnie przychodzisz do pracy.- chętnie? Co on pierdoli? Za każdym razem wciska mi na twarz jakąś beznadziejną, pachnącą stęchlizną maskę, aby zakryć moje łzy...Ale nikogo tym nie oszuka..Nie mnie..-Postanawiam dać ci dwu tygodniowy urlop. Od teraz.
Zdziwienie.
Jestem.
Zdziwiona.
-Oczywiście zasady nadal są i nie myśl sobie, że się jakoś ugnę.

 ''Zabije cię. Zabije jak coś komuś powiesz!"

-Dobrze proszę pana.- mamroczę nie dowierzając posłyszanym przed chwilą słowom. Po chwili postanawiam się go o coś zapytać. - Przepraszam. Chciałabym zapytać, czy nie mógłby tu się odbyć mały koncert. Moi koledzy zaczynają''karierę''  i nie mają się od czego ''odbić''.
-No dobrze biorę w ciemno. Mam dziś wyjątkowo dobry humor. Spierdalaj zanim się zepsuje.- mówi.- 20 lipca dwudziesta trzydzieści. Pasuje?
Nie odpowiadam.
Tylko kiwam głową.
Natychmiast zostaje przygwożdżona do ściany.
-Pasuje? - syczy mi do ucha.
-Tak. -wyjękuje przerażona. Dostaje policzek.
Osuwam na ziemię.
Trzaskają drzwi.
Łzy.
Wybiegam.

Włóczę się po jakimś supermarkecie patrząc się na towary beznamiętnym wzrokiem. Kiedy ja ostatnio jadłam? Nie wiem. Kupię sobie batona. Ze snickersem w ręce łażę jeszcze po wielkiej hali. Jakieś uśmiechnięte babki zachwalające produkty. Wyglądają jak dziwki. Naciągam bardziej kurtkę na dłonie. Idę bez celu od półki do półki. Ktoś szarpie mnie za rękę. Wyrywam się i idę dalej.
-Veronica?
To Izzy. Przystaję, ale nie odwracam się. Zasłaniam dłonią swój czerwony policzek. Wycieram łzy.
-Veronica..-powtarza.
Czuję, że stoi za mną i czeka. Czeka? Ale na co? Nie mogę się odwrócić. Spojrzę na niego i mu to powiem. A on będzie zły jak wczoraj. Nie chcę, żeby ktoś się o mnie martwił. Dam sobie radę. Chociaż to jest miłe...
Nie chcę mu przysparzać więcej problemów i powodów do zmartwień.
Ale odwracam się.
Patrzy się na mnie swoimi brązowymi oczami.
Czeka.
Patrzy..
Mięknę. 
Mówię.
Oburzony odsuwa z policzka moją dłoń. Zaciska zęby i dłonie. W pięści. Odwracam się. Chowam batona do kieszeni i uciekam. On nerwowo staje przy kasie  i krzyczy na powolną kasjerkę. Płaci i próbuje mnie dogonić
-Ej przepraszam. -słyszę jak krzyczy wybiegając ze sklepu. Po chwili szaleńczego biegu i prawie popełnionego samobójstwa (wbiegłam na oślep na jezdnię) dopada do mnie i tylko przytula. Baton wypada mi z dłoni, w którą chwyciłam go na czas biegu. I tak nie mam już ochoty na jedzenie..
-Chodź wracamy. - mówi. Podnosi skradzionego snickersa i łapie mnie za rękę. Jego ciepłe palce oplątują moje. Szczerzy się niczym Adler. Ściskam jego dłoń jak w zabawię w iskierkę. Bawiłam się w nią jak byłam mała. Nadal czuję się taka mała.. I tak strasznie pogubiona w tym wszystkim.

Duff.
Słyszę jakieś kroki. Po chwili wchodzą Izzy i Vic. Za ręce..Pierdolą coś o jakimś chuj mnie obchodzącym koncercie w jakimś chuj mnie obchodzącym Troubadour.
Za ręce...
Kurwa! Podnoszę się czując na barkach tą jebaną grawitację, która wzrosła wraz ze spożytym przeze mnie Night Trainem.
-Łapy od mojej dziewczyny.- mówię rzucając się jak bokser na spokojnie sobie stojącego chłopaka.
-Michael zostaw go.- słyszę jej krzyki. Krzyczy też Axl, który zaprosił jakąś panienkę i właśnie ją obracał. Steven też krzyknął jak wypadł mu z rąk portfel naszego "gościa".
-A co zależy ci na nim? Pewnie już się z nim przespałaś!-krzyczę jej w twarz, usiłując utrzymać kontakt wzrokowy.
Usiłując.
W jej oczach wzbierają łzy. Izzy patrzy na mnie z żądzą mordu. Prawie nagi Axl też wygląda z pokoju ku niezadowoleniu swojej partnerki.
-No chodź  tu kocie...-jęczy gdzieś w rogu tamta dziwka.
-Chwilę.- odpowiada Rudzielec poprawiając i zapinając spodnie.
A Vic płacze...
-Koncert?-mamrocze naćpany Slash.
-Tak. Dwudziesty lipiec. Dwudziesta trzydzieści.- Mówi dziewczyna ocierając łzy.
Moja dziewczyna?
-Super.- odpowiada tylko mulat i milknie zasłaniając się swoimi włosami.
Chciałbym tak zniknąć. Tak kurwa zniknąć. I tak nikt by za mną nie tęsknił...Kurwa nikt! Nawet moja dziewczyna mnie zdradza.. Z moim przyjacielem. Jakie to pojebane.. Wiedziałem, że tak będzie.. Wiedziałem. Ba! Byłem pewny...
Co
Za
Dziwka...
-Nie. - mówi cicho Veronica. - Nie zdradziłam cie. Ja.. Nigdy- mówi przez łzy.
Nie chce mi się tego słuchać. Pierdolenie...Wychodzę.
-T-to koniec?- mamrocze zapłakana Vic.
-Tak..chyba..
A ja ją tak strasznie kocham...
_________________________________________________________________________________
Teksty użyte w rozdziale pochodzą z piosenek.
Nice Boys-Rose Tatto http://www.youtube.com/watch?v=fnNtz5Z1svg
Mama Kin- Aerosmith http://www.youtube.com/watch?v=H-xLK8eqr8k
Since i've been loving you- Led  Zeppelin http://www.youtube.com/watch?v=8RfOaAj7E5g
Move to the City (Jedna z pierwszych piosenek Gunsów..;3) -Guns n' Roses  http://www.youtube.com/watch?v=X-V6SLiat2I
Mam nadzieję, że się podobało ;3

2 komentarze:

  1. No i znowu świetny rozdział. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurwa. Się porobiło... a Izzy zdecydowanie czuje do Vic coś więcej niż przyjaźń. Szkoda mi Duffa...żeby tylko czegoś głupiego nie zrobił...

    OdpowiedzUsuń

Jak już tu jesteś i przeczytałeś całe moje wypociny to napisz coś ya know. Gunsi za hejty nie gryzą..No może Slash..trochę...bardzo. Uważaj bo cie kurwa zje.